Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
Cytat:
Zamieszczone przez
Ed 56
Po datowaniu wpisów widzę, że zainteresowanie tematem zdecydowanie osłabło
Patrząc na liczbę odwiedzających wątek mogę Cię zapewnić, że zainteresowanie tematem jest ogromne! Ale większość pewnie - tak jak ja - nie ma wiele do powiedzenia na ten temat i po prostu czyta z wypiekami na twarzy. No i czeka na kolejne wspomnienia z tego wyjątkowego miejsca. Wielkie dzięki :)
Edit: czy macie jakiekolwiek zdjęcia tego schroniska? Google nie pomaga, a ja nie mogę sobie do końca wyobrazić, jak wyglądało.
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
Dzięki Marcowy
ze swej strony mogę zapewnić, że zamieszczę jeszcze parę postów. Będą to zapamiętane epizody i opisy ludzi, którzy się przewinęli przez schronisko w czasie mego pobytu.
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
Poniżej wrzucam wspomnienia mojego Taty ,który był pierwszym kierownikiem Schroniska(Cygan). Tekst ten ukazał się w książce "Pół wieku w górach 1957-2007 czyli dzieje Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Warszawie" pod red. A. Wielochy W-wa 2007 . W tej publikacji są jeszcze dwa artykuły o Łopienniku autorstwa innych osób. A to są wspomnienia mojego ojca:
Czerwiec 2007 – dzwoni telefon.
- Halo słucham?- Czy Pan Witold Cygan?
- Tak, przy telefonie.
- Pan był pierwszym kierownikiem Łopiennika?
- Tak.
- Czy mógłby Pan opisać początki schroniska, bo nikt tego nie wie. W październiku są obchody 50-lecia SKPB i opracowujemy monografię.
- Skąd ten telefon do mnie?
- Od Jurka Korejwy.
- Spróbuję.
Siedzę zdziwiony i zaskoczony. Zaczynają wracać wspomnienia. Najpierw ludzie: Jurek Korejwo, Marta jeszcze nie jego żona, Jul Bystrzanowski „Zielony”, Wanda Polakowska, Witold Bartol, Marek Borkowski z Ewą, Basia Jezierska, Rafał Łąkowski, Witek Michałowski, Jacek Krzyżanowski, Fregata (Barbara Walicka), Ewa Beynar, Marek Kabziński, Józek Piorun, Ela Skiba, Jul Osuchowski, Krystyna Lady, Janusz Drużyński i wielu, wielu innych. Wszystkich Ich poznałem na Rajdach Świętokrzyskich, w czasie działalności w PTTK na Polibudzie, w R.O. ZSP i oczywiście na Łopienniku.
Jak się to zaczęło? A tak jakoś z przypadku. Ponieważ w 1964 r. przerwałem studia i nie miałem co ze sobą zrobić, Jul Bystrzanowski zaproponował mi wyjazd w Bieszczady. R.O. ZSP dostała , za symboliczną złotówkę, od PTTK w Lesku budynek po strażnicy OPL (Obrona Przeciwlotnicza) na Łopienniku. Prezesem był wtedy o ile pamiętam p. Lenart. Zaproponował on ten dom Radzie, która prowadziła w Bieszczadach studencką akcję letnich obozów wędrownych. Ja miałem ten dom obejrzeć i ocenić czy można tam zrobić schronisko studenckie.
Wybraliśmy się tam z nieżyjącym już Jackiem Krzyżanowskim zimą 64/65. Zabraliśmy ze sobą narty. Bardzo nam się przydały, gdyż śniegu było dużo, a dojście do domku leżącego na górze wśród lasu było trudne. Ja trochę przeceniłem swoje umiejętności narciarskie, ale i tak było dużo łatwiej niż na piechotę. Drewniany budynek był zdewastowany, jednak wg nas można było go przygotować na najbliższy sezon letni do przyjęcia 20-30 osób, oczywiście w dość prymitywnych warunkach (brak wody, światła), wtedy to nie przeszkadzało. Dodatkową atrakcją była drewniana wież obserwacyjna tuż nad domem z pięknym widokiem na całe Bieszczady. Z takimi informacjami wróciliśmy do Warszawy.
Wiosną 65 r. ze Zbyszkiem Franzem pojechałem tam, już jako przyszły kierownik „Schroniska na Łopienniku”. Na początku zatrzymałem się w Dołżycy w szopie, w której przemieszkiwał Leon Kłosowski, który przywędrował ze Śląska. Razem z nim nocowali tam i inni. Z tego co pamiętam, był tam i Piotrek Francuz nazywany tak, bo długie lata pracował we Francji, a nawet chyba tam się urodził. Bracia Majewscy, też
przybysze z Polski. Jeden z nich osiadł w Bieszczadach na stałe, ożenił się tam (byłem świadkiem na ich ślubie), teraz jest leśniczym. Mieszkając tam rozpocząłem remont. Zaproponowałem Leonowi, żeby pracował ze mną. Było nas więc dwóch.Przenieśliśmy się na górę i zaczęliśmy od sprzątania, wykopania wychodka. Załatwiłem drewno w pobliskim tartaku, cegłę,kafle, szyby, okna na strych. Problemem był transport. „Droga”, którą można było dojechać, bardziej przypominała dno skalnego potoku, niż coś do jeżdżenia. Zgodził się wreszcie wszystko wywieźć koniem p. Micek, rolnik z Dołżycy. Było bardzo ciężko, ale udało się. Zaczął się remont podłóg, budowa pieca, kuchni, wstawianie okien. Przyjechały łóżka metalowe, materace, koce, trochę naczyń. Pracowaliśmy przy tym już we czterech, bo dołączyli do nas jeszcze dwaj studenci z Warszawy. Na parterze powstała sypialnia, chyba dla 16 osób, kuchnia ze stołami do
jedzenia ( sami je zrobiliśmy, nogi były w kształcie niedźwiedzia) i pokoik kierownika. Na strychu wygospodarowaliśmy trzy pomieszczenia. Jedno z dwoma pryczami na sześć do ośmiu osób każda i dwa pokoiki dwuosobowe. Przed wejściem powstało zadaszenie. Do źródła zbudowaliśmy (głównie Leon) 273 schodki, bo woda była dużo niżej, a podejście bardzo strome.
I się zaczęło. Leon został moim zastępcą – pomocnikiem. Dorobiliśmy się psa podhalańczyka. Niestety zszedł z kimś na dół i zginął pod samochodem. Później pojawił się drugi, Dox, ale przechrzciliśmy go na Paradoks, ewentualnie Blondyn. Zaczęły przychodzić turnusy wędrowne, ale i wielu indywidualnych turystów. Niektórzy z nich, np. trzy dziewczyny: Halinka, Marysia i Krysia, przyszły na jedną noc, a
zostały dwa tygodnie. Przez jedną noc bawił u nas osiemdziesięcioletni pan, który dziennie przechodził ok. 10 godzin. Zjawił się u nas pisarz dysydent Paweł Jasienica z córką Ewą Beynar i wielu innych np. obecnie znany dyrygent Jerzy Salwarowski, wtedy z obozem wędrownym studentów z Wyższej Szkoły Muzycznej z Krakowa. Tak było do końca wakacji. Później były okresy wielu dni bez gości, ale czasami zimą, spośród przysypanych śniegiem drzew, wyłaniał się samotny turysta i już było z kim pogadać.
Fregata, która znała operatora Zygmunta Samosiuka, ściągnęła go na Łopiennik z kroniką filmową (1B lub 2A z 1966 r.). Zjawili się na Sylwestra 1965/1966 i uratowali zabawę. Wysiadło radio bateryjne i nie było muzyki. A dla potrzeb filmu trzeba było tańczyć i tak już zostało do rana. I był to Sylwester przy śpiewanej muzyce. Ognisko pieczołowicie ułożone z mokrych gałęzi nie chciało się zapalić. Ale co to za
trudność dla ekipy kroniki. Wsadzili do ogniska kilka świec magnezjowych i już było po sprawie. Efekty widać było w kronice.
Później była Wielkanoc 1966 r. Przyjechali przewodnicy i zaprzyjaźnieni ludzie z Rady Okręgowej. Nawnosiliśmy z wielkim poświęceniem wody, podzieliliśmy się jajkiem, a w Lany Poniedziałek był wspaniały Dyngus. Woda lała się wiadrami.
I nowy sezon letni, nowi ludzie, nowe znajomości i wiele powrotów już nie z turnusem, a indywidualnie. Było wiele ciekawych i wesołych chwil. Pamiętam jedną. Bezgwiezdna, czarna noc, siedzimy w kuchni przy świecach, zaczęły się gadki o duchach, straszydłach. Wśród
nas były dwie dziewczyny. Opowiadania podkręcają atmosferę. Na zakończenie postanowiłem pokazać kilka sztuczek. Chwila przygotowań. Pogasiliśmy większość świec. Biorę szczotkę i stawiam ją na trzonku, szczotka stoi sama, a później zaczyna się kiwać na moje polecenie. Linka sama wije się z podłogi aż do sufitu. Kilka sztuczek z kartami. Na finał dziewczyny wybrały jedną kartę z talii, jak dzisiaj pamiętam – był to król kier. Talię włożyłem do kubka i abra kadabra – karta powoli wysuwa się do góry. Jest to karta wybrana przez te dziewczyny. W tym momencie pies leżący pod ławą zaczął popiskiwać, a w lesie poszczekiwał koziołek. Dziewczyny wpadły w panikę, wtuliły się w siebie i nie chciały się puścić. Baliśmy się, że trzeba będzie je wieźć do lekarza. Zacząłem tłumaczyć, jak zrobiłem te sztuczki i dopiero po długim czasie udało się je uspokoić. Ale ja nie mogłem ich dotknąć, a w dodatku kiedy jedna z nich chciała iść do wychodka, trzeba było jej towarzyszyć ze świecą magnezjową i stać na wprost nie zamkniętych drzwi. Tak upłynął drugi rok na Łopienniku.
Po drugim upojnym
Sylwestrze rozstałem się ze schroniskiem, zostawiając na moim
miejscu Leona. Wyjechałem do Warszawy, czego później nie raz
żałowałem.
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
Z wielkim zainteresowaniem czekam na kolejne posty. Czytam to z ogromną przyjemnością!
1 załącznik(ów)
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
Cytat:
Zamieszczone przez
Marcowy
Edit: czy macie jakiekolwiek zdjęcia tego schroniska? Google nie pomaga, a ja nie mogę sobie do końca wyobrazić, jak wyglądało.
Google jednak pomaga ;) Za stroną http://opencaching.pl/viewcache.php?cacheid=16819
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
według zdjęcia zamieszczonego przez Browara orientowałem opis pomieszczeń w schronisku
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
1 załącznik(ów)
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
No to trzeba je tu zamieścić dla ilustracji.
2 załącznik(ów)
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..
Bardzo interesujące wspomnienia,
Cytat:
Zamieszczone przez
cygrad
Jak się to zaczęło? A tak jakoś z przypadku. Ponieważ w 1964 r. przerwałem studia i nie miałem co ze sobą zrobić, Jul Bystrzanowski zaproponował mi wyjazd w Bieszczady. R.O. ZSP dostała , za symboliczną złotówkę, od PTTK w Lesku budynek po strażnicy OPL (Obrona Przeciwlotnicza) na Łopienniku. Prezesem był wtedy o ile pamiętam p. Lenart. Zaproponował on ten dom Radzie, która prowadziła w Bieszczadach studencką akcję letnich obozów wędrownych. Ja miałem ten dom obejrzeć i ocenić czy można tam zrobić schronisko studenckie.
jednak ponownie małe sprostowanie. Schronisko było na Horodku, a nie na Łomienniku oddalonym na północ o ok.1.6 km. Rozmawiałem na ten temat z mieszkańcem Dołżycy, który osobiście dowoził cement na budowę schroniska, a w chwili jego tragedii, widział jak schronisko płonie, a strażacy byli bezradni, gdyż nie było możliwości dojazdu, aby podjąć akcję gaśniczą.
Dwa zdjęcia po upływie pewnego czasu, od tego przykrego zdarzenia.
Załącznik 36854 Załącznik 36855
Odp: Schronisko na Łopienniku. Wspomnienia..