I to jest ciąg dalszy Twojej opowieści? A ja myślałem że bę:cry:dzie tego trochę więcej?:cry:
Wersja do druku
Nie bardzo mam czas pisać. Robię co mogę.
Ranek. Bardzo mglisty i pochmurny. Nawet popaduje. Nie chce nam się łazic w taka pogodę. Po pysznym śniadaniu wsiadamy do karawanu i jedziemy do Stolnika. Jest niedziela więc Msza Św. najbliżej do Stolnika i nie w Kościele tylko w starej cerkwi. Trochę się spóźniamy więc karawan nie bardzo jest gdzie postawić. W końcu się udaje. Stoimy na zewnątrz cerkwi ale schowani przed deszczem. Po Mszy wchodzimy do środka. Zawsze jak tam jestem to oczy moje przykuwa jeleń. Jest tak tandetny, że trudno to opisać. Wydaje mi się, że coś ładniej jest w środku niż ostatnim razem. Może to złudzenie jakieś, a może cos zmieniło się w środku. Po wyjściu zwiedzanie jeżeli tak to można nazwać miejscowego cmentarza. Kilka fotek i jedziemy dalej wszak dawno nie jeździliśmy samochodem. Następny postój w Czarnej. Jak czarna, to galeria Barak. Pan Piotr powitał mnie jak dobrego znajomego. W środku nic mnie nie zachwyciło, no może poza obrazami Kijowskiego. Za to przed Galerią na jest tablica na której dużymi literami jest napisana sentencja: ”lepiej żyć w cieniu ludzi wielkich niż w blasku ludzi małych”. No coments jak mawiają Anglicy… Obok wisi plakat. Jesteśmy z kuzynem mocno zawiedzeni. Z plakatu dowiadujemy się, że w Czarnej wczoraj odbywały się WYBORY MISSTERA 2006. Wybory to pryszcz ale przeszła nam koło nosa nagroda. Nagrodą była randka w towarzystwie uroczej Tamary… Smutni wsiadamy do karawanu. Następny postój w Równi. Stoi tam najpiękniejsza przynajmniej dla mnie bieszczadzka cerkiew. Niestety do środka nie udało nam się wejść.Za to udało mi się pięknie przewrócić na cmentarzu. Orzeł był bertrandowy przedni. Następnym punktem mojego planu było odwiedzenie Andrzeja Lacha w jego Zakapiorskie Jaskini nad Soliną. Droga przez Łobozew bez zmian. Ci, którzy tamtędy jechali wiedzą, co mam na myśli. Nad Soliną tłumy. Pogoda nie zachęcała do wyjścia w góry, wiec ludziska przyjechały na zaporę. Jaskinia zamknięta. Zachodzę „od tyłu” i widzę, ze malowidła Zakapiorów, które były na ścianie częściowo zamalowane. Jakiś kataklizm myślę sobie, czy co? Dowiaduję się, że Andrzej jest na starych śmieciach, czyli w Ustrzykach Górnych. Po przejściu zapory wtewte i wewte opuszczamy to miejsce. Po naradzie w karawanie rozpędzamy się aż do Sanoka. Tam wynajmujemy Przewodnika i zwiedzamy skansen. Wszystkim z Was, którzy mają w planie zwiedzić kiedyś to miejsce radzę zrobić to z Przewodnikiem. Przewodnik ma dwie rzeczy: po pierwsze primo, ma wiedzę na temat budowli, kultury i wiele innych spraw i po drugie primo ma klucze do większości tych budowli. Czyli z Przewodnikiem można wejść do środka, cerkwi, kościołów, szkoły, chyży i innych budowli. W skansenie się wkurzyliśmy. Skansen czynny do godziny już nie pamiętam której /nieważne/ ale wystawa ikon na terenie skanseny zamykana jest dwie godziny wcześniej. Przy wyjściu powiedziałem, co myślę na ten temat i uzyskałem zapewnienie, że następnym razem nie zapłacę za wejście do skansenu. Mogę iść do ikon za frico. Po wyjściu ze skansenu udajemy się do Polańczyka. Wszak u Pana Leszka jest pyszna kawa. Zjadamy nawet tam co nieco, słuchamy pięknej muzyki jak zawsze w tym miejscu. Jeszcze tylko rzut okiem na jezioro z dobrze mi znanego punktu widokowego /wspominam tam dwie bratnie dusze, z którymi tam kiedyś byłem/ i wracamy do Mucznego. I tak minął nam pierwszy dzień w Bieszczadzie. Kuzynka i kuzyn stwierdzili, ze pokazałem im piękne miejsca w Bieszczadzie. Uśmiechnąłem się tylko w nadziei, że jutro będzie ładna pogoda. Wtedy zobaczą…. CDN
Jeśli miałeś na myśli właściciela Galerii Barak w Czarnej,to nie jest to pan Piotr tylko Krzysztof.Właścicielami są Róża i Krzysztof Franczakowie.Pozdrawiam
Dzięki!
Cieszę się, że nie czytacie moich opowieści bezkrytycznie. Oczywiście masz rację.Chodziło mi o Pana Krzysztofa. Przepraszam za swoją sklerozę. Ot wiek już nie ten i lecytyny brakuje. Myślę, że w dalszej części nie uniknę różnych błędów.....
Pozdrawiam
:)
Przepraszam za swoją sklerozę. Ot wiek już nie ten i lecytyny brakuje.
Nie tak od razu... opowieść jakoś się toczy, nie jest tak źle :) dalej dalej...
Czekam Bertrandzie na dalszy ciąg ciekawej opowieści. Mnie czeka w tym roku w lipcu podobne zadanie, muszę „zarazić” Bieszczadami 8 osób z rodzinki :roll: . Myślę, że skorzystam z Twoich doświadczeń i wykorzystam je w praktyce. Opowiadaj dalej :grin:
Mnie czeka w tym roku w lipcu podobne zadanie, muszę „zarazić” Bieszczadami 8 osób z rodzinki
Zadanie ciężkie,ale wykonalne mnie sie udało.
życzę powodzenia.
Pozdrawiam
Dnia następnego budzimy się o świcie. Tego dnia świtało około godziny 8:00. Dusza moja była bardzo radosna tego ranka. Po prostu za oknem była piękna pogoda. Zaraz po śniadaniu powiedziałem, że idziemy na wycieczke w góry. Zapakowaliśmy do plecaków wszystko, co potrzebne i co, niepotrzebne i wyruszyliśmy z Wilczej jamy. Pierwszy postój zarządziłem po około 3 minutach forsownego marszu. Dotarliśmy przecież do sklepu. No to trzeba uzupełnić sole mineralne w organizmach. Każdy uzupełniał tym, na co miał ochotę. Ja na ten przykład spożyłem Tyskie sole mineralne. Następnie nabyliśmy droga kupna karnety na wstęp do lasu, czyli BPN. I poszliśmy wedle takich biało - żółtych kresek wymalowanych na drzewach. Z początku było dobrze. Później można było usłyszeć takie dziwne dźwięki, coś jakby gwizd wydobywające się z Renatki i moich płuc. Nie za bardzo się tym przejmowaliśmy. Szliśmy uporczywie pod górę. Później poczułem jak nadmiar spożytych soli mineralnych wystąpił na moim ciele. Cóż, nie pierwszy to raz. Zauważyłem przy tym ciekawą prawidłowość. Za każdym moim pobytem w Bieszczadzie masa mojego ciała jest coraz większa i przez to coraz więcej soli mineralnych pojawia się na moim ciele. Ciekawi mnie, czy Wy tez taka przypadłość macie… po jakimś czasie walki z płucami i zalewającym oczy potem wychodzimy z lasu. Zaczyna być ładnie. Jeszcze tylko kilka minut i już jesteśmy na grzbiecie górzysta. Trochę wieje. Zakładamy, co kto tam ma w plecaku i odpoczywamy ździebko. Idziemy dalej. Mijamy sporo ludzi. Nie sa to tłumy ale ludzi jest naprawdę dużo. Nie musze chyba pisać, że chłoniemy oczami widoki z lewej i z prawej. Te z prawej są ładniejsze. W pewnej chwili zdziwiłem się strasznie. Po prostu nie przywykłem do tego, ze w takim miejscu musze ustąpić miejsca rowerzyście. Gość więcej niósł wielocyped niż na nim jechał ale to już jego sprawa. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się w celu podziwiania widoków i robienia pamiątek w postaci zdjęć. I tak spokojnie doszliśmy do momentu szczytowania. Wtedy kuzynka wraz resztą rodziny stwierdzili, że zaczynają mnie rozumieć dlaczego lubię przyjeżdżać w Bieszczad. Rozłożyliśmy się w trawie w miejscu osłoniętym od wiatru i zaczęliśmy spożywać drugie śniadanko. Ja wyjąłem z kieszeni tajemne płaskie blaszane naczynie. Po 25 gram na wzmocnienie i naczynie było puste. Po odpoczynku zaczęliśmy odwrót. Najpierw tą sama drogą. Trochę to nudne ale ogląda się zupełnie inne widoki. Tak sobie schodząc w dół. Doszliśmy do miejsca, w którym wypoczywała spora grupa ludzi. Tak na oko 25 osób. Na drugie też tyle. Razem łatwo policzyć. Jeden z nich miał do swetra przypiętą blaszkę przewodnik. Poodpoczywaliśmy razem. W pewnym momencie Przewodnik poderwał grupę i ku mojemu zdziwieni wskazał kierunek na przełaj w dół. Zapytałem go, czy tak można ale odpowiedział, że on zawsze tedy grupy prowadzi bo jemu wolno. Grupa karnie pomaszerowała za swoim wodzem. Jak zeszli już trochę poszliśmy ich śladem. Wiem, że tak nie wolno, wiem, że nie powinienem o tym pisać ale tak było. I tu proszę o wstrzymanie się od komentarzy, bo ich na forun na ten temat czytałem sporo. Wiem, ze źle zrobiłem…..
Po godzinie marszu doszliśmy do miejsc, które wydawało mi się bardzo znajome. Grupa, która szła przed nami dawno już nam zniknęła nam z oczu. Chyba nawet troszkę inną trasa szliśmy od pewnego momentu. Chwilę się zatrzymaliśmy cobym pomyślał i sobie przypomniał. Potem już pewnie i prosto poszedłem ścieżką, która prowadziła w lewo w las. Po 10 minutach oczom naszym ukazała się piękna chatka. To ta, która ma być rozebrana. W środku pusto. Trochę drewna na opał i bardzo mało wody. Nanosiliśmy z kuzynem wody, a nasze kobiałki w tym czasie odpoczywały. Kuzynka moja z niedowierzaniem wsłuchiwała się w moje opowieści o Taśkach, które w tym miejscu rządzą się swoimi prawami i w zasadzie trzeba się im podporządkować albo wyprowadzić. Po dłuższym odpoczynku idziemy dalej pod górę w stronę Mucznego. Po około godzinie marszu docieramy do drogi. Zawsze jak tamtędy idę z ludźmi, których prowadzę, uprzedzam ich, że jak się będą dobrze rozglądać to zobaczą coś ciekawego. Jeszcze nikt nie zauważył kapliczki na drzewie. Kapliczke tą zapodał kiedyś Browar jako zagadkę. Po zejściu do drogi poszliśmy nia do Mucznego. Towarzystwo dosyć sponiewierane ale BARDZO zadowolone dotarło do bazy. Za każdym razem jak jestem w tych okolicach/ Bukowe Berdo, chatka znajduję nowe piękne miejsca. Zawsze nogi moje skręcają w ścieżkę którą jeszcze nigdy nie podążały albo nawet skręcają w miejsca, w których ścieżek nie ma../
CDN. Jeżeli nie nastąpi w ciągu dwóch następnych dni oznacza to ni mniej ni więcej, że znowu tam pojechałem:grin:
Rzeczywiście bardzo! bardzo! bardzo! ładne
Bertrandzie, wspaniały opis i równie wspaniała trasa.
Szedłem nią (tylko że w odwrotną stronę) dn 3.10.2005 r.
http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php?t=2356
(gdyby kogoś to zainteresowało).
Pamiętam, że potem zapytałeś mnie, czy widziałem chatkę. Otóż nie. Moje podejście z Mucznego było jednak trochę inne niż ostatni odcinek Twojej trasy.