humor z "dolinnej" części szlaków
Wszyscy Bieszczadnicy (i nie tylko) znają Lutka Pińczuka, największą legendę, Króla Bieszczadów.
Krótkie przypomnienie dla nieznających jego bieszczadzkiej drogi:
W Bieszczadzie chyba od początku lat sześćdziesiątych, imał się różnych zajęć w okolicach Wetliny.
Zaczął w końcu gospodarzyć w zdewastowanym schronisku na Połoninie Wetlińskiej (wtedy nazywanej "Tawerną"), podremontował je, później słynny ślub z Ulką (opiewany reportażowo w prasie centralnej) i dalej chyba 2-letni wyjazd do Cieszyna.
Jednak coś go ciągnęło do połonin, ponieważ znowu się pojawił (1971 ?), z kolorowo pomalowanym wozem zaprzężonym w dwa koniki, z teoretycznym zamiarem "bicia" byznesu na przewozie turystów i wynajmie koni pod wierzch.
Jako człowiek znany z niekonwencjonalnych pomysłów przymierzył się również do budowy domku kempingowego w kotle pomiędzy Tarnicą i Krzemieniem (trochę poniżej sezonowej dyżurki GOPR), oczywiście bez zawracania sobie głowy jakimikolwiek pozwoleniami, wytargał nawet na górę elementy rozbiórkowe takiego domku.
Sława górska zaprocentowała i Lutek załapał się na dzierżawę nowo zbudowanego
kempingu w Ustrzykach G.
Działał tam wesoło sporo lat, kemping stał się punktem zbornym wszelkiej maści bieszczadników, a słynne imieniny Lutka (25 sierpnia) trwały minimum 5 dni i gromadziły rotacyjnie do 300 gości (bywała nawet orkiestra).
Gdzieś na początku lat osiemdziesiątych (1982-83 ?) popsuły się stosunki z PTTK i dzierżawa kempingu miała się skończyć.
Lutek chodził trochę smutny i przemyśliwał co by tu dalej robić.
Wspomnę, że letnią tradycją Ustrzyk G. było wpadanie na kemping w celu pobrania ciepłej kąpieli. Przychodziło się przynajmniej z półlitrowym "szamponem", a i gospodarz miał zawsze sporą rezerwę w małej piwniczce pod podłogą.
W trakcie jednej z "kąpieli" w tym ostatnim sezonie toczyliśmy z nim pełną refleksji dyskusję o bieszczadzkim życiu. Rozmowa trochę szła ponuro, mimo iż w trzecim "szamponie" zaczęło prześwitywać dno.
"A wiesz" - powiedział w pewnym momencie Lutek - "na tej przełączce za Żołobkiem, po lewej stronie, jest taka fajna chałupka, mam zamiar ją kupić i tam zamieszkać".
Wizja, że Bieszczady geograficzne stracą króla poważnie mnie przeraziła. Próbowałem więc ratować sytuację - "ale to jest przecież kompletna rudera".
"Co ty" - rozsierdził się Lutek - "obejrzałem sobie, podremontuję, a poza tym jest tam niedaleko fajna polanka na północnym stoku, da się zaprowadzić mały wyciąg zaczepowy".
Widząc jego zapał i jednocześnie uświadamiając sobie obraz kompletnej smętnicy w bieszczadzkim życiu towarzyskim bez niego, wywaliłem najpoważniejszy i ostateczny argument - "Lutek, ale to jest daleko od gór !".
"A na ch .. mi góry !!!" - z pełnym przekonaniem odpalił Lutek.
Od ponad dwudziestu lat Lutek znowu trwa jak opoka na Połoninie. Kiedy Go odwiedzam (niestety coraz rzadziej) zawsze mi się przypomina ta historia.
Pozdrowienia dla wszystkich zauroczonych magią Bieszczadów