-
Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Wędrówki : te po szlakach i te bezdrożami to okazja na przeżywanie własnego kontaku z otaczającą przyrodą.
Wielu wybiera Bieszczady bo to właśnie tu jest mało ludzi.
Tu można znależć wyciszenie, a zarazem otworzyć się na to co nas otacza.
Tu można spotkać piękno uroczych dolinek i widoki otwartych połonin.
To tu w Bieszczadach można też spotkać niecodziennych ludzi w niecodziennych sytuacjach.
Ludzi z plecakiem albo i bez, ludzi poszukujących i tych co znależli.
Ludzi normalnych i "nienormalnych"
Jeśli zdażyło się wam takie NIECODZIENNE SPOTKANIE NA SZLAKU które zapisało się w waszej pamięci to napiszcie o tym.
Jeśli spotkaliście kogoś kogo miało nie być ..
Jeśli spotkaliście tam gdzie nic nie ma ...
Jeśli spotkaliście osobę która zrobiła wrażenie ...
.... to napiszcie o tym.
-
To była zima.
Zima w Bieszczadach ma dwa oblicza. Z jednej strony mroźna, pochmurna i nijaka.
Z drugiej strony jeśli przebije się słoneczko to wydobywa najpiękniejsze walory tych gór.
Nie pamiętam co zapędziło mnie samochodem do Ustrzyk Górnych. Wszystko pozamykane. Pusto. Ludzie schowani po domach.
Na zaśnieżone drogi dopadywał lekki śniżek zamiatany wiaterkiem.
Napotkaną Straż Graniczną wypytałem czy droga na Wetlinę jest przejezdna.
Wczoraj była - odpowiedzieli - ale dzisiaj jeszcze nikt nie jechał..
Ryzykuje. Ostatecznie łańcuchy w bagażniku.
Po opuszczeniu Ustrzyk Górnych widzę stojącego na poboczu młodego człowieka łapiącego okazję.
Ki diabeł ? Pytam sam siebie a zarazem jego. Okazuje się że rzeczywiście chce złapać okazję do Wetliny.
Tłumaczę że nie wiadomo czy droga przejezdna, ale wsiadaj - przydasz się przy pchaniu samochodu.
Przedstawił sie jako uczeń szkoły dla barmanów jadący do rodziny.
Na Wyżniańskiej zatrzymujemy się na drodze (pobocza to ponad 1-metrowe bandy) aby zrobic zdjecie.
Do Berehów zjeżdżamy delikatnie lawirując.
Na serpentyach wspinających się na przełęcz zaczęło się. Jedna zaspa - poszła , druga zaspa - wykręciło , ale poszła. Trzecia to było zakładanie łańcuchów.
Na kolejnych zakrętach łańcuchy nie pomagały - za dużo śniegu. Wypad i pchanie.
Manewry do przodu ityłu. Modlitwy albo szczęście spowodowało że dotarliśmy do tej Wetliny. Przy wysiadaniu poradziłem mu aby nie grał już w totolotka. Drugi taki fuks ze złapaniem się na okazję już mu nie wyjdzie.
Do dnia dzisiejszego zastanawiam się co nim kierowało wybierając jazdę okazją o takiej porze roku na tej trasie.
Niesamowite.
-
jedziemy dalej ...
Historyjka zdażyła się jakieś dziesięć lat temu.
Jesień głaskała ciepłymi promieniami, toteż wędrówka przez Połoninę Wetlińską rozciągała się w czasie. Szliśmy we dwóch z Przełęczy Orłowicza na Chatkę.
Liczne odpoczynki i narkotyczne wchłaniannie roztaczających się widoków spowodowały że dzień się kończył już po zejściu do Berehów.
Ale byliśmy umówieni z resztą w CARYŃSKIM na nocleg.
Asfaltówa w stronę Nasicznego nawet po zmroku jest prosta. W okolicy harcerskiej stanicy skręcamy przez potok robiąc skrót.
Jest ciemno. Oczywiście nie mamy żadnej latarki. Wdrapujemy się na wyczucie na wzgórze. Wyczucie i opatrzność doprowadziła nas do drogi biegnącej przez dolinę Caryńskiego. Takie wędrowanie nocą ma swoje klimaty. Jesień, cisza, noc a my idziemy sobie przez odludne miejsca gdzie dawniej żyła wieś.
Nagle na wprost nas zamajaczyły sylwetki. Niedzwiedź? Przecież nie człowiek.
Dziwne uczucie niepewności i strachu przeszło po plecach.
Podchodzimy bliżej. Odzywamy się po polsku zadając idiotyczne pytanie :
czy jesteś duchem ?
Z krzaków wychodzi na drogę druga sylwetka i odzywa się pytaniem : co my tutaj robimy nocą ?
Zaczyna się rozmowa. Zagajam więc te duchy czy nie odmówią poczęstunku ?
"... a nie, pacierza i wódki to nigdy nie odmawiamy " pada odpowiedź
Mija minuta za minutą a my rozmawiamy jak ze starymi znajomymi. Opowiadają że tutaj mieszkają już od wielu lat. Mieszkają w szopie (szałasie) żywiąc się tym co daje las i przyroda. Przebywają oczywiście nielegalnie , bez żadnych dokumentów, wspominają jak dawniej MO często im dokuczało, a teraz to wolność i demokracja - można robić co się chce.
Flaszka się skończyła a my ciągle rozmawialiśmy stojąć na środku drogi biegnącej przez dawną wieś. Caryńskie.
To spotkanie po latach wraca pytaniami.:
- czy naprawdę się zdażyło?
- Co to byli za ludzie ?
- Ile było prawdy w tym co mówili o życiu na wolności ?
Niesamowite spotkanie. Niesamowici ludzie.
-
Hej :)
Niesamowite spotkania... Wiele takich przeżyłem lecz żadnego w Bieszczadach. Kiedyś, bardzo dawno temu, wybrałem się w podobną jesień, jak dziś, w smutne buczyny gorczańskie, na oblepione mgłą szlaki, na butwiejące dywany liści. Żeby pobyć samotnie i trochę ze sobą pogadać :) Tak sobie tam lazłem szlakiem, zupełnie wymarłym, z Krośnicy przez Lubań do Przełęczy Knurowskiej i gdzieś za szczytem Lubania zacząłem odczuwać niepokój, bo zdałem sobie sprawę, że nie wiem, w którą konkretnie ścieżynkę mam skręcić, żeby dotrzeć do jednego z ukrytych na północnych stokach szałasów. Po prostu bezlistne drzewa tworzyły scenerię zupełnie odmienną od tej, którą zapamiętałem z lata. Było już trochę mroczno i przerażała mnie perspektywa błądzenia po zamglonych chaszczach z oświetleniem opartym na baterii słynnej Centry i z mapą tak dokładną, jak tylko mogła być mapa z lat 80-tych :) Kilka razy stawałem, cofałem się, sprawdzałem miejsca, które wydawały mi się początkiem poszukiwanej drogi. W którymś momencie zdecydowałem się, że skręcę w wąską ścieżynkę ledwie widoczną wśród zaschniętego zielska i wtedy zza grubaśnego buka wychynął dziadeczek. Ot, zwykły miejscowy dziadeczek, który szukał późnojesiennych grzybów. W ręku miał sękaty kij, na ramieniu staromodny, brezentowy plecaczek. Pierwszy się skłonił i rzucił 'dzieńdoberka'. Ucieszyłem się na jego widok, bo tacy faceci są często nieocenionym źródłem danych przy poszukiwaniach zagubionych dróg. A on, bez pytania, od razu zaczął mi wyjaśniać, jak mam na polanę trafić, gdzie mam skręcić, ile się cofnąć (oczywiście minąłem zasypaną liśćmi ścieżkę). Byłem tak zdumiony, że po prostu stałem i słuchałem jego rad milcząc. Wreszcie wykrztusiłem z siebie tylko jedno pytanie - jak odkrył, czego szukam w tym miejscu? Dziadeczek tylko się uśmiechnął i rzucił krótko, że takie sprawy rozważa się w cieple i o pełnym żołądku. Z ciekawości i zwykłej wdzięczności zarazem zaprosiłem go na kolacyjkę. Poprowadził mnie pewnie swoimi przechodami ku owej chatce, gdzie rozłożyliśmy ogień, najedliśmy się, a nawet nieco uszczknęliśmy rozgrzewacza, który miałem ze sobą (opchnął sporą część moich zapasów żarciowych, ale to i tak była niska cena za uratowanie mi tyłka od nocnych marszobiegów). Wreszcie przyszedł czas na odpowiedź na moje pytanie. Wiecie, co mi powiedział? :D Że w tym miejscu często ktoś się kręci w poszukiwaniu zejścia do tej chatki i widać to na pierwszy rzut oka. Pośmiał się chwilę, pogadał coś o pogodzie na następny dzień i szybko się pożegnał, wyjął lampkę naftową, zapalił (tak!) i zniknął w mroku. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że może przede mną było tu wielu innych, którzy musieli nakarmić tego dziadeczka za wskazanie drogi do zaginionej chatki -czyli ciekawa specjalizacja :P A może to był dziadeczek, który trafił się tylko mnie, odgadł jakie mam problemy i sobie ze mnie zażartował? Tak czy inaczej, spałem tej nocy sucho i ciepło :) Czego życzę zawsze i wszędzie każdemu Bieszczadołazowi :D
-
kiedys mialam tego typu dziwna przygode na pogorzu przemyskim. Wyjezdzajac samochodem z tyrawy woloskiej zauwazylismy ze na poboczu stoi jakas kobieta machajac rekami probuje zlapac stopa. Zatrzymalismy sie a ona poprosila o podwiezienie do nastepnej miejscowosci. Byla bardzo wdzieczna ze ja zabralismy, bo ponoc sie spieszyla i bala chodzic sama wieczorem . Jechalismy przez las,zmierzchalo, nagle babka zaczela sie domagac zatrzymania samochodu, tak nagle... wysiadla, znikla miedzy drzewami...
-
nie wiem czy znacie historie gorczanskiej chatki na hali dlugiej zwanej metysowka? pokrotce: przez laty mieszkal tam gosciu o przezwisku metys , ktory ta chatke prowadzil. Slyszalo sie o roznych upodobaniach metysa i jego znajomych, sympatii do grzybkow halucynogenkow i innych srodkow zmieniajacych lekko spojrzenie na swiat ;) nie wiem czy ktoregos dnia metys zebral niewlasciwe grzybki, czy roztwor mial za duze stezenie czy przyczyna byla calkiem a to calkiem inna ale fakt jest ze sie mu umarlo. Jakis czas jeszcze jego przyjaciele prowadzili chate ale potem gorczanski park tego zabronil- pewnie mila chata robila konkurencje dla oblesnego pobliskiego schroniska na turbaczu. Nocleg w chacie nie jest dozwolony.
Historie ta uslyszalam w zeszly weekend majowy przy ognisku przy gorczanskim szalasie stawieniec:
" Moj przyjaciel wybral sie z dziewczyna w gorce. jako ze bardzo chcieli uniknac spania na turbaczu a akurat pogoda sie zepsula postanowili spedzic noc w metysowce. Chata byla zamknieta ale do czesci "stajniowej" mozna wejsc. Rozlozyli sie karimatkami jak juz zmierzchalo.. powialo jakos chlodem i atmosfera byla dosc gesta, biorac pod uwage ze w takich miejscach i momentach, zwlaszcza przy malej grupie ludzi, czasem wspomni sie ze w tej chacie ktos umarl i czy przypadkiem taki metys nie straszy w nocy. Jakos nie byli z tego powodu w nastrojach imprezowych, chcieli jak najszybciej zasnac i obudzic przy promieniach slonca. Juz prawie zasypiali gdy drzwi stajni skrzypnely i jakas postac wslizgnela do srodka. Mysleli ze to straznik parkowy wlasnie idzie wlepic im mandat. Ale w postaci rozpoznali metysa...widzial go na zdjeciach wiele razy wiec nie mial watpliwosci...
- rany boskie! metys? ale ty przeciez nie zyjesz?????
-to pomowienia.. jak widzicie zyje, tylko nie moge tu przebywac i musze sie ukrywac. Nie pozwole zeby moi goscie spali w stajni! chodzcie do chaty!
Zdziwieni, przestraszeni, calkiem oszolomieni opuscili spiwory i poszli za metysem do chaty. Wewnatrz bylo jeszcze kilku ludzi, zaczely sie spiewy, opowiesci i raczenia sie wzajemne trunkami wszelakimi. Glupio im bylo tak tylko na sepa spedzac impreze, wiec kumpel poszedl do plecaka pozostawionego w stajni po butelke "smirnoff berry" ktora zabral na taka okazje. Jak to zdarza sie w takim momentach rzecywistosc troche sie zamazywala, rozplywala, coraz gesciej osiadala mgla..... ;)
obudzil sie rano.. w stajni metysowki gdzie rozlozyli wieczorem spiworki...sloneczko zagladalo przez pol-otwarte drzwi. Lezal i wspominal swoj dziwny sen o dawnym rezydencie chatkowym.. jakis czas pozniej obudzila sie jego dzieczyna:
- maciek, sluchaj ale mialam sen! snilo mi sie ze w nocy przyszedl tu do nas metys!!!
oblaly go zimne poty i stadko mrowek przebieglo po plecach..:
- jak to? metys snil sie mnie...
Po krotkiej rozmowie doszli do wniosku ze snilo im sie to samo...idealnie to samo..
dystans od spiwora do okna metysowki okazal sie bardzo krotki...ciemno tam, okno nie za czyste..ale dokladnie widac stol.... i stojaca na nim pusta butelke po smirnoffie berry.....
-
Przy pomocy mapy odświerzyłem pamięć, no i może wątek.....
Pewnego lata, pożyczyliśmy z Bertrandem rowery z Mucznego od pani ze sklepu (nie rózbcie tego!!!) no i udaliśmy się przed siebie, na pierwszej krzyżówce nie skręciliśmy w lewo- w strone Tarnawy, tylko prosto (w prawo) w kierunku Bukowca. Już tak ładnie się rozpędziłem rowerem..... patrzę a tu moja sąsiadka (dalsza trochę adresem, ale zainteresowaniami bliska). Zdębiałem. Normalnie na drugim końcu kraju, na takim zadupiu że bym się już nikogo tam nie spodziewał.... sąsiadka.
Dodam, że nie miałem z nią kontaktu, i w ogóle nie spodziewałem się jej w Bieszczadach...
-
21 maja 2006, w niedzielę, po poludniu, na odcinku Chatka Pińczuka - Przeł Orłowicza spotkałem NIKOGO. To dopiero CUD. :)
-
Cytat:
Zamieszczone przez zillo
spotkałem NIKOGO
A no widzisz. Gdybyś tam był przed południem to byś nie doświadczył takiego cudu bo byłem tam ja.
-
A we wtorek byłam tam ja i musiałam pozdrawiać trzy mijające mnie wycieczki szkolne :), ale w Puchatku spałam sama, a rano nie dane mi było pozdrowić wschodzące słońce...przez cały tydzień lało i było mlecznie i na szlakach nie spotykałam nikogo prócz zwierząt i smolarzy. Za to w Kolibie zastałam trzech sympatycznych chłopaków :).
Jak było na Bukowym? :) Na Otrycie lało, ale i tak było wspaniale.
pozdrawiam
-
Cytat:
Zamieszczone przez domina
Za to w Kolibie zastałam trzech sympatycznych chłopaków
Przez Ciebie opuscilimy przytulną Kolibę i poszlim na Bukowe, a tam mleko na 10 m i nie spalim tam, gdzie zaplanowalim jeno powleklim się do Wołosatego. Jasne, że zmoklim, a po drodze na Ciebie nieźle wyzywalim :D
-
No wiesz co!? Trzebyło siedzieć w Kolibie, ja Was nie namawiałam :).
Trzy dni później sama nocowałam w Kolibie i Karolina powiedziała, że jak Wam coś się stało na Bukowym to mam w tym swój udział...no i miałam wyrzuty sumienia...ale już nie mam, bo wiem, że jesteście cali :)
pozdrawiam
Dominika
-
Budujace, że 2 dziewczyny martwiły się o naszą dzielną, wspaniałą, niezwykłą etc. grupę.
Chyba wątek niebezpiecznie zmierza nie w tę stronę co powinien.
Pozdrawiam.
-
3 załącznik(ów)
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Sierpniowy poranek.
Po smutnych i chłodnych dniach otwiera sie słonecznymi promieniami.
Pora na ucieczkę. Tam, gdzieś w stolicy, najważniejsze osoby walcza o stołki.
Aby spotęgować wrażenie sukcesu, na niebe latają niedościgłe F-16,
a lokalny asfalt mielą potężne czołgi.
Jakoś nie czuję satysfakcji z tego że jesteśmy potęgą. Potęgą zaprowadzjącą
na siłę pokój w nieudacznych krajach bliskiego wschodu.
Może dlatego że sam czuję sie nieudacznikiem nie rozumiejącym świata.
Ucieczka.
To krótki wypad w głęboką, zieloną, bieszczadzką dzicz. Celem jest
zagubiony w leśnych odchłaniach malutki wodospadzik nad którym pieczę sprawuje sam diabeł.
Daleko od szlaków i pętli po których teraz przemieszcza sie mnóstwo osób.
Jest przecież lato, a ludzie chcą gdzieś wypocząć. Gdzie ?
Najlepiej w dzikich (?) Bieszczadach.
Zostawiając na poboczu pojazd ruszamy z kolegą leśną ścieżką, prowadząca bez zadnych oznakowań do naszego wodospadu. Towarzyszy nam głeboka cisza przerywana co najwyżej trzaskiem łamanych pod stopami gałęzi.
Docieramy do celu i stwierdzamy że wody niewiele. Zaoszczędził czort :twisted: jeden.
Przecież to on , jak podaje miejscowa nazwa - nie tylko opiekuje sie
tym miejscem - ale ma tu i swój młyn.
Rzeczywiście. Spójrzcie tylko na zdjecie, jakie diabelskie krople
z tego mizernego strumyka potrafi wykrzesać.
Muzykę spadających po kamieniach kropel przerywają odgłosy zbliżającej się
grupy turustów. Widocznie jednak można tu trafić.
Wyrywamy w górę, aby znależć ścieżkę prowadzącą na łaki Tyskowej.
Nie tak prosto.
Czort jeden tak poplątał nam ścieżki tak, że zamiast na łąki wróciliśmy zakolami do punktu wyjścia.:cry:
Nic to. Dla równowagi podążamy do zagubionej w zielonej dolinie cerkiewki.
Mijamy na trasie grupkę zastanawijącą sie nad mini cmentarzykiem trzech grobów.
Gdy z Przełęczy Hyrcza pośród modrzewi i brzózek wychodzimy na polanę
dech zapiera niepowtarzalny obrazek białej cerkwi w zielonej przestrzeni (foto)
Mamy dodatkowe szczęście bo trafiamy na nabożeństwo (zawsze o 15-stej)
Ale to dzisiejsze jest prowadzone przez dwóch duchownych : wyznania rzymskiego
i unickiego. Język modlitwy raz brzmi po polsku a raz po ukraińsku.
W tym miejscu nabiera głębszego znaczenia dając nadzieję porozumienia.
Po wyjściu ze mszy zaczepia mnie osóbka zagadując :
- przepraszam, bo sobie nie daruję. Czy ty jesteś Henek ? Z Rzeszowa ?
... ?????:roll: (to moje zdumienie )
- No tak, jam jest - przyznaję się bez bicia.
wyciągnieta dłoń i słyszę dellikatne
- jestem WUKA
Tu, gdzie, dlaczego, jak i kiedy. Tyle pytań w tym niespodziewanym spotkaniu. a czasu tak mało aby na wszystkie odpowiedzić.
Pamiątkowe foto z niezwykłego spotkania.
Pamiętajcie ! Nie znacie dnia ani godziny gdzie was dopadnie klimat tego forum. i przyjaźni ludzie którzy tu sie kręcą
Aha. jeszcze jedno. WUKA przyznała sie że jest autorką tego pięknego
wiersza który wisi obok postaci Chrystusa Bieszczadzkiego.
Niniejszym dokładam foto z tym wierszem dla wszystkich co mało wiedzą.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Spotkałam ostatnio pewną Staruszkę wędrującą poza szlakiem gdzieś tam pod połoninami. Wyglądała na steraną życiem żebraczkę lub na worożychę. Przez chwileczkę rozmawiałyśmy. Takie tam grzecznościowe zdania. Mimo tego Kobieta zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Później usłyszałam Jej historię.Ktoś opowiedział mi o kobiecie partyzantce, kurierze beskidzkim, o koszmarze przez który przeszła.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
http://wgorach.art.pl/mp3/ciszajakta...eszczadzki.mp3
Pod powyższym adresem jest piosenka zespołu "Cisza jak ta" do słów wiersza WUKI.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Kilka moich dziwnych sytuacji:
1. Rok 1988, jeszcze dzikie Bieszczady. Zeszliśmy bez szlaku na wschód z Chryszczatej, rozbiliśmy się gdzieś późnym wieczorem nad jakimś strumieniem. Rano kolega mówi: podziwiajcie, jesteśmy w jednym z najdzikszych miejsc w Bieszczadach. Za 10 minut przez nasz obóz przeszła grupa 15 osobowa, która jak się okazało była rozbita 500 metrów od nas.
2 . Beskid Niski, czerwony szlak z Komańczy w kierunku Rymanowa. Jesteśmy rozbici ok 300 metrów od szlaku na wysokości Kamienia. Późny wieczór, ok. godz. 23. Siedzimy przy ognisku, na chwilę odłożyliśmy gitary i przestaliśmy śpiewać. W tym momencie wyraźnie słychać męskie głosy ze strony szlaku. Ktoś szedł szlakiem przez takie zupełnie odludne miejsce o godz 23-ciej.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Powrót z Bieszczadów roku? (dla zorienotowanych: tego roku co Jabol bytował w Sakowczyku, ja nie wiem kiedy to było). Zapakowaliśmy się z Miśkiem do pociągu relacji Kraków-Szczecin (a może Świnoujście?), sami w przedziale, pełen komfort, otwieram okno, wyglądam, w pociągu na sąsiednim peronie stoi pociąg, otwiera się w nim okno, i ku mojemu zdumieniu wychyla się z niego Kotek-Bełkotek (mała dygresja: Jabol, pamiętasz Kotka na przystanku PKS w Bukowcu, jak go pani nakryła jak sikał:mrgreen: , ja to zapamiętam na zawsze:-D ), i słyszę następujace słowa: Kuba, a masz pożyczyć stówkę:-D . Oczywiście pożyczyłem, takie to było semi-bieszczadzkie spotkanie Kotka i Kubka.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Maleńkie sprostowanie!
Spotkanie z Henkiem przesympatyczne,ale ten akuracik wiersz nie jest mojego autorstwa.Mój nosi tytuł "Chrystus Bieszczadzki"(zdobyłam nim 1sze miejsce w konkursie jednego wiersza na BA w 2004r) i stoi przed figurą Chrystusa Bieszczadzkiego.Pozdrawiam.
-
1 załącznik(ów)
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Czy moze ktos wie kto jest autorem tego wersza?
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Wnoszę, że to wiersz Wuki ... :)
Chrystus Bieszczadzki
"Tarninowe ciernie
na skroni.
Białobrzoze ręce,
a w dłoni
kij sękaty,
przyjaciel wędrowca.
Wyruszyłeś na szlak
ze stajenki.
Zatrzymałeś wśród
pagórków Łopienki,
Chrystusie Bieszczadzki.
Trudna droga
Cię czeka,
lecz wciąż idziesz,
szukając człowieka...
co się zgubił. "
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Cytat:
Zamieszczone przez
WUKA
Maleńkie sprostowanie!
Spotkanie z Henkiem przesympatyczne,ale ten akuracik wiersz nie jest mojego autorstwa.Mój nosi tytuł "Chrystus Bieszczadzki"(zdobyłam nim 1sze miejsce w konkursie jednego wiersza na BA w 2004r) i stoi przed figurą Chrystusa Bieszczadzkiego.Pozdrawiam.
Wlasnie nie jest to wiersz Wuki.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Ale się "narobiło".Tak Kobieto bieszczadzka",cytowany przez Ciebie wiersz jest mój!Umieszczony przez Henka,nie.Oba mają ten sam tytuł.Jest nawet piosenka o tym samym tytule("Ciszy jak Ta").Pozdrawiam serdecznie!
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
I wlasnie chodzi mi o ten wiersz umieszczonyy przez Henka. Kto go napisal? moze ktos wie? Ten wiersz wlasnie spiewany przez zspol Cisza jak ta.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Najprościej-wejdź na stronę zespołu i sprawdź!
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Generalnie to nikt nie wie.... no może poza tymi, którzy wiedzą..... :-)
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
http://www.wdq.home.pl/ciszajakta/teksty.htm
Znałem piosenkę, lecz nie znałem autora słów. Po poście Henka myślałem, że autorem wiersza jest WUKA. Jak się okazuje jest problem z jego ustaleniem.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
No wlasnie szukalem na internecie ale jakos ciezko cokolwiek na temat autora znalezc. Jest tylko tyle: Chrystus Bieszczadzki - Sł. Wiersz z cerkwi w Łopience.
Sory ze odbiegam od tematu postow majacych sie tu pojawiac ale akurat ten wiersz znalazl sie w tym watku.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Autorem wiersza Chrystus Bieszczadzki, którego użyłem za zgodą autora w piosence jest Pan Kamil Patora z Nowego Sącza.Jest on również rzeźbiarzem, który wyrzeźbił rzeczoną postać w cerkwi w Łopience.
Wiersz Wuki jest równie piękny - przypadkowo zapewne posiada ten sam tytuł
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Witaj w środku nocy na forum! ;)
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
To może i ja dodam swoje trzy grosze do tego wątku. Rzecz działa się podczas mojej pierwszej wizyty w Bieszczadach. Mieszkaliśmy wtedy na polu namiotowym w Lesku, codziennie dojeżdżając w Wysokie PKS-em. Zazwyczaj za Lutowiskami autobus się wyludniał, a wtedy mój przyjaciel i ja przesiadaliśmy się do przodu i gawędziliśmy z kierowcami. Tego dnia poza nami w autobusie jechała jeszcze jedna dziewczyna. Z rozmowy wynikało, że jedzie gdzieś z daleka i nie za bardzo wie, gdzie ma wysiąść (prosiła kierowcę o pomoc). W końcu przyszła pora na właściwy przystanek (nie pamiętam, gdzie to mogło być; na pewno jeszcze przed Ustrzykami Górnymi), na którym na naszą towarzyszkę czekał jej chłopak. Kiedy wysiadła, usłyszeliśmy, jak mówi do niego: "I ty mi mówisz, że mieszkam na końcu świata?!". Długo śmialiśmy się jeszcze z komizmu tej sytuacji.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Jakieś 3 - 4 lata temu przedzieraliśmy się z koegą poprzez wysoką trawę, chaszcze, aby do góry ! Bo wiedzieliśmy, że musimy w końcu dotrzeć do ścieżki oznakowanej jako szlak. Innej możliwości nie było.
I w końcu doszliśmy. Ledwo wyleźliśmy na tę ścieżkę, patrzymy, a tu: Aleksandra.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Henek napisał...
„To tu w Bieszczadach można też spotkać niecodziennych ludzi w niecodziennych sytuacjach. Ludzi z plecakiem albo i bez, ludzi poszukujących i tych co znaleźli. Ludzi normalnych i "nienormalnych". Jeśli zdarzyło się wam takie NIECODZIENNE SPOTKANIE NA SZLAKU które zapisało się w waszej pamięci to napiszcie o tym.
Jeśli spotkaliście kogoś kogo miało nie być .. Jeśli spotkaliście tam gdzie nic nie ma ... Jeśli spotkaliście osobę która zrobiła wrażenie ... .... to napiszcie o tym.”
To było w połowie lat dziewięćdziesiątych w czasie mojego drugiego wyjazdu w Bieszczady, wyjazdu przeznaczonego na spokojne popatrzenie na nie. Pierwszy wyjazd był rok wcześniej z grupą survivalową z ZHR-u i był właściwie poświęcony czemuś innemu.
Przechodzę już do historii, która mi się przydarzyła. Był upalny dzień lipca, od rana istna spiekota, w planie przejście niebieskim szlakiem z Nowego Łupkowa do Solinki i drogą w dół do Żubraczego. Wtedy w Bieszczady wybrał się ze mną jeden z tych zeszłorocznych survivalowców, bo nie miał nic konkretnego do roboty w wakacje. W Nowym Łupkowie zrobiliśmy stosowne zakupy i około 10 rano ruszyliśmy na szlak. Znającym szlak zapewne wiadomo, że od początku, aż prawie pod granicę żadnych drzew i odrobiny cienia. Już na granicy zastaliśmy strasznie dużo powalonych drzew, które skutecznie tarasowały ścieżkę i trzeba było się wspinać po konarach by zawalidrogi ominąć. Upał i napotkane co chwila przeszkody skutecznie odwadniało organizm a to znowu zmuszało do szybkiego uszczuplania zapasów cisowianki.
Na Wierchu nad Łazem zrobiliśmy odpoczynek, ja ruszyłem w dół szybciej a kolega miał mnie dogonić (szybciej chodził). Schodząc zobaczyłem podchodzącego pod szczyt młodego człowieka, straszliwie obładowanego, niósł ogromny plecak, karimatę, spakowany namiot, jakiś jeszcze plecaczek i chyba jakąś torbę plastikową. Na moje oko musiał chyba nocować na szlaku, co później w rozmowie potwierdził…, chociaż rozmowa była bardzo trudna, bo prawie go nie rozumiałem. Zaskoczyło mnie, że samodzielnie się poruszał, chociaż od razu widać było sporą niepełnosprawność umysłową. Na koniec tej „trudnej” rozmowy, już odchodząc, już odwrócony, poprosił mnie o wodę. Zaskoczony i pomimo świadomości złego swojego odruchu przeprosiłem… że mam jej mało, że jeszcze przede mną kawał drogi… totalne bzdety. On wchodził na ten szczyt a ja po dłuższej chwili, kiedy zrozumiałem mocniej swoje świństwo zacząłem go wołać… wtedy już chciałem podzielić się wodą… nie słyszał mnie, może nie chciał? On wszedł na ten szczyt a ja „modliłem się” by ten mój kolega ją dał, gdy go poprosi. Zostałem i czekałem z 10-15 minut, kolega dogonił mnie i potwierdził, że podzielił się połową zawartości butelki. Nie chciał też mojej na uzupełnienie.
No cóż… podle się czułem, ale stało się. Zostałem sprawdzony i dałem totalnej plamy by nie powiedzieć gorzej! Poprosiłem wtedy w myślach bym dostał kiedyś szansę zmazania tego. Kilka dni trwało zmaganie z myślami i szansa, w mojej wtedy ocenie, przyszła szybko.
Znalazłem się w Zatwarnicy, początek podejścia na Dwernik-Kamień i dalej gdzieś tam. Wszedłem do tego „zielonego” sklepiku z dykty, którego obecnie już nie ma (taki niby domek na noclegi nadal stoi). W środku dwóch kilkunastoletnich harcerzy, Zawiszaków ze Świętokrzyskiego, którzy liczyli wysupłane grosiki, patrzyli na półki i… wszystko było za drogie. Sprzedawca ich ponaglał, gdy zobaczył jak wchodzę. Gdy wychodzili nic nie kupiwszy… dostałem obuchem w głowę, że znowu jestem wystawiany na próbę i jak ponownie dam plamy to już mogę sobie tylko napluć w twarz. Wyszedłem zaraz za nimi.
Dwaj Harcerze, 12-13 letni chłopcy, porozmawiałem z nimi wtedy kilkanaście minut, byli na tzw. chatkach, pochodzili z bardzo biednych rodzin i trochę byłem zaszokowany, że zostali na te 3-dniowe chatki puszczeni bez większego prowiantu i bez środków na ewentualny zakup, nie byli też chyba odpowiednio przygotowani na takie „samo-chodzenie” po Bieszczadach. Nie będę dokładnie opisał wspólnej rozmowy, była na poziomie synów z ojcem/przyjacielem. Poprosiłem ich, by dali mi szanse spełnić dobry uczynek dla nich… wróciliśmy do sklepu, chłopcy zostali odpowiednio zaprowiantowani. Pouczyłem, żeby „te chatki” odbyli w pobliżu Zatwarnicy i nie odchodzili zbyt daleko.
Dla wielu mogą być to dwa banalne zdarzenia, ale dla mnie była i jest to lekcja!. Mam te dwa spotkania ciągle przed sobą i ciągle o nich pamiętam.
Jeśli spotkaliście osobę, która zrobiła wrażenie... to napiszcie o tym.
Henek, napisałem, trochę przydługo, ale… :)
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Jestem pod wrażeniem.
Dużym wrażeniem .
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Ja też.Cieszę się,że tak pięknie i sugestywnie to opisałeś.Oj,daje do myślenia,daje!Choć właściwie taka niby ZWYCZAJNOŚĆ!
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Tez jestem pod wrazeniem... Ile razy mnie sie to przydarzylo: zly odruch, wyrzuty sumienia, odkupienie winy... Wielkie dzieki za szczerosc!
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
ta...
wodny świat - wodne spotkania... też takie mi się zdażały... ale wydzięk ich inny zgoła jest. łażąc po bieszczadach nie raz zdażyło mi spragnionego - napioć, głodnego - nakarmić, zmarźniętego - ogrzać... a nawet i poubierać czasem źle ubranych... łażę z garbem (lat też, bo to juz piąty krzyżyk :lol: - co nie bez znaczenia), sypiam różnie, więc wszystko mam pod ręką... ale 3 spotkania z ostatniego lata gdzie "prośbę załatwiono odmownie".
1.
któregoś dnia, upał jak diabli, wedruje szlakiem niebieskim z otrytu na magurę, potem koliba, polonina i do UG. minąlem juz strumyk na trawersie przed magurą.po ok 20-30 min. spotykam takich 2 młodych gniewnych. idą z koliby. pytają o wodę... bo nie przypyszczali że trzeba wziąść więcej... a na kolibie droga jest trochę... powiedziałem że w kranie jest za darmo... a do strumyka mają niedaleczko... cóż... w tym przypadku mała szkoła życia... im większe pragnienie tym lepiej zapamietają....
2.
trasa wyżniańska- rawki - rabia - wetlina
upał jak poprzednio... lezę granicznym z tym garbem... już mnie szlak trafia bo słoneczo nasila swoje działania... a tam cienia mało... wyprzedza mnie takich dwóch leszczy... w ręku buza adidasa w drugim zgrzewka piwa... pocieli do przodu ostro... po jakiiś 2 godzinach są! siedzą z jęzorami na brodzie i proszą o wodę... mówię ,że jeśli pójdą ze mną to im pokaże gdzie zejść do strumyka... nie skorzystali... cóż... drugi raz pewnie nie przyjadą.. pojada do sopotu gdzie na deptaku woda co 100 m. i dobrze...
3.
w chatce puchatka z rana trza iść po wodę.. więc zbieram się ze swoimi menażkami... pewna kobitka prosi czy jej też moge przynieść... no ręce mam dwie wszak... więc biorę jej butelczynę a tu jakiś kilkunastolatek podrywa się i wciska mi swoją ze słowami: - to mi też! :lol:
cóż... uświadomiłem jemu, czego wymaga kultura...
reasumując... coraz więcej w bieszczadach ludzi którzy nie powinni sie tam znaleźć...
pozdrawiam
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
Maj roku 2000 jeśli dobrze pamiętam. Kondycja po zimowym nieróbstwie niezbyt imponująca a pogoda zdecydowanie za dobra. Upał. Idę więc sobie spokojnie kolejną godzinę z Wetliny przez Dział i Rawkę w kierunku Kremenarosa. Zaczynam ostatnie podejście i czuję jak moje kroki robią się coraz krótsze i wolniejsze. Odzywa się brak kondycji. Pot zalewa oczy (waży się trochę to i jest z czego się wypocić) i nagle z góry widzę schodzącą kobietę (jakieś 20-25 lat). Patrzę i oczom nie wierzę. Żeby człowiek był tak zmęczony i miał omamy. Babka (bardzo ładna zresztą) idzie w moim kierunku bez górnej części garderoby. Przystanąłem. Dałem se raz w pysk a ona nie znika. Ładne piersi. Zaczynam kombinować. Może rzeczywiście ona istnieje. Jest gorąco - sam idę z leksza roznegliżowany (choć nie tak bardzo). Ale idzie sama, plecaka żadnego, dookoła pasa przewiązana tylko jakiś swetrek a do najbliższego schroniska jednak jest kawałek. Omamy.
Babka jest już koło mnie. Zwyczajowe cześć, cześć i ...
Obejrzeć się czy nie ... Nie wypada, ale z drugiej strony bardzo ładna ... A może jak się odwrócę to już jej nie będę widział. Czyli może jednak omamy ...
Myślę, a w tym stanie to boli. Mija dobrych kilka chwil i słyszę że ktoś nadchodzi z góry. Spoglądam i jestem w lekkim szoku. Przede mną pojawia się facet (towarzysz babki z którą się mijałem) w pełnym rynsztunku. Ona prawie naga a on ze sporej wielkości plecakiem, spocony jeszcze bardziej niż ja w grubej flaneli i jeszcze grubszym swetrze ...
Wstyd przyznać, ale za nim się obejrzałem ...
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
-
Odp: Niecodzienne Spotkania na szlaku.
ja zaś... w roku bodajże 1992 lub 93, w październiku, szedłem sobie od Łupkowa do Wołosatego. Któryś z kolei wieczór zastał mnie na Caryńskiej, nie chcąc zaś schodzić do Ustrzyk zbłądziłem na przełecz Przysłup. Kolibą (którą nawiedzałem wówczas po raz pierwszy) zarządzały dwie dziewczyny skądśtam wraz z dużym psem.
Tak się zdarzyło, że poszły po zakupy, w chałupie owego psa zostawiając, co ten sygnalizował głośnym szczekaniem. Czekałem więc na łące, a ponieważ nieobecność gospodyń się przedłużała, rozpaliłem ognisko, wysuszyłem się, ogrzałem. Nagle zamknięty owczarek zaczął wściekle ujadać, potem przestał, a wokół zrobiła się dziwna cisza...Był już lekki półmrok, ptaki ucichły... trochę taki nieswój wstałem i obejrzałem się w górę, w stronę Caryńskiego...
I wóczas zobaczyłem go; jakieś 20 metrów od siebie...Duży, szarobury, z błyszczącymi oczyma i wąskim pyskiem-Wilk. Ot tak, stał sobie i patrzył...Ja też. Przez chwilę...Potem zaś :wink:jednym szmyrgnięciem śmignąłem na najbliższą rachityczną gruszę czy jabłoń, których kilka tam wciąż stoi, dając świadectwo dawnej ludzkiej obecności...
Jak się obejrzałem już ze szczytu trzęsącego się krzaka/drzewa-Wilka już nie było, a pies na nowo szczeknął raz czy dwa...
Pewno rozsądne zwierzę uznało, że nie ma co się gapić, ale tak na wszelki wypadek zszedłem do ogniska dopiero po jakimś czasie, wówczas, gdy usłyszałem głosy jakiejś licealnej, jak się potem okazało, grupy z Wrocławia, schodzącej z połoniny na nocleg do Koliby..:-)
To jedyny raz, kiedy widziałem wilka w Biesach i to tak blisko...
Sofron