-
Odp: Karpacki zaradnik
Jakieś opinie pliss..c.d.
Gdzież to tym razem trakt was wiedzie ? - Banduryk jadąc z wolna , zadał od dawna nurtujące
go pytanie . - Znów jakaś mroczna maszkara ?
- Nad rzeczkę niesławną jadę . Tam wedle łodziowej przeprawy utopiec już okolicznym kmieciom dokuczył.
- Mieszka tam od bardzo dawna i różnie mu się z ludźmi układało .
- To ten co ze starym Kuźmą , przewoźnikiem w komitywie bywał ?
- Ten sam – Becza poprawił się w siodle . Skąd się wziął ? Nie wiadomo . Gadają że z ludzi
potopionych się wywodzą , pokutują za czyn swój samobójczy . Ja jednak myślę że to o wiele starsze istoty.
Od zawsze pomieszkiwały w stawach i rzecznych odmętach . Na zawsze też z nami zostaną . Nie drażnione , wielkich szkód nie czynią . Ot siano suche , nad rzeką złożone pomoczą
czy tam pijanego w błocie wytaplają .
Ten nasz Bednarkiem zwany podobnież . Stary Kuźma , opowiadał jak to przyjaźń z utopcem
zawarł . Otóż po jednym z jarmarków , ludzi sporo przeprawiwszy do wieczerzy się zabierał .
Z otrzymanej mąki i jajek ciasto zagniótł , klusek nadrobił i brał się do gotowania na mleku.
Wszystko to otrzymał za przeprawienie ludu zdążającego na jarmark.
Mieszał drewnianą łyżką w kociołku , ustawionym nad brzegiem rzeki .
Z pomiędzy wodnych oczeretów dostrzegł obserwujące go wyłupiaste oczy.
Domyślał się kto jest ich właścicielem , widywał zielonkawego stwora nie raz jeden.
Żadnych mu zbytków nie czyniąc i od niego nie doznawał krzywdy.
- Wyleź że z wody i podejdź do kotła . Niemożebnie smaczną zacierkę uwarzyłem .
- Sporo jej , dla nas obu wystarczy.
Nie bez zdziwienia stwierdził że wywołany powoli podpłynął i jął nieśpiesznie na brzeg się wdrapywać.
Włosy się Kuźmie zjeżyły na widok przybysza – z trudem na miejscu ostał.
Niewysokiej postury , z cienkimi jak patyczki nogami . Ręce długie z żabią błoną między paluchami . Odziany w jakieś wyświechtane szatki z niewielkim kapeluszem na głowie .
Oczy wyłupiaste , szeroko rozstawione na baniastej , zielonkawej głowie.
-Zdaje się że w gościnę prosiliście – zaskrzeczał przybyły.
-A juści , siadajcie już nalewam - przewoźnik zakrzątnął się żywo , jako że głos i możność ruchu
mu wróciła . Podał gościowi misę zupy i łyżkę – zmyślnie wystruganą z lipowego drewna .
- Powoli bo gorące – nie wiem czyście zwyczajni . - podmuchajcie.
Utopiec , stwierdziwszy że wrzątek – dmuchnął tak że wir się w misce zrobił po czym z wielkim animuszem począł zajadać .
Kuźma połowy nie spożył gdy przybysz już skończył i długim czerwonym jęzorem do czysta
wylizał miskę . Powstał , odłożył naczynie i bez słowa wskoczył w odmęty rzeczki.
- Ot i wdzięczność – pomyślał gospodarz zabierając się za zbieranie pobrudzonych naczyń .
Nim kilka kroków postąpił woda rozwarła się ukazując utopca ciągnącego potężną złotego
koloru brzanę . Nie bez trudu wywlókł ją na brzeg , sprawnie ogłuszył i ułożył wedle rozstawionego
kociołka . - Wy mnie to i ja wam – zaskrzeczał - w kapuście upieczcie , z zieleniną – wyborna .
Polubili się i od tego wydarzenia często spotykali. Przewoźnik jadło domowe mu warzył i nowiny
ze świata opowiadał . Utopiec do pomocy skory , często w przeprawach pomagał . Zwłaszcza
gdy woda wzbierała , jego pomoc nieodzowną była . Stary coraz bardziej na zdrowiu podupadał .
Bywało że pomocnik sam jeden przeprawy pilnował . Po pracy do Kuźmy zachodził i wonne
herbatki mu parzył . Po śmierci starego jakiś czas jeszcze , woził ludzi w wysłużonym czółnie .
Nie miał już jednak serca do tej roboty . Kilku podchmielonych parobków przeprawiał kiedyś
na wezbranej wodzie . Urągać mu zaczęli i drwić z jego przyodziewku . Cierpliwie to znosił ale
gdy poszturchiwać go poczęli – na burtę stanąwszy z rozmysłem dłubankę przewrócił .
Cudem nie potopili się do brzegu z trudem dotarłszy . We wzburzonej wodzie pozostały buty i
kapelusze żartownisiów . Przestał się z ludźmi widywać i jak dawniej więcej szkód i desperacji
czynił. Miarka przebrała się gdy gospodarz jeden , furmanką w dwa konie zaprzężoną przez brud
się przeprawiał . Do łba mu strzeliło coby potrzebę swą do rzeki załatwić . Gdy to uczynił woda
raptem przybrała i koń jeden od furmanki odpięty jak kamień w odmętach przepadł .
Jakiś czas później znaleziono go we własną uprząż srodze zaplątanego.
-Takoż i mnie wezwano – zakończył opowieść Becza.
-Co byście nie zamierzali Panie ale wiecie że topieluchy w zagadkach zamiłowanie wielkie mają .
-Chcąc coś na nim wymusić na pojedynek w zgadywankach was wyzwie .
- Tak , tak – wiem i martwi mnie to niestety . Nie wiadomo co taki za zadania wymyśli.
- Sam po drodze trochę głowę se łamałem coby zmyślne zagwozdki przygotować.-
Zbliżali się do odmętów zamieszkałych przez odmieńca . Spokojna dotąd rzeczka tu z nagła
przyspieszała , tworząc przepastne i bystre głębiny. Poniżej na spokojniejszej już toni znajdowała
się rzeczna przeprawa . Młody i nowy przewoźnik starał się uczciwie zarobić na swoją skromną
zapłatę . Nie potrafił jednak dogadać się z utopcem i bał się po zmierzchu wypływać . Ludzie psioczyli ale nikt nie chciał go zastąpić.
Jurko zsiadł z konia i luzem puścił go na trawę . Podszedł do rzeki , przypatrując się migoczącej
wodzie. Po chwili dostrzegł obserwującego go za kamienia cudaka .
- Podejdź Bednarek , poczęstunek mam i porozmawiać chciałbym.
Utopiec słysząc swoje imię począł nieśpiesznie gramolić się na brzeg.
-Ktoś cie i czego ode mnie chcecie – nie znam was .
-Poproszono mnie coby namówić was na przeprowadzkę . Wskażę wam większe i głębsze odmęty.
- Więcej tam ryb i wszelakiego wodnego stworzenia . Dla was dostatek i cisza .
- Uprzykrzyła mi się już ta okolica i sam dumałem żeby inny zakątek odnaleźć .
- Ale nie , nie odejdę – chyba , chyba że mnie w zagadkach pokonacie .
- Przyjmiecie wyzwanie ? I co postawicie żeby stracić w razie przegranej – zaśmiał się
swoim skrzekliwym głosem .
-Konia postawię – Jurko skrzywił się na myśl o powrocie pieszo .
- Zaczynaj – zwrócił się do topielucha .
- Było dwóch ojców i dwóch synów i były trzy jabłka . Po podziale każdy z nich wziął po
- jednym , jak to możliwe .
Becza potarł ręką zmarszczone czoło próbując rozkminić zagwozdkę .
Trzy jabłka , trzy jabłka , ojciec syn , ojciec syn i wnuk – no jasne jeden z nich to ojciec i syn .
Mam , było ich trzech ; dziadek , syn i wnuk – nie może być inaczej .
- Zgadłeś – utopiec skrzywił się szkaradnie – teraz twoja .
- Należy to do ciebie przez całe życie , ale inni częściej tego używają .
- No co ty , no czekaj – paskudnik szybko dreptał w miejscu.
- Moje moje , moja woda ? Moje ryby , moje raki – nie , nie , moje ciuszki ? Nikt ich nie używa . Moje , moje – maaaam – rozdarł się nad podziw głośno
-
Odp: Karpacki zaradnik
kolejny fragmencik ..
Kręta , kamienista drożyna wiła się pomiędzy zalesionymi górami . Z prawej strony
obok drogi , szumiała srebrem wymoszczona rzeczka , przeciskając się między ze zboczy
stoczonymi głazami . Okoliczne wzgórza podmywane wiosenną , wielką , roztopową
wodą , utraciły cały z drzew utworzony przyodziewek . Runęły całe zbocza , ginąc w
spienionych odmętach . Oczom ukazywał się obraz nagich obsuwisk poznaczonych
barwnymi żyłami skał i minerałów. Na wierzchołkach resztki pokręconych buków i
grabów rozpaczliwie czepiały się skał i co większych kamieni. O losie ich decydował
silniejszy podmuch wiatru , śnieżna zima i kolejne po niej rozszalałe roztopy.
Z hukiem waliły się w rozpędzoną kipiel niknąc gdzieś za kolejnym zakrętem .
Na uwolnionych po upadku drzew goliznach , licznie pojawiały się młode zielone samosiejki.
Jurko z przyjemnością chłonął widoki kontemplując zadziwiający rytm przyrody.
Wiedział że miejsca wyrobione i przysposobione przez ludzi i dla ludzi , potem opuszczone
na jakiś czas , bardzo szybko natura brała na powrót w swoje posiadanie.
Miejsca kiedyś zamieszkałe , później zaś opuszczone , zarastały natychmiast . Młode drzewka
wiotkie i zgoła mizerne , szybko goniły ku niebu , tężejąc i wartko nabierając mocy.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś ruch w krzakach przed nim . Z gęstej zieleni wychynął
jakiś obdartus i zanim zaradnik zdążył cokolwiek uczynić , chwycił lejce wierzchowca .
Lewą ręką trzymając konia w prawej dzierżył potężne szablisko .
Zarośnięty z gorejącymi oczyma , obleczony w podarte osmalone przy ogniskach odzienie.
-Witam Jaśnie Pana na mojej dziedzinie – zachrypiał – zaszczyt to dla mnie gościć , taką
osobistość .
-Znamy się ? - zaradnik szukał w zakamarkach pamięci , wątpliwej z kimś takim przyjaźni.
-Możecie nie pamiętać , ale jakiś czas temu przedniego ziela mi daliście na straszne boleści
brzucha . Na jednym z jarmarków to było – dodał .
-Pomogło ? Becza zwietrzył możliwość rozstania z tym niemiłym osobnikiem .
Był to jeden z licznie błąkających się po lasach łotrzyków . Za nic mieli ludzkie życie .
Rabowali i łupili słabszych , najczęściej mordując ofiary . Schwytani kończyli nie rzadko w
cieniu szubienicy , bujając się na wietrze ; ku uciesze kruków i wron.
-Zatem przepuścisz mnie , myślę – Jurko podtrzymał w dobrym kierunku idącą rozmowę .
-Ha takoż że za waszą dobroć życie wam oszczędzę , ale wyzwolę was z dobytku który
mnie się bardziej przyda – zarechotał , ukazując duże żółte zębiska .
- Nie ociągajcie się , popędzać was nie chcę – potrząsnął trzymanym w prawicy żelastwem .
Jurko pokazał obie puste dłonie i sięgnął za pazuchę .
Wydobył spory mieszek i potrząsnął aż zadzwoniło .
-Złoto i srebro bierz – przemówił , zimnym okiem obserwując zbója .
Temu oczy zaś jeszcze bardziej rozgorzały i niczym jastrząb wzrok utkwił w opasłym mieszku.
Jurko wolno zanurzył lewa dłoń w trzosie i zaczerpnął z dna samego .
Wyjął pełną garść , podsunął opryszkowi pod nos i z wolna rozprostował palce .
Na dłoni błysnęło kilka sztuk złotych i srebrnych monet . Napastnik jeszcze bliżej podszedł
gdy wtem Becza z wielka mocą dmuchnął w rozpostartą dłoń. Chmura pyłu błyskawicznie
otoczyła głowę zbója powodując u niego wściekły ryk bólu .
Jurko bez zastanowienia , prawą ręką , uzbrojoną w solidny dębowy bukłaczek walnął rabusia
w kudłaty łeb . Ten z jękiem osunął się na ziemię .
Powoli już schował wydobyte monety do trzosa i niespiesznie wytarł z kurzu lewą rękę.
Od dawna w sakiewce z kosztownościami nosił na dnie sporą porcję utartego na pył piołunu
pomieszanego z innymi jadowitymi ziołami .
Zsiadł z konia i wydobytym z juków rzemiennym postronkiem , związał mocno i solidnie ręce
napastnika . Chlupoczącą jeszcze w antałku resztą wody przemył oczy kudłatemu rabusiowi.
-Nie mnie cię sadzić – mruknął – ale zapewne inni , chętnie z tobą pomówią .
Przywiązał długi postronek do siodła i wolno podążył w stronę najbliższej osady.
Miało się ku zachodowi gdy dotarli do rozstai . Krzyżowało się tu kilka dróg i ścieżynek łatwiej
też spotkać można było podróżnych . Jakoż i po chwili Jurko dostrzegł znajomą sylwetkę muzyka
i wierszoklety .
- Bywaj Sławko , miło cię widzieć , sam zobacz w jakim towarzystwie droga mi wypada .
Przybyły podjechał bliżej z ciekawością przyglądając się pojmanemu .
- Jak to panie doszliście do takiej komitywy – Banduryk nie spuszczał oczu z zarośniętego
- rozbójnika – nieciekawy to kompan – stwierdził.
- Nie jam go szukał tylko on mnie znalazł , ale wynik spotkania jemu nie po myśli.
- Gdzie to zmierzasz i kim jest twój towarzysz – Becza z uśmiechem wskazał na psa
który przybiegł za Jurkiem a teraz z niepokojem i z pewnego oddalenia oczył po nowo spotkanych
Był to wychudzony ale z łowieckim rysem , nieduży kosmaty ujadacz . Tego typu psy chętnie
używano do polowań na dziki . Sprawdzały się też jako cięte i ostre norowce . Z pasją i zamiłowaniem tropiły rudych lokatorów podziemi .
- Jakiś czas temu naszedł mnie w lesie , zabiedzony i wymoknięty . Dałem mu co nieco na ząb i tak już przystał do mnie.
- Przesadnie go nie pasiesz – zaradnik wyjął kawałek suszonego mięsa i podrzucił psu pod
- nos . Dzikarz spojrzał oblizał się zamaszyście ale nie tknął podarku .
- Oo , a co on nie głodny – Becza z podziwem obserwował wahającego się kudłacza .
- Bez mojej komendy nie ruszy – Sławko aż pokraśniał z dumy – ułożony i niebywale posłuszny .
- No weź – powiedział robiąc jednocześnie ruch dłonią . Pies chwycił mięso i w dwóch
- ruchach szczęk zmiażdżył i połknął pospiesznie .
- Panie , iść już dalej nie zdołam – kudłaty rabuś zaczął jękliwym głosem .
- Odcisk mam na stopie i doskwiera mi czasem okrutnie.
- Konia ci nie użyczę , skoro swojego się nie dorobiłeś , za chwilę obozować będziemy -
- wytrzymaj .
Zjechali nad brzeg rzeczki gdzie Becza na niewielkiej równej polance postanowił przenocować .
Zakrzątnęli się rozkulbaczając konie i zbierając chrust na wieczorne ognisko . Po chwili paliło
się jasno dając miłe ciepło .
Zaradnik na uboczu nałamał sporo dzikich malin i włożył do wrzącej w kociołku wody .
Gdy już napar dobrze naciągnął , przestudził trochę w zimnej rzece po czym przelał do składanego
skórzanego wiadra .
Podszedł do więźnia i postawił przed nim .
- Na odcisk ci ulgę przyniesie , wymocz nogę .
- Panie , wdzięczny ci będę aż do śmierci – chrypiał opryszek taplając nogą w ciepłym naparze .
- Czyli już niedługo – Jurko przeczuwał co może spotkać pojmanego. Przypiszą mu kilka
- łotrostw popełnionych w okolicy i niechybnie obwieszą . Smutny, ale nie bez winy koniec.
-Miej na niego baczenie mimo że dobrze skrepowany , ja z nóg lecę i spać się kładę .
Rozłożył ściągniętą z konia derkę , pod głowę wsadził sakwy i okrywając się podróżną opończą
zasnął natychmiast .
Skoro świt ocknął się z głębokiego snu poderwał się z posłania i zmartwiał .
Wokół panowała błoga poranna cisza . Był sam . Nieopodal wierzchowiec skubał pokrytą
rosą trawę . Ognisko dawno wygasłe , czerniało niedopalonymi polanami .
Pozbierał swoje – do obozowania zdatne graty . O dziwo , niczego nie brakowało .
Rozejrzał się z uwagą , szukając oznak walki i przemocy . Nic , kamień w wodę .
-
Odp: Karpacki zaradnik
c.d.
Siedział pod ścianą własnej sadyby , wystawiając twarz w stronę zachodzącego słońca .
Dawał się pieścić ciepłym , zamierającym promieniom . Przepadał za rozległym widokiem
rozciągającym się ku odległym krainom. Uwielbiał zwłaszcza różnorodność obłoków przemykających najczęściej z zachodu ku wschodowi . Prezentując całą gamę w przyrodzie
znanych kolorów, układały się we wszelakie – przez wyobraźnię tylko ograniczone – kształty.
Dzikie i groźne twarze jakichś zamierzchłych olbrzymów, stwory jakieś zapewne przedpotopowe
i te dla Jurka najpiękniejsze ; wierne odwzorowania okolicznych gór i dolin. Rozległe stoki
gonne potoki i połoniny przestronne.
Odwrócił wzrok od niebiańskiego teatrum i spostrzegł ruch na drożynie wspinającej się ku niemu.
Po niedługim czasie pod chatą pojawiło się dwoje wędrowców. W słusznym wieku , skromnie
odziana kobieta wiodła ze sobą około trzydzieści wiosen liczącego syna . Podeszła żwawo do
wstającego zaradnika .
- Panie już tylko u was ratunku wypatruję , moje prośby i groźby już na nic się nie zdają .
- Co też za zgryzotę macie – Jurko wskazał ręką na ławę - usiądźcie , coś do picia
- przyniosę i opowiecie .
Wszedł do izby , skąd po chwili wyniósł gliniane naczynie wypełnione aromatyczną ziołową
niedawno z malinowych pędów , zaparzoną herbatą.
Kątem oka dostrzegł dziwne zachowanie przybysz . Ten po przybyciu rzucił jakieś zdawkowe
słówko i oddalił się nie zwracając na nich większej uwagi .
Odszedł gdzieś pod opłotki by tam przyniesionym przez siebie podróżnym kosturem łamać
pleniące się chwasty.
- Sami widzicie – matka z bólem w oczach wskazała ręką w stronę syna.
- Pierworodny , następcą naszym miał zostać , nic nie zwiastowało kłopotów.
- Jak każdy tak i on wyszaleć się powinien , nic ponad zwyczaj nie czynił .
Z kolegami bydło pasał , ogniska palił i za dziewczętami biegał .
Wyszumiał by się zapewne i ustatkował , ale nie nie on – matka zapaską otarła napływające
do oczu łzy .
On gorzałkę umiłował i jej tylko zawierzył . Pijał z początku jak każdy , a to u młodych
- okazja jakaś a to ognisko czy też zgoła święta któreś.
Co raz częściej przynoszono go upitego niczym wieprz a i po kilka dni bywało nie trzeźwiał
- Teraz to już koszmar ; jada niewiele , mało sypia a jak pracuje to tylko za napitek .
- Nie pomaga już nic , nikogo nie słucha , ojca i mnie ma za nic – tylko za gorzałką węszy.
- To jak go tu przywiedliście , zapewne nie było to łatwe – Becza wtrącił zapytanie.
- Oj nie było , nie było – ojciec z braćmi młodszymi przyrzekli mu że do krwi go oćwiczą
- jak nie pójdzie . Tak i przyszedł .
- No cóż , podejmę próbę – zaradzić coś się postaram. Łatwo nie będzie i o wyniku końcowym trudno mi coś rzec – Jurko zasępił się i spochmurniał .
- W was Panie ostatnia nasza nadzieja – zatroskana kobiecina uchwyciła rękę zaradnika .
- Uczyńcie co w mocy waszej a o zapłatę się nie troskajcie i wdzięczność naszą dozgonną
posiądziecie.
- To nie jest największe zmartwienie , tymczasem zostawcie go u mnie i za dwa dni
przybądźcie po niego. Z daleka jesteście ? Bo wasza obecność z nami jest mi nie po myśli .
- Do domu mam spory szmat drogi , ale w okolicy krewniaków posiadam gdzie bez trudu
te dwa dni pomieszkam. Zdrowi bądźcie tymczasem – czas na mnie .
Zasmucona matka pochylona pod ciężarem trosk swoich , obrzuciła smutnym wzrokiem
postać syna i powoli oddaliła się stromą drożyną.
- Podejdź tu i ostaw te chwasty – Becza zaprosił go ruchem reki. Jak cię zwą ?
Zawołany podleciał wartko i zaczął szybko mówić , uśmiechając się nieszczerze.
- Panie , wołają mnie Janko i widzę że matulę odesłaliście – może to i lepiej .
Mnie tam żadne leczenia potrzebne nie są , ino gorzałki dali byście krztynę – suchość od
rana mam niemożebną. Okowitę zapewne macie toż ten nektar w każdym domu bywa.
- Mam , mam – nie troskaj się , krył go przed tobą nie będę – Jurko przerwał gwałtowny
słowotok przybysza .
- Usiądź tymczasem i naparu popróbuj a ja ci niebiański trunek przygotuję.
Wszedł do izby i z rozmysłem zaczął tworzyć wielce specjalny napitek . Jako że i gość
był nie codzienny tak też i w miksturę Becza wkładał całą swą wiedzę i wielopokoleniowe
doświadczenie.
Zaczął od kilku nasion szatańskiej dziędzierzawy , grzybków o pieskiej reputacji kilka
dołożył po czym utarł to na proch , ziołowym naparem zalał i wzmocnił niewielką
miarką mocnej okowity.
Wyszedł przed dom i podał pucharek przybyłemu.
Ten pod nos podetknąwszy skrzywił się jak by mu piołun w gardło wlano.
- Słaba jakaś , tęższej nie mieliście – trzęsącą się ręką przechylił zdecydowanie całą
zawartość. Obejrzał z niesmakiem naczynie i oddał w ręce gospodarza.
Co za ohyda – skrzywił się niemożebnie – jak wy to pić możecie .
- Ja ogólnie to raczej rzadko pijam – umiar we wszystkim mieć trzeba . Miał dodać coś
co oświeciło by mroczny umysł młodzieńca ale wstrzymał się .
Spostrzegł że Janko ukląkł na zaśmieconym podwórzu i ze spokojem zabrał się do
zbierania zalegających go różności .
- Jakaż łąka piękna i kwiecista , jakiej krasy i urody zioła .
Tulił do piersi zdjętą z głowy czapkę i upychał w niej kurze pióra , wyschnięte odchody
i przez deszcze wymyte kamyki.
Długi czas wynajdywał po obejściu swoje skarby i gromadził w przepełnionej czapie .
Nagle bez wyraźnej przyczyny wyprostował się , wysypał zgromadzoną zawartość
a pomiętą i zakurzoną czapę cisnął z rozmachem za siebie.
Rozpostarł szeroko ramiona i podszedł do najbliższego drzewa – jednego z kilkunastu
jesionów otaczających sadybę.
Objął go nie żałując czułości , postał chwilę i pośpieszył do następnego .
- Ileż wy macie trosk i zmartwień - przemówił – nie spocznę puki wszystkich nie wysłucham.
Zaradnik widząc że Janko znalazł sobie dłuższą fascynację wszedł do izby i zabrał się
do sporządzania kolejnej mikstury .
Do naczynia ulał sporą porcję kwasu z kiszonej kapusty, dodał podobną ilość zsiadłego
mleka i słuszną porcję mocnej gorzałki .
Wywołując tym specyfikiem silne torsje zamierzał ostatecznie zniechęcić leczonego
do smaku i zapachu umiłowanej przez niego siwuchy.
Wyszedł na podwórze gdzie Janko , coraz bardziej przejęty dramatycznym losem drzew
ściągał z siebie ostatnie szmatki okrywając nimi kosmate pnie przemarzniętych drzew.
Zaaplikował przybyszowi przyniesiony napitek po czym usiadł pod ścianą gotując się
na całonocne czuwanie.
Gdzieś koło północy kuracjusz padł bez życia , co pozwoliło Beczowi zawlec go do
szopki i ułożyć na sianie . Okrywszy leczonego ciepłym suknem sam usiadł opodal
i zawinąwszy się w podróżną opończe – czuwał.
Janko zerwał się bladym świtem i od nowa począł ulepszać swój wymyślony świat.
Wysłuchał wszystkich trosk jakie do tej pory dręczyły podwórkowy drób . Zaoferował
swą pomoc domowym kotom i psom , ale te znając jego wczorajsze wyczyny omijały go
jak zarazę. Pod wieczór zaczął odzyskiwać styczność z otaczającym go światem.
-Kim Pan jest i gdzie my się znajdujemy - z trudem przychodził mu powrót do rzeczywistości .
-Matka cię tu przywiodła i jutro przybędzie po ciebie.
- Matula ? A tak no tak , przyszlim do was rano – coś mi pamięć szwankuje .
- Rano ale wczoraj , zresztą nieważne – ogarnij się trochę kolację spożyjemy .
- Może gorzałki miareczkę wypijesz – zaradnik zaproponował nieszczerze licząc na odmowę.
Widząc odmowny ruch głową i silny dreszcz który wstrząsnął Jankiem – uśmiechnął
się z satysfakcją .
Rankiem pojawiła się gospodyni z niepokojem przypatrując się mizernej figurze syna.
- Jest nadzieja że mu się odmieni – Becza ujał kobietę pod rękę i odprowadził na stronę.
- Gorzałki przy nim jakiś czas nie pijcie co by mu pokusy nie czynić . Do zajazdu
po nic nie posyłajcie .
- Panie , u nas w domu siwucha , rzadkim gościem bywa . O to się nie troskam .
Zbierać się będziem tymczasem a za niedługi czas chłop mój z zapłatą przybędzie.
Po dość długim czasie , gdy Jurko już niemal zapomniał o Janku do sadyby przybyli
dwaj goście , prowadząc jucznego konia . Był to ojciec z synem . Torby podróżne
wypełnione były z daleka pachnącą wędzonką .
- Do komory panu Beczowi wiktuały zanieś , utrudziłem się trochę – rzucił głośno w
stronę syna . Sam tymczasem podał rękę gospodarzowi , kłaniając się nisko.
- Panie , nigdy się wam nie odpłacimy za to coś cie z nim uczynili – myśmy ratunku już
nie widzieli .
- Czyli że zmiana jest , bardzo rad z tego jestem – Jurko uśmiechnął się szczerze .
- Odmienił się , oj odmienił , w domu teraz przesiaduje i gospodarstwem się zajął.
W większości trudów nas wyręcza i co najważniejsze w stronę siwuchy nie spogląda.
Raz podejrzałem jak odkorkował flachę to tak nim wstrząsnęło że aż na ziemię upuścił.
W podzięce wieprza sprawiliśmy i wyroby jałowcem podwędzane przywozimy.
Wrócili pod sadybę i usiedli na zadaszonym ganeczku
-
Odp: Karpacki zaradnik
c.d.
Banduryk westchnął tylko i odłożył instrument.
- Widzicie Panie , w taką zadymkę z sercem na dłoni przyszedłem.
- Serce może i przyniosłeś ale trzos to ci chyba nieźle przewiało – wtrącił zajezdnik
- przysłuchujący się rozmowie .
- Wracałem podobną porą , droga wypadła mi przez odległą i pustą połoninę .
Śnieg nie sypał zbyt obficie więc nieśpiesznie podążałem w doliny. Tam łatwiej jakiś nocleg
znaleźć i po odpoczynku dalej wędrować . Jak wiecie nie jest to moja ulubiona pora na podróże.
Cenię sobie ciepło swego siedliska i niechętnie z niego rezygnuję. Miałem jeszcze dwa dni drogi
do domu więc nocleg gdzieś , był nieodzowny.
Koń powoli acz miarowo przedzierał się przez kopny nawiany śnieg . Z lewej strony pod szczytem zauważyłem nieduży śnieżny wir . Mimo niewielkiego wiatru kręcił się jak wrzeciono
przemieszczając się w różne strony . Po plecach poczułem spływający mi zimny pot – to był zawij .
Złośliwy i uparty byt czerpiący dziką radość z możliwości zaszkodzenia komuś .
Bywało że i śmierć przywołać potrafił . Tymczasem umykałem cichcem mając nadzieję
że mnie nie dostrzeże . Ale gdzie tam . Kątem oka dojrzałem jak z objęć śnieżnego wiru
wyrwał się stary głośno kraczący kruk i jak czarna zjawa poszybował w dal.
Nim to widocznie zajmował się złośliwy zawij . Dostrzegłszy mnie porzucił zmęczone ptaszysko.
Począł kręcić się dookoła , zrazu dalej i wolniej potem coraz bliżej . Koń zastrzygł uszami i
trwożnie zarżał . Wokół zaczęło wirować coraz więcej śniegu . Zamazał się horyzont , wzrok
nie przebijał śnieżnej zamieci . Zdałem sobie sprawę że straciłem orientację . Liczyłem że koń
w tej zawiei sobie poradzi i wyniesie cało nasze głowy. Niestety , zwierze oślepione zewsząd atakującą zadymką , puszczone wolno , bezradnie kręciło się wkoło .
Trwało to już dobrą chwilę i nie zanosiło się na jakikolwiek ratunek
-Ale przeżyliście , wszak was widzimy – wyszeptała mimowolnie córka zajezdnika .
-No w końcu przypomniałem sobie że zawij odpuści kiedy rzecz jaką , w szczególności cenną
porwać potrafi .
Nie namyślając się długo wydobyłem z sakwy chustę prześliczną w modre kwiaty zdobioną .
Potrzymałem chwile na wietrze po czym wypuściłem . Porwana , poszybowała w zapadające
ciemności. Wraz z nią przepadł i zanikł wściekły powietrzny wir.
Na śniegu dostrzegłem szeroką wydeptaną przez jelenie ścieżkę . Nie mając innego pomysłu
podążyłem za nią . Wyszło mi to na dobre bo po ich śladach trafiłem na pasterską kolibę .
Zwierzęta odwiedzały ją szukając resztek soli , pozostawionej przez wypasników a używanej do
dokarmiania bydła. Mając jako taką osłonę , spokojnie spędziliśmy noc.
Do dziś niemile wspominam moją bezradność wobec złego .
-
Odp: Karpacki zaradnik
Może jeszcze fragmencik z działalności dzielnego ' zaradnika"
Powoli nie ponaglając zbytnio wierzchowca podróżował krętą i kamienistą drogą . Wiła się pośród zakrzaczonych zagajników , pól uprawnych i łąk trawiastych , do wypasu bydła zdatnych .
Jako że pora jesienna już dobrze zadomowiła się w okolicy , spokój i wyciszenie panowało w przyrodzie .
. Plony zebrane upychano po stodołach ,brogach i alkierzach . Dołowano w kopcach
wszelakie zbiory , niezbędne do przetrwania nadchodzących zimnych , wietrznych i ciemnych dni.
Jurko Becza z ulgą dostrzegł rozległą osadę , rozlokowaną wzdłuż prastarego traktu winnego.
Centrum stanowił obszerny plac , na którym dwa razy do roku urządzano wielkie i ludne jarmarki.
Co tydzień odbywały się mniejsze lokalne targi .
Osada słynna z win , przywożonych masowo z południowych krain bogaciła się na przechowywaniu i handlu wybornym trunkiem.
Liczne domostwa okalające plac rynkowy bywały głęboko podpiwniczone – tam to składowano
wszelakie towary .
Podjechał pod zajezdną przytułe , oddał konia do stajni i z nieodłączną sakwą podróżną wszedł
do gwarnej izby.
Przymrużył oczy , przyzwyczajając się do panującego wewnątrz półmroku .
Dostrzegł go bystry zajezdnik , podbiegł rychło i usadowił nieopodal huczącego wesoło kominka.
- Bardzo rad jestem – zagadywał – wieczerze podam i wiadomość zanieść każę , żeście przybyli.
- Pośpiech zbędny – Jurko sadowił się za obszernym stołem .
- Jutro zamierzoną rzecz wykonamy , ale owszem , dziś warto by się rozmówić i pewne
ustalenia poczynić . Zatem niech starsi przybędą.
Zabrał się za smakowicie wyglądające i kusząco pachnące jadło. Pochłonął słuszny kawał
baraniny , duszonej w sosie borówkowym i popił grzanym piwem o ledwie wyczuwalnym
żywicznym posmaku.
Wycierając tłuste dłonie w lniana szmatkę podniósł wzrok i ujrzał zbliżającego się do ławy
osobnika . Na jego twarzy uwidaczniał się wyraźny bolesny grymas .
-Wybaczcie panie , nie śmiałem przeszkadzać kiedy spożywaliście posiłek , ale jeśli możecie
to poratujcie.
-A cóż to was trapi – Jurko z zainteresowaniem przyjrzał się zagadującemu doń człowiekowi.
- Panie co tu dużo mówić , ząb mi doskwiera i znikąd ratunku . Kowal co ponoć wybornie je
usuwa gdzieś wyjechał i chyba szczeznąć mi przyjdzie .
- Coś poradzimy , czekajcie - zaradnik pochylił się nad sakwą i chwile zawzięcie czegoś
poszukiwał. Wyprostował się trzymając w dłoni kawałek konopnego sznurka .
- Podejdźcie do kominka – podał obolałemu – podpalcie i dym wciągnijcie nosem .
- Na jakiś czas pomorze - potem zapewne trzeba będzie usunąć.
Do izby tymczasem zaczęli wchodzić starsi osady , powiadomieni o przybyciu Becza .
Witając się z przybyszem przysiadali się do zajętej przez niego ławy . Zajezdnik śpiesznie
donosił napełnione pieniącym się trunkiem naczynia .
- Radzi wam jesteśmy Beczu – zagaił stateczny gospodarz , podkręcając sumiastego wąsa.
- Naszą zgryzotę z grubsza znacie , rok był nad podziw łaskawy takoż i wszystko godnie
obrodziło . Zebralim bogate plony co radość i uczucie dostatku w mieszkańcach wywołało.
- Do czasu , do czasu gdy ni stąd ni zowąd pojawiła się przeklęta plaga , plaga szczurów .
- Zawsze jakieś tam były , w naszych przepastnych piwnicach pomieszkując . Ale koty
czy tam psy cięte,trzymały to szczurze plemię w ryzach . Aż do teraz – nijak już rady
nie dajemy . W was Beczu ostatnia nadzieja , radźcie co czynić mamy.
- No tak , tak - Jurko w zamyśleniu mierzwił skołtunione włosy – trudna to i nie zawsze
zwycięska przeprawa . Całe teatrum odtworzymy jutro , do was należy zgromadzenie
na placu jak największej liczby mieszkańców .
- Przed południem , najlepiej .
Gospodarze dopijali trunek i wychodzili ściskając dłonie zaradnika .
Słońce już wspięło się dość wysoko, w swej nie ustającej wędrówce gdy lud zebrany na placu
spostrzegł zbliżającego się Becza . Wracał znad rzeki niosąc w ręce kij leszczynowy , świeżo
wycięty i zaostrzony . Podszedł do ciżby i uniósł rękę , dając do zrozumienia że chce przemówić .
Cisza zaległa zupełna , Jurko zaś oświadczył .
- Ważnym jest co byście wysłuchali co powiem i ściśle wykonali co usłyszycie .
- Ustawicie się wokół placu w miarę w równych odstępach i nic mówić i czynić wam
- nie wolno . Co by się nie zdarzyło – patrzcie tylko , najlepiej w ciszy zupełnej .
Zaradnik zakończył krótką przemowę i poszedł na środek placu . Starsi szybko ustawiali
mieszkańców wkoło , pozwalając drobnej dziatwie stanąć obok rodziców .
Tymczasem Jurko wbił zaostrzony kij w środek rynku i wydobytym z sukmany , kawałkiem
miękkiej białej skały nakreślił okrąg o średnicy kilkunastu kroków .
Skończył , stanął obok koła i wydobył z przepastnych kieszeni
-
Odp: Karpacki zaradnik
W połowie, w ćwierci zdania przerwać... to się nie godzi
człeku dobry, zmiłuj się dokończ choć zdanie, myśl, wątek, a nie tak w pół słowa, jakby jaki pierun chlasnął..
Stało się co, mleko wykipiało, żona kazała pierogi lepić, bigos szatkować?
-
Odp: Karpacki zaradnik
No faktycznie nie ładnie postąpiłem , po prostu bylem pewien że dalsze czynności przy ' wyprowadzaniu szczurów " są ogólnie znane
Skończył , stanął obok koła i wydobył z przepastnych kieszeni gwizdek . Wykonany z kości -
mówiono że szczurzej – przeraźliwie zagwizdał . Na ten dźwięk , tłum zgromadzony wzdrygnął
się i wielu odczuło ciarki przebiegające po ciele . To co po tym nastąpiło sprawiło że lud zastygł
w niemym osłupieniu , nikt nie wydał z siebie głosu – cisza panowała zupełna .
Z różnych zakamarków i szczelin zaczęły wychodzić całe tabuny szczurów i popiskując
przeraźliwie gromadziły się w centrum namalowanego okręgu.
Trwało to chwil kilka po czym Jurko podnosząc ręce do góry , gromko krzyknął .
-Nie wszystkie – i zadął w swój przeraźliwy instrument .
Na ten odgłos z czeluści wychynęło jeszcze kilkanaście gryzoni , dużych , upasionych , niewątpliwie elita . Te wściekłe , piszczące – ale nie potrafiące oprzeć się czarowi gwizdka
również podążyły do nakreślonego koła .
Zaradnik chłodnym okiem ocenił sytuację po czym znów wznosząc ręce ku górze zakrzyknął
-Nie wszystkie – i znów przeszywająco zagwizdał .
Ujrzano po chwili ogromnego , o srebrnym futrze szczura z niechęcią zmierzającego do swoich
braci .
- Król , król – cichy szept , jak podmuch wiatru przeleciał po zebranych.
Zaradnik bez trwogi wszedł między gryzonie , chwycił kij leszczynowy i skierował się w stronę nieodległej rzeki. Nieprzeliczona rzesza ogoniastych szkodników karnie podążyła za nim.
Doszedł do wartkiej i wezbranej po niedawnych ulewach wody i z rozmachem wrzucił w
ciemny nurt przyniesiony z placu kij . Szczury jak zaczarowane bez namysłu ginęły w wezbranych
odmętach . Po chwili na brzegu nie było już po nich śladu.
Nieśpiesznie wrócił na plac osady gdzie zaaferowani mieszkańcy szybko gestykulując omawiali
niedawne wydarzenia .
Do Becza podeszła starszyzna , prosząc na poczęstunek .
-Jak my się odwdzięczymy , dozgonną wdzięczność wam winniśmy .
-Ten stan nie potrwa zbyt długo – wtrącił zaradnik – wojny z tym wrogiem zapewne nie wygramy
nigdy .
- Ale walczyć trzeba – dodał jeden z gospodarzy – inaczej pożrą nam zapasy a później to i do nas się dobiorą .
- Psy cięte i kocury warto hodować – Jurko dawał jeszcze pomocne w gospodarstwach rady .
- Wiedzieć też wam trzeba że stwory te nie cierpią czosnku , nostrzyka jak też i wilczomleczu. Hyczkę , czyli bzowine czarną warto mieć w obejściu . Liśćmi tegoż
- dziury mysie i szczurze wypychać , jako że ich nie znoszą .
Tak pogadując i poruszając wiele gospodarskich spraw udali się do zajezdnej przytuły .
-
Odp: Karpacki zaradnik
c.d.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Tłok był i gęsto od przewalającej się ciżby ludzkiej . Jarmark coroczny odbywał się w dominującej
nad okolicą osadzie. Słoneczna pogoda przywiodła nieprzebrane tłumy. Z okolicznych gór i połonin
zeszło się mnóstwo luda . Każdy raz w roku starał się , nawiedzić najbardziej okazały targ . Niektórzy sprzedać coś zamierzali , inni kupno niezbędnych rzeczy mieli na uwadze.
Ściągnęli też w wielkiej liczbie handlujący wszelkim dobrem. Jurko przechadzał się wśród tłumu
kmieci . Z zaciekawieniem obserwował scenki rozgrywające się wśród ludzkiej ciżby.
Obwoźni sprzedawcy wystawili przywiezione dobra , a to wszelkiego kształtu misy i dzbany gliniane . Zmyślnie na kołach garncarskich utoczone , ozdobione wzorem pradawnym i wypalone
w piecach ognistych. Tłoczyły się gaździny , głośno prawiąc - który statek do czego by się nadał.
Gospodarze gęściej przy rymarzach stali oglądając przeróżne wyroby ze skóry , uprząż , siodła
jak i insze rzemienie w codziennym trudzie niezbędne .
Zaradnik dostrzegł kmiecia o rozbieganym spojrzeniu który dwa paski do spodni przymierzał .
Widząc nieuwagę sprzedawcy jeden zapiął i szybko przysłonił wypuszczoną na wierzch koszulą.
Z drugim w ręku głośno spytał czy dłuższego nie ma . Na przeczącą odpowiedz odłożył i odszedł
nieśpiesznie . Dalej stali sprzedający wyroby z drewna i wikliny . Czego tam nie mieli . Łyżki
lipowe , stolnice i sita . Kosze , koszyki i miotły . Zmyślnie plecione opałki , skopce , wiadra i
konewki , Maślniczki do robienia masła i beczki do kiszonek niezbędne .
Kłębiło się przy kolejnym straganie , wszelakim suknem obłożonym .
Gospodynie przymierzały różnobarwne chusty . Malowane w nieziemskie kolory i wzory .
Powodzenie miały zwłaszcza w kwiaty bajeczne przyozdobione . Kumoszki sprzedawszy przyniesione kury , jajka czy tam sery z ogniem w oczach , przymierzały kolorowe tkaniny.
Młodsze i mniej majętne poprzestawały na wstążkach , mieniących się wszystkimi kolorami.
Tam zaś słodkości zalegały stragan . Otoczony głównie przez dzieci z wypiekami na twarzach
pożerających oczyma moc barw i zapachów. Serca z pierników i lukru , ludziki różnych
kształtów i kolorów . Zapach słodkości i miodów zawrót głowy powodował.
Trochę na uboczu napitki przeróżne polewano . Głośno tam było harmider nieopisany panował.
Wielu wziąwszy zapłatę za sprzedane owoce swojej ciężkiej pracy , przepijało ją tutaj bez opamiętania. W zgiełku i wrzawie pijackiej co rusz wybuchały zwady i bójki.
Po pod drzewa leżeli już do nieprzytomności spici biesiadnicy . Przyglądali im się z daleka
różnej maści obdartusy i włóczędzy . Z utęsknieniem oczekiwali zmierzchu mając nadzieję
na łupy jakie jeszcze mogły pozostać w sakiewkach pijanic.
W śród tłumu przechadzali się wędrowni śpiewacy . Przystając co chwilę recytowali pieśni
opowieści i ballady . Brzdąkając na noszonych przy sobie instrumentach starali się zgromadzić
jak największe grono słuchaczy . Najlepiej takich co to i groszem sypnąć , byli by skorzy.
Dziadów wędrownych i żebraków przewijało się również mrowie . Lgnęli do takowych
zbiorowisk , jako że sposobności nie brakowało aby uprosić coś albo też i ukraść.
Zaniedbani , obdarci – obnosili się ze swoją biedą , litość i szczodrość wzbudzić usiłując.
-Panie zaradniku ; poratujcie , nie odtrącajcie przez los dotkniętego. Znikąd ratunku już się
nie spodziewam , ale w was szczerze wieżę .
Jurko dostrzegł obdartusa którego już nie raz wspomagał.
- Co tym razem was trapi – przystanął i podszedł , widząc nieudawany ból malujący się na twarzy włóczęgi .
Ten zaś odsłonił sięgającą ziemi sukmanę . Ukazał obie nogi pokryte ropiejącymi wrzodami.
- Chodzić chyba zaprzestanę i szczeznę jak proch marny – zajęczał .
- Do konia ze mną podejdźcie dam wam ziół , pomóc wam powinny .
To mech leśny z igliwiem sosny pomieszany , kwiat rumianku też dodam.
Przez dziesięć dni w tym odwarze chore nogi moczcie . Wierzę że was to poratuje.
- Do śmierci wdzięczność moja trwać będzie – proszalnik nisko skłoniony wycofywał się
z sakiewką ziela
-
Odp: Karpacki zaradnik
Jeżeli ktoś to jeszcze czyta to kolejny fragmencik :
- Wiesz co Sławko ? zaradnik zwrócił się do wierszoklety , podróżującego z nim jeśli tylko
nadarzała się okazja .
- Piękne te nasze góry w puszczę i połoniny przyodziane . Lata całe włóczę się po tych wertepach i znużenia widokami nie odczuwam .
- Panie , mnie to mówicie? Moja romantyczna dusza wprost z piersi się wyrywa , żeby niczym sokół z wysokości niedostępnych podziwiać uroki i czar tej krainy.
- Pięknie dziś – Banduryk omiótł wzrokiem bezkresne , porannym słońcem okryte
przestrzenie – przepięknie .
Jakiś czas jechali w milczeniu ale młody towarzysz Becza nie był skory do przydługich
nostalgicznych westchnień .
- Powiedzcie mi , czym jest dla was szczęście i spełnienie , znane są wam takie stany ducha ?
- Czy mi znane ? - Jurko roześmiał się serdecznie .
- Jak by ci to jakoś w miarę jasno wyklarować . Otóż zdarza się , tu powiem że nie rzadko , kiedy wracam powoli w domowe pielesze . Pomoc komuś czy wsparcie
dawszy , trosk większych nie dostrzegam . W podobnych okolicznościach piękna
naszej natury , myśli moje troską nie trawione , wzlatują niczym podmuch wiosennego
wiatru . Prawie dotykiem odczuwam tą więź i spójność z otaczającym mnie światem .
Doznanie jest tak realne że jego pojawienia się , nieraz z ochotą wyczekuję .
- Po za tym wiesz, za majątkiem i przepychem nie przepadam . Do tej pory wiele
okazji miałem , coby bogactwo pomnażać . Ale tu w niewolę i w złotą klatkę łatwo
można dać się zamknąć . Wiesz mi , nie jest to warte utraty , wolności i swobody .
-Jasne macie myśli i cele , panie Beczu – Sławko rozpamiętywał zasłyszane wyznania .
Sam myślę że szczęścia nie ma co dzielić na mniejsze i jakieś tam duże . Szczęście to po prostu
szczęście .
- Widzę że pojąłeś , i wiesz mi że wielu swoje małe radości przeżywa mocniej i intensywniej
niż niektórzy naprawdę wielkie dary od losu .
Tak rozmawiając , przemieszczali się szerokim , widać często używanym gościńcem .
Pies przybłęda , należący do Banduryka , ochoczo prezentował swoje łowieckie umiejętności.
Z lewej strony traktu , ze znajdującego się tam lasu co chwilę na drogę wypychana była
przeróżna zwierzyna .
Po szybkim i płochliwym szaraku , gościniec przecięła rodzina saren a w niedługi czas potem
czarna samura z kilkorgiem drobiazgu , fukając ostrzegawczo na prześladowcę , skryła się
w gęstej trawie .
Pies jakoś dziko , nie ścigał zwierza ale bardzo umiejętnie i bez hałasu zmuszał mieszkańców
lasu do defilady .
- Jemu by z łowcą , komitywe trzymać – mieli by z siebie pożytek .
- We dwóch też sobie radzimy – Sławko uśmiechnął się promiennie .
Po pewnym czasie psina , znudzony nieefektywną naganką , zrezygnował i dreptał obok
wierzchowca swego pana . Przejechali w spokoju spory odcinek drogi .
Psisko ni stąd ni zowąd zaczęło przystawać i z niepokojem oglądać się za siebie .
Przystawało węsząc , po czym doganiało jadących podróżnych i znów odwracało głowę
w stronę skąd przyjechali .
- Ani chybi ktoś za nami podąża – zaradnik po cichu informował współtowarzysza.
- Też to panie dostrzegłem – myślisz że to zbóje jakowyś ?
- Nie sądzę , oni by się na nas od czoła zaczaili , zresztą nic nie słyszałem żeby tu jacyś
grasowali . Ale kto ich tam wie . Za niedługo dojedziemy do szczytu tej rozległej połoniny.
Popas tam się urządzi , koniom wytchnienia trochę damy , jak nie ma złych zamiarów
to nas ten ktoś niechybnie dogoni.
Rozkulbaczone konie puścili w bujną trawę , a sami zakrzątnęli się coby skromny podróżny
posiłek przygotować .
Po pewnym czasie z za zakrętu wychynął samotny jeździec i powoli podjechał do obozujących .
Okazał się być , dość marnie odzianym wagabundą jadącym na również lichej chabecie .
- Bądźcie pozdrowieni – zakrzyknął z pewnej odległości i wstrzymał siwego kłusaka .
- Podejdź śmiało – Jurko zaprosił go gestem – nie mamy w zwyczaju pożerać napotkanych
wędrowców .
Przybysz uśmiechnął się krótko acz nie szczerze i zmierzył ich kosym , taksującym
spojrzeniem .
- A bo to panie wiadomo kogo nam spotkać przyjdzie , Ihnat jestem , tak mnie wołają .
- Siadaj , posil się i odpocznij , jeśli chcesz . Ja sobie małą drzemkę sprawię , później
pojedziemy dalej .
Ułożył się na derce , opatulił ciepłą opończą podróżną i szybko usnął .
Przebudziwszy się złowił uchem , jakby głośniej wymawiane słowa i rozejrzał się
z zaciekawieniem . Obaj jego towarzysze wadzili się dość zawzięcie , szybką gestykulacją
popierając swoje wywody .
Becz podniósł się z posłania i bezszelestnie znalazł się za plecami Ihnata .
Jedno spojrzenie uświadomiło mu co tu się właśnie odprawia .
Przed przybyszem leżała niewielka sosnowa deseczka , po której on z latami trenowaną
zręcznością , przesuwał trzy puste skorupy po orzechach .
Pokazywał co rusz pod którąś z nich , małą z kory utoczoną kulkę . Zadaniem przeciwnika
było odgadniecie , pod którą ze skorup znajduje się kulka .
- No obstaw śmiało , to nic trudnego , odegrasz się – gwarantuję .
Rozmieścił łupiny i zachęcał biednego wierszokletę do hazardu .
W tym momencie Becz błyskawicznie schwycił go za obie ręce i silnie przytrzymał .
- Co jest , co wy – oszust wrzasnął przerażony , usiłując wyrwać się ze stalowego uścisku .
- Nie wrzeszcz i nie szarp się , nic tu już nie zwojujesz .
Sławko podejrzyj te skorupy , sam jestem ciekaw gdzie jest kulka .
Nigdzie jej nie ma ? - udał wielkie zdziwienie .
- Ma ja za każdym razem w dłoni , tak też nigdy byś z nim nie wygrał . To oszust i
wydrwigrosz , nie warto z nim zaczynać .
Puścił dłonie Ihnata , pokazując jego zgięty najmniejszy palec z ukrytą pod nim kulką .
- Ile przegrałeś – zwrócił się do Banduryka .
- Pięć sztuk srebra panie , wszystko co miałem .
- Oddaj mu i wież mi , drugi raz nie poproszę .
- Tak , tak , już oddaję – to tylko taka zabawa była – oszust będąc w mniejszości
bez szemrania wykonywał polecenia .
- Tu macie te pięć sztuk srebra – wysupłał z kieszeni kapoty monety i podał je wędrownemu
poecie .
- Czekaj , czekaj , powoli , - zaradnik przejął podawane pieniądze i zważył w wyciągniętej
dłoni .
- Co to jest ? - podrzucił i schwytał , przysłuchując się wydanemu dźwiękowi .
Zamiast wysokich srebrnych tonów usłyszał coś , jakby nie przymierzając ; grzechot
toczących się kamieni .
- Ze skóry cie obedrzemy , jak tak dalej postępować z nami będziesz – Jurko już dobrze
zirytowany , podniósł głos .
Nie dość żeś oszust i złodziej to jeszcze fałszerz ? - za to kiedyś niechybnie gardło dasz.
Wziął jedną z fałszywych monet i bez trudu przełamał . Z pod srebrnej cieniutkiej
warstwy widać było szary ołów ,
Z rozmachem cisnął je za siebie w gęste zarośla .
- Panie tu są te jego , wybaczcie , pomyliłem się – podał Beczowi srebro wydobyte ze
zmyślnie ukrytej kieszonki.
- Zniknij mi z oczu i to migiem , pakunków naszych żebyś tknąć nie śmiał .
Co z tobą ? - po jarmarkach bywasz , nie widywałeś tych drapichrustów i wydrwigroszy?
- A juści że pełno ich wszędzie , tyle że ja nie zaprzątałem sobie głowy ich wyczynami .
Uwagę mą zaprzątała troska o to , co bym ja , kilka monet przytulił .
-
Odp: Karpacki zaradnik
Czyta się... Na PW będzie moja malutka uwaga o tekście.