-
Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami )
„O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny”
( Leopold Staff – Deszcz Jesienny )
Coś Leopolda chyba gryzło jak to pisał, chandra czy inne diabelstwo i stąd pewnie te sączące się jęki. Musi on nie bardzo jesień lubił! A przecież teraz w górach „tu cichosza tam cicho” ( Grzegorz Turnau – Cichosza) i nie ma turystów i nie ma gawiedzi ( Bazyl ). Jeno wicher wyje, wilcy zbierają się w watahy a dźwiedzie wietrzą pierzynki przed snem „i pięknie jest” ( Lech Janerka – Jezu jak się cieszę ). Ale zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim może się to podobać, że są tacy którzy wolą lato i ciepełko, że już tęsknią za słupkiem rtęci w okolicach trzydziestki na plusie, że też chcieliby w zimowy sen zapaść. Leniwe są to bestie! Bo przecież właśnie teraz, jak pisał o narciarzach Kornel Makuszyński ( Zima, śnieg narty itd. ) nadchodzi „...czas ruji, właściwiej mówiąc sportowy okres, pełen wichrów i śniegów, taki to ci się wtedy wyrzeka i żony i kochanki i dziatek miłych i ciepłego łoża, śnieg mu uderza na mózg (...)”.
Szlag by...zabrnąłem już w zimowe zaspy a przecież relacja moja ma dotyczyć właśnie tego okresu, za którym niektórzy tęsknią, czyli pory komarów, bąków i innych sympatycznych stworzeń. Jest więc już i tak odrobinkę spóźniona a ja plotę jakieś dyrdymały miast przejść do meritum. Wybaczcie, już się poprawiam i zaczynam.
Uwaga! Ze względu na brutalność scen i niewybredne słownictwo tekst przeznaczony wyłącznie dla osób pełnoletnich o stalowych nerwach. Przed ewentualnym rozpoczęciem lektury proszę kliknąć poniższy napis:
Świadom(a) zagrożeń zeń płynących, po konsultacji z lekarzem rodzinnym decyduję się na brnięcie przez Bazylowe, jakże nieświeże już wypociny ( Fe! )
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Piątek, 13.07.2007 godz. 21.30
Zaciszne ( póki co ) M3 w centrum Rzeszowa. Połowy: lepsza i gorsza. Gorsza przechadzając się po pokoju duma jakby przedstawić lepszej pewien arcydelikatny plan wyjazdu samopas bladym świtem dnia następnego. Zagaja:
- Jaką pogodę zapowiadali na łikend?
- Juto ma być nieciekawie: 26 stopni i możliwe ulewy.
Dobrze, dobrze nawet bardzo dobrze – myśli sobie gorsza.
- Ale w niedzielę ma być słońce i upał.
Zniese i to – kontynuuje myślenie gorsza, po czym mówi:
- To ja bym może wyskoczył na dwa dni?
- Gdzie?
Głos wewnętrzny na to:
„ Po cóż ci, kochanie wiedzieć, że do lasu idę spać,
dłużej tu nie mogę siedzieć, na mnie czeka leśna brać” ( Dziś do ciebie przyjść nie mogę ). Na fonii:
- W Bieszczady.
- Znowu?
W myślach: jakie znowu? Oburzające - cóż za brak wyczucia czasu! Ostatnim razem byłem w kwietniu! Głośno, z rozżaleniem i smutkiem:
- Ale ja na głodzie jestem.
- Ale w niedzielę ma być upał, nad wodę byśmy pojechali.
Do siebie, oczywiście w myślach: Boże! Tydzień w tydzień nad wodę, i znów smażyć się, ociekać olejkami słuchając wielce rozbawionej gawiedzi. Tfu!
Głośno, z troską w głosie:
- Kochanie, ale woda w zalewie nie będzie jeszcze odpowiednio nagrzana. ( Ale ściema! )
„Ale żona, jak to żona, Nic jej nigdy nie przekona” ( Jan Brzechwa – Ślimak )
- Ważne, że będzie słońce grzało.
- Na okrutnym głodzie jestem....
- No to rób jak uważasz.
Aha! Czyli wybór: weźmiesz pigułkę niebieską – zostaniesz i wszystko będzie jakbyśmy nie rozmawiali, weźmiesz czerwoną – pojedziesz i będziesz miał na co zasłużyłeś.
Wziąłem niebieską – koniec relacji.
E...tam, niebieską - na głodzie zawsze wybiera się czerwoną więc trzydzieści sekund później: - latarka, śpiwór, palnik...gdzie jest ten cholerny scyzoryk? Aha, chyba przy rowerze w sakwach. No jesteś w końcu, bo spać już trzeba.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Sobota, 14.07.2007, 4.00
Piiik – pik, piiik – pik, piiik – pik, budzika pikanie próbuje unieść moje powieki. Tymczasem instynkt samoobronny nuci: „ Czwarta nad ranem, Może sen przyjdzie...” (SDM – Czarny blues o czwartej nad ranem). Tfu! Bazyl, natychmiast wypluj te słowa! Przyjdzie sen, Connex odjedzie i cały wyjazd w pi....(znaczy się nie dojdzie do skutku). No dobra, już dobra, śmigam.
Szybkie poranne oblucje i już mijam sterczący niczym monstrualny pal ( powiedzmy :wink: ), charakterystyczny pomnik w centrum Rzeszowa.
Dworzec autobusowy PKS. Taka elipsa, po środku której parkują odpoczywające autobusy a po obwodzie rozmieszczone są stanowiska, z których moim ulubionym jest nr 5. Piąteczka – to stąd właśnie stalowe dyliżanse wyruszają na południowy wschód. Oprócz mnie, na ławeczce pod piątką tylko jedna osoba. Lico i szyja obficie pokryte tatuażami, rysy twarzy wskazujące może nie tyle na szlachetność czynów jej posiadacza co z pewnością na zdecydowanie i śmiałość w działaniu.
- Kafel jestem! Masz śluga?
- Bazyl. Niestety nie palę. (Wykrztusiłem przez ściśnięte gardło ) No nie żeby to Kafel ściskał, tylko jakoś tak mi zaschło.
On popatrzył tylko na mnie w taki sposób, że do razu wiedziałem iż wiele straciłem w jego oczach.
Co jak co, ale Kafel to telefonować lubi. Jeszcze piątej nie ma a ten wydzwania po kolegach i oznajmia im radosne nowiny: że będzie impreza, że przed dwoma dniami opuścił „sanatorium” , że nadciąga w rodzinne tereny do Brzozowa. Będzie się działo!
Tymczasem minęło pięć po piątej a tu autobusu jak nie było tak nie ma. Spojrzałem na rozkład jazdy a tu niespodzianka: odjazd przesunięty z 5.00 na 5.35. Czekamy dalej! Minęła 5.35 ... i nic, 5.45 ... i nic, 5.55 ... i nic, 6.00 – jest! Na odcinku 100 metrów 25 minut spóźnienia. Właściwie to niedużo, ale ja miałem w planie przesiadkę, na którą już nie ma co liczyć. Troszkę mi nabruździli w ten plan. Ale spoko – będziem naginać plan do rzeczywistości. Póki co prujemy trzymając kierunek.
Puk! Czółkiem w szybkę. Dźwignąłem jedną powiekę. A...to pętelka w Niebylcu, szatan nie kierowca. Powieka osunęła się na miejsce.
I tak to sobie drzemiąc dojechałem do Sanoka. A tu, zaraz po wyjeździe z dworca, po środku skrzyżowania przed fabryką Autosan stoi człowiek. Niczym szczególnym się nie wyróżnia, ot biała czapka, żółta kamizelka, białe rękawiczki, w zębach gwizdek. Ale moc ci u niego wielka! Wystarczy że jedną rękę uniósł do góry, drugą skierował w bok i już cały sznur pojazdów niczym kierdel potulnych owieczek podąża we wskazanym kierunku. Nasz woźnica też uległ tej zbiorowej hipnozie i zamiast jechać prosto do Zagórza, skręcił w lewo.
„A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most...” (J. Tuwim – Lokomotywa) i już po chwili oczom podróżnych ukazał się znak informujący, iż zmierzamy prosto na Przemyśl. W autobusie zapanowało wielkie poruszenie. Pasażerowie popatrzyli po sobie na prawo i lewo, coś jak w kościele przy przekazywaniu znaku pokoju, lecz teraz z niepokojem w oczach. Co śmielsi podnosili się z miejsc, bunt z każdym pokonanym metrem narastał. Na szczęście kierowca w porę się opamiętał, szarpnął kierownicę i pomknęliśmy jakieś 40 km/h, mijając górę Sobień prosto do Leska. Owacje na stojąco i fala meksykańska nie ustawały.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
No tak - 5 nad ranem. Piękny autobus w krainę imaginacji.
Nie dalej jak dwa dni temu.
...ale, ale
czekamy ...
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
Henek
No tak - 5 nad ranem. Piękny autobus w krainę imaginacji.
Nie dalej jak dwa dni temu.
...ale, ale
czekamy ...
Przez całe lata prom w Bieszczady startował o piątej. A teraz przyszło nowe i ukradło nam 35 minut czasu bieszczadzkiego. Toż to już nie wykroczenie, nie przestępstwo a zbrodnia!:twisted:
C.d. relacji wrzucę wieczorem.
-
5 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Jeszcze rzut beretem i już oczom naszym ukazuje się „Wielkie miasto w samych górach, dwie ulice jeden gmach” (KSU – Ustrzyki). Wysiadka. Tym razem nikt mnie nie wita. Pewnikiem poszła fama, że nie pije, nie pali i nie...je cukiereczków. Dobrze, że sklep stał na swoim miejscu. Szybciutko poczyniłem sprawunki (w tym prowiant) i ruszyłem w kierunku dolnego stanowiska autobusowego, przy którym stał taki wypasiony autokar. Okazało się że to linia pośpieszna do Lublina i jadą przez pogórze, czyli najpierw w kierunku granicy a później w północne strony. W to mi graj! Niestety pośpiech to pośpiech i kierowca poinformował mnie, że nie zatrzymuje się tam gdzie bym chciał wysiąść. Zatrzymuje – nie zatrzymuje, ważne że po kilku minutach byłem na miejscu i nie musiałem wyskakiwać w biegu. Najsamprzód udałem się naprzeciwko, Nikosa odwiedzić. Bynajmniej nie tego Nikosa, który pod połoninami częstuje serem i pogawędką lecz niegdysiejszego ideowego przywódcę jego starszych kolegów (foto_a).
- Strzała Nikos!
- Strzała Bazyl!
- Co ty tak ku wschodowi spoglądasz?!
- Może przyjdą, ocalą?
- Ocalą?
- Linką chcą mnie opleść i do DeTa zaprząc...
- Jak kiedyś tobie podobni cerkwie.
- Jak cerkwie, ale....
- Ale?
- Bo widzisz, lat już ździebko minęło, więc zdawać by się mogło iż ludzie teraz mądrzejsi. Przecież to historia już, można by obok prawdę na tablicy wypisać, ale niszczyć – jaki w tym sens?
- Moim zdaniem żadnego. Może się jeszcze otrząsną. Ale ci, ku którym spoglądasz, lepiej żeby nikogo już nie ocalali.
- Może i masz rację...
- Wypijem po maluchu?
- Ano wypijem!
- Na pohybel jedynie słusznym!
- Na pohybel!
- Piącha-czacha Nikos!
- Piącha-czacha Bazyl!
Teraz ruszyłem w kierunku cerkwi, którą w latach pięćdziesiątych pobratymcy Nikosa zamienili na magazyn, a która obecnie służy jako kościół. Podobno z jej oryginalnego wyposażenia nic nie pozostało ale na szczęście ocalała od zagłady i można nacieszyć oczy jej widokiem (foto_b).
Po chwili, całkiem naprzeciwko, piąłem się już polną drogą ku górze. Pnę się i pnę, aż tu nagle, zza zakrętu wyłania się całe stado bizonów. Pierwotny instynkt łowcy wstrząsnął mną do głębi, zacząłem strzelać na prawo i lewo (foto_c, foto_d). Koniec końców, po ustrzeleniu co atrakcyjniejszych sztuk wyrwałem, no może nie serce wołu ale też coś w ten deseń, czyli zbożowego batonika z kieszeni i pożerając go z iście wilczym apetytem pognałem dalej przez otaczającą mnie prerię w kierunku majaczącej w oddali Figury (foto_e). Tuż przed nią ściągnąłem cugle, rozkulbaczyłem i zarządziłem popas.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
No Panie Bazyl.. Jestem pod wrażeniem zacnej opowieści i czekam na ciąg dalsiejszy...
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
sir Bazyl
Przez całe lata prom w Bieszczady startował o piątej. A teraz przyszło nowe i ukradło nam 35 minut czasu bieszczadzkiego. Toż to już nie wykroczenie, nie przestępstwo a zbrodnia!:twisted:
C.d. relacji wrzucę wieczorem.
No co wy... To przesunięcie pozwala nam, Przybyszom ze stron inszych, zdążyć na inkryminowany środek lokomocyi i zdążyć, jako i wy, w puszcze i chaszcze. (a pociąg często się spóźnia...)
Czekamy jak pęcherze.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
Bison
No Panie Bazyl.. Jestem pod wrażeniem zacnej opowieści i czekam na ciąg dalsiejszy...
Cytat:
Zamieszczone przez
sir Bazyl
... zza zakrętu wyłania się całe stado bizonów.
Uderz w stół...
Dzięki za dobre słowo.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
dziabka1
No co wy... To przesunięcie pozwala nam, Przybyszom ze stron inszych, zdążyć na inkryminowany środek lokomocyi i zdążyć, jako i wy, w puszcze i chaszcze. (a pociąg często się spóźnia...)
Czekamy jak pęcherze.
Skoro tak, to robię wycof ze stanowiska.
A w autobusie z pęcherzem bida.:wink:
-
3 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Zaległem na łące wspierając głowę o plecak, z którego wydobyłem to co trzeba. Półleżąc zamoczyłem wąsa w pianie podziwiając dookolnie (foto_f). Tak pełną gębą oddychając, robiąc sobie dobrze we zmysły wzroku i smaku, kątem oka spostrzegłem pędzącego w moim kierunku dzikiego konia bieszczadzkiego. Chwilami zdawało mi się, że on nie tyle pędzi co leci. Spojrzałem tedy w głąb puszki szukając weń braku treści czyli ewentualnej przyczyny pegazostwa. To nie to! Treści całkiem sporo, trzeba będzie zrobić unik. W samą porę odskoczyłem od plecaka, który znalazł się na jego drodze. Uff! Niewiele brakowało! Cordura plecaka już nigdy nie będzie taka jak dawniej (foto_g). Po chwili poszybował dalej, a ja mogłem się z powrotem ułożyć wygodnie. Jak już się umościłem, zaczęło się: kapu – kap, kapu – kap, kapu-kap, kapu-kap, kap, kap, kap, kap.....Zatachałem dobytek pod buczka, rozsiadłem się wygodnie, padać przestało. „Chyba już pójdę, nie? Co tu będę tak sam siedział....” (Psy).
Droga moja prowadziła w dół, w kierunku jaru górskiego strumienia. Ale nim dostałem się w okolice potoku musiałem pokonać całe łany pokrzyw, które jęły mnie bezlitośnie smagać po odkrytych miejscach czyli po łydach, kolanach i udach. Aaa..., uuu...., sss....niosło się po lesie. Ale ja „nie dam się.....dopóki sił, będę szedł, będę biegł, nie dam się!” (E.Stachura – Siekierezada) ... tyle że wpierw wdzieję długie portki. He, He! Teraz to mi możecie...
Po chwili podążałem już brzegiem jaru porosłego piękną buczyną. Na dole lekkie przedzieranko przez wspaniale gęste leszczyny i wyskoczyłem na bity trakt opasający ten masyw (foto_h). Drogę tą jeno przeciąłem i niczym jeleń karpacki potruchtałem ku następnym szczytom.
-
4 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Wokół las. Wszędzie drzewa! Z przodu, z tyłu, po bokach. Do tego ciągle pod górę, a nawet jeśli czasem z górki to też jak pod górę, bo akurat się przewróciło i leży takie nieposprzątane. Po prostu cudo! Nie na darmo od kilku dni, tygodni czy nawet miesięcy, narastało we mnie:
„Ja muszę do lasu
i tam, ach, pędzić muszę
i korę ciepłą obwąchiwać
i ściółkę wonną drapać” (Kury – Ja muszę do lasu).
Tak węsząc wśród poszycia wyskrobałem się na pierwszą hopkę, z niej hyc na następną, by w końcu wylądować na trzeciej, najwyższej. Dreispitz zdobyty! Pora na Steinfels. Boczną, lekko rysującą się grańką opadałem ku tej kolonii, zamieszkałej niegdyś przez przybyszów znad Renu. Po niedługim czasie soczyście zielony baldachim liści ustąpił na rzecz wibrujących wszelakim owadem łąk porastających tereny dawnej wsi (foto_i). Chabazie dwumetrowe a wśród nich jedynie nikłe ślady zwierzęcych ścieżek, z których korzystając, oblepiony tzw. dziadami, pajęczyną, i tym całym nasiennictwem ziołopuchowym przedarłem się do drogi. Z drogi prosto do potoku schłodzić przegrzany organizm. Zimna, krystalicznie czysta woda przemyka pomiędzy palcami, i twarz obmyta, i szyja, i ...a niech tam, zaszaleję, tors nawet.
Następny przystanek zrobiłem na przycerkiewnym cmentarzu (foto_j). Przed samym terenem cmentarza, wśród zadrzewienia zrobiony daszek z brezentu i folii, drewniane siedziska i miejsce po ognisku. Przez chwilę zastanawiałem się do czego i komu służą te udogodnienia. Po wejściu na cmentarz okazało się, że chyba służą bądź służyły komuś jako schronienie, podczas gdy teren cmentarza jako miejsce noclegowe dla koni. Cały teren pokryty końskim nawozem, w tym dwa nagrobki wyjątkowo obficie. Moim zdaniem na 100% nikt z rodziny opiekuna tych koni nie był tu pochowany, ośmielę się twierdzić nawet że był on też innego wyznania, więc z takiego cmentarza śmiało można zrobić stajnię i szalet dla koni – przecież na własne gniazdo by nie nasrał. Badylem zgarnąłem na bok to co było do zgarnięcia i ruszyłem dalej.
Przez mostek, obok drewnianej wiaty i kapliczki (foto_k) poszedłem w kierunku granicy, a tym samym w kierunku wypału węgla drzewnego znajdującego się na terenach po wsi Stebnik. Nim doszedłem do wypału udało mi się jeszcze ustrzelić czatującego na obiad gąsiorka (foto_l).
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
sir Bazyl
Tak węsząc wśród poszycia wyskrobałem się na pierwszą hopkę, z niej hyc na następną, by w końcu wylądować na trzeciej, najwyższej. Dreispitz zdobyty!
Skoro już wlazłeś w szkodę(rezerwat) to przynajmniej napisz czy fajny :twisted:
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
Browar
Skoro już wlazłeś w szkodę(rezerwat) to przynajmniej napisz czy fajny :twisted:
Z mapy wynika, że go ledwie musnąłem na środkowym wierzchołku (681), tak że nie mogę się wypowidzieć co do jego atrakcyjności. Idąc wierchem nie widziałem żadnej różnicy pomiędzy stroną północną czy południową. Las piękny, wierchołki "klimatyczne".
Czuj-druh!
Pozdrówka - Bazyl
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
e byłem tam na tym końskim szalecie w zeszłym roku. Wtedy to nie było tak obesrane. Sam nie wiem... wtedy to mnie sie wydawało że to przyczajka dla pograniczników.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
a to sie zmienilo na tym cmentarzyku- pare lat temu wypasali tam krowy i tylko krowie kupy sie przewalaly! i ani pol konia! z drugiej strony ciekawe czemu zwierzeta pasa sie akurat na cmentarzu, wokol tyle lak! moze trawa smaczniejsza?? ;0
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Jestem w końcu na wypale, po którym krzątają się: jeden Brodaty i Ten Drugi.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry!
- Do granicy daleko?
- To tu.
- Ale do samej granicy?
- To tu, dalej nie wolno.
- Dlaczego?
- A co się tak wypytujesz, nie wolno i już.
- To ja pójdę sobie tylko pstryknąć zdjęcie i zaraz wracam.
- Nigdzie nie pójdziesz.
- Dlaczego?
- Bo zadzwonimy po straż i będziesz miał kłopoty.
- No skoro tak, to się pchał na siłę nie będę. Pstryknę sobie tylko retorcik.
Ostatni retort malowniczo dymił na tle błękitnego nieba więc obróciwszy się tyłem do brodatego rozmówcy, sięgnąłem po aparat. No i okazało się, że to był mój wielki błąd. Brodaty i Ten Drugi dostali białej gorączki czyli szlag ich trafił, ewentualnie cholera wzięła:
- Spróbuj tylko to ci łopatą przypierd...(kości porachuję) - Krzyknął brodacz idąc w moim kierunku.
Naszła mnie chwila refleksji. Jeśli faktycznie znieczulą mnie łopatą a później niczym podstępna Małgosia, schorowaną i wygłodniałą Babę Jagę, Brodaty i Ten Drugi wrzucą Bazyla do pieca - i szukaj tu wiatru w polu.
Agresor złapał za łopatę a ja tymczasem poluzowałem popręgi i zrzuciłem plecak jednocześnie wyszarpując z przytroczonego doń pokrowca piłę. „Stoję na ulicy z nią, śmiechy wkoło nas...” (Aya RL – Skóra).
Po ubitym placu rozpoczęliśmy rytualne krążenie taksując się spod przymrużonych powiek. Wiatr ustał, ptaki zamilkły, owady zawisły bez ruchu w powietrzu. Łopata jego rzucała oślepiające błyski, piła moja szczerzyła wściekle zębiska. Drzwiczki w retortach zaczęły się przeraźliwie telepotać, dym z sino popielatego zmienił się na rdzawo czarny, słońce jakby przygasło. Napięcie sięgało zenitu. Niespodzianie agresor cisnął we mnie:
- Warszawiaku je...(jeden)!
Ten, jak mu się zdawało ciężkiego kalibru pocisk mknął ze świstem w moim kierunku tnąc powietrze. Wzorem Neo z Matrixa odchyliłem się do tyłu na zgiętych kolanach, układając resztę ciała poziomo ponad ziemią. Poły płaszcza nie powiewały malowniczo z powodu cięć budżetowych scenografii. Słowny pocisk otarł się o koszulę na mojej klacie i minąwszy lewe ucho ugrzązł w zboczu na drugim brzegu Stebnika. Wyprostowałem się natychmiast gotowy do kontrataku. Przez chwilę miąłem w ustach zdanie, którym chciałem go powalić na ziemię. Miąłem odrobinę zbyt długo, bo on tymczasem cisnął we mnie niewybrednie:
- Gówniarzu! Nierobie!
W tym momencie „coś we mnie drgnęło, coś się zmieniło” (Chłopcy z Placu Broni – O Ela).
Podobno „John Malkovich jak grał Ruska to mówił ‘madier fakier’”(Kult – Mars napada), a że ja tak dobrze obcych języków nie znam, więc powiedziałem to samo tyle że po polsku dodając:
- Widzę że nerwową tu macie robotę. Żegnam.
No i pogonili Bazyla. Cóż było robić, zawróciłem i po krótkiej chwili kontynuowałem wędrówkę troszkę inną trasą.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
co za skurwiele tam trafily!!! a ja zawsze spotykalam takich milych smolarzy... ale jak widac w kazdej grupie spolecznej jest zroznicowanie..az by sie chcialo takim jakos na zlosc zrobic...
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
buba
co za skurwiele tam trafily!!! a ja zawsze spotykalam takich milych smolarzy... ale jak widac w kazdej grupie spolecznej jest zroznicowanie..az by sie chcialo takim jakos na zlosc zrobic...
Buba, też mi się nie spodobało ich zachowanie ale na razie nic nie dodam, gdyż będzie jeszcze o tym mowa w dalszej części relacji. Z takim zachowaniem spotkałem się po raz pierwszy (też zawsze spotykałem porządnych ludzi wykonujących to zajęcie) ale nie żywię do nich urazy - ot mały, nieprzyjemny incydent. Dość długo zastanawiałem się czy opisywać czy nie, ale musiałbym później przeinaczyć inne spotkanie, czego nie chciałem robić, więc opisałem zajście zachowując doń dość czytelny (mam nadzieję) dystans.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
moze w dalszej czesci opowiesci bedzie jakies wytlumaczenie ich zachowania bo jak na razie to sie noz w kieszeni otwiera...
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Pewnie ich jakiś krawaciarz ze stolycy pięknej orżnął przy zakupie węgielku, to i każdego tura teraz gonią na 4 wiatry;P
Ciągnij Bazylu opowieść, bo to już i wątek sensacyjny się tu wkradł...i już do końca być musi spisane:)
Pozdrawiam,
Derty
-
3 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cofnąwszy się nieco dałem hopsa przez potok toczący swe wody ku Morzu Czarnemu i nagle, tuż przed Bazylem rozpostarła się ściana słynnej bieszczadzkiej sukcesji w całej, jakże splątanej okazałości. Gdzie nie spojrzę maliniaki i całe łany jeżyn poprzerastane rzadkim laskiem. Spojrzałem ku górze i się mi wydawało, że je pokonam w kilku susach. Dałem więc nura w tą rozbuchaną zieloność, która okazała się być niezwykle podstępną i bezlitośnie zaczepną. Długo by opowiadać za co mnie nie obłapiała, dość powiedzieć, iż po dwóch kwadransach wynurzyłem się na drugim jej brzegu opromieniony chwałą zwycięzcy i cały w sznytach. No! - Powiedziałem i ruszyłem z kopyta we wcześniej obranym kierunku.
Z grani rozpościerały się wycinkowe widoki ( foto_ł, foto_m ). W tej dość wysokiej trawie omalże nie rozdeptałem żmiji, jak powszechnie wiadomo, będącej w odróżnieniu od pędzących leśnymi duktami motocykli crosowych czy quadów, śmiertelnym i niepożądanym czynnikiem zakłócającym spokój ducha każdego prawdziwego i zrównoważenie rozwijającego się turysty:wink:. W oczy zajrzał mi... kadr z filmu Wolna Sobota z wypowiedzią Gawełka: „To mówię Panu, u nas w Bieszczadach to żmije bardziej potrzebne...niż turyści. To mówię Panu wprost!” Jeszczem się dobrze nie uspokoił a tu następna. Obie były maści kasztanowatej i tak na oko miały po sześć lat. Zapytacie: dlaczego akurat sześć? Ano owe bestie były całkiem dorodne, a jakby miały lat siedem to już by piszącego te słowa nie było gdyż „...taka żmija, jeśli tylko siedem lat człowieka nie widzi, to tak rośnie i puchnie, że w smoka się zmienia potężnego, co to wygląda jak byk ogromniasty na niskich nogach, z olbrzymimi szklanymi oczyma i zębami kłańcastymi, cały pokryty skórą podobną korze smrekowej, ale ta smokowa srebrna i błyszczy” (S. Vincent – Prawda Starowieku). Tak więc przeze mnie będzie o dwa smoki w Bieszczadach mniej, a dr Winnicki jak się o tym dowie, to mimo iż to nie BdPN, chyba się pochlasta:mrgreen:.
Po kilkudziesięciu minutach dotarłem znów w pobliże granicy lecz prawie natychmiast zawróciłem i dość znacznie się od niej oddaliłem. Nie to żebym chciał, ale usłyszałem silniki więc wolałem nie sprawdzać kto zacz przemieszcza się wzdłuż pasa granicznego. I dawaj jakąś starą drogą zwózkową w poprzek stoku aż do niezwykle ukwieconych łąk, z których rozpościerały się smyrające duszę panoramki ( foto_n ) .
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Jedno sztachnięcie, drugie sztachnięcie, trzecie sztachnięcie
.... toż to w nałóg można wpaść.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
Henek
Jedno sztachnięcie, drugie sztachnięcie, trzecie sztachnięcie
.... toż to w nałóg można wpaść.
I ani mi w głowie odwyk!
-
2 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Mądrzy ludzie powiadają, że w górach trzeba dużo pić, żeby nie dopuścić do odwodnienia organizmu. W trosce więc o swoje zdrowie wyduldałem jedno opakowanie wody wzbogaconej jęczmiennym słodem i witaminą A, której zawartość wynosiła cirka 5%. Pycha! Motylki sobie motylą, brzęczołki sobie brzęczą, Bazyl sobie sączy – harmonia w przyrodzie zachowana być musi! Słoneczko się już chyliło, wychyliłem i ja , po czym ruszyłem pokonując bełkotliwy potok ku następnym, widokowym wierchom ( foto_o, ). Po sesji zdjęciowej wycofałem się nieco by założyć obozowisko w miejscu dogodnym a od strony siedzib ludzkich niewidocznym. Najsamprzód wyszukałem odpowiedniej grubości drzewa, których gałęzie dawały gwarancję wytrzymałości ciężaru dorosłego człowieka. Zrobiłem dwie pętle. Jedną zarzuciłem na konar drzewa, drugą sprawdziłem czy dobrze będzie trzymać i ...oplotłem nią drugie drzewo. Pomiędzy nimi rozpostarłem swoje łoże. Rachu-ciachu i już wisi sobie ono pomiędzy drzewami ( foto_p ). Na tym właśnie wyjeździe postanowiłem wypróbować ten sposób biwakowania. Od lat nosiłem się z tym pomysłem, a powstał on pod wpływem lektury opowiadania Józefa Czechowskiego „Tętno Gór” zamieszczonego w Pamiętniku PTT z 1992 roku, którego obszerny fragment cytuję:
„(...)W Górach bywam często. Niejednokrotnie odczuwam niedosyt doznań. Nierzadko, kiedy znajduję się w uroczym miejscu, na Górze, jest moim pragnieniem aby kontemplować barwny spektakl zachodu słońca aż do zmroku, w spokoju, bez zakłóceń i frustracji związanych z poczuciem upływającego czasu, z koniecznością dotarcia na czas do miejsca zarezerwowanego noclegu. Marzę o tym aby w ciepłą, pachnącą noc majową mógł być moim udziałem koncert słowików (...)...tymczasem jestem skrępowany jakimś planem, muszę określoną trasą dokądś dojść na umówioną porę. Wszystko to zubaża słodycz wsłuchiwania się w puls Natury, trwa zbyt krótko.
(...) W czerwcu 1971 roku wyjeżdżam w Bieszczady. Zabieram ze sobą hamak. Na temat dzikości tych Gór krążą legendy; to coś dla mnie. Jednocześnie spodziewam się, że będzie to dobry poligon dla sprawdzenia przydatności nietypowego sprzętu biwakowego. W godzinach popołudniowych opuszczam Krościenko i ruszam w dolinę Stebnika. / To ci dopiero sic! – przed chwilą, przy skanowaniu opowieści zauważyłem, że rozpoczynaliśmy swoją przygodę z hamakiem w tym samym rejonie / Szary deszcz zlewa się w jedną nieczytelną plamę z szarością bujnie rosnącej tu olszy oraz z bieszczadzkim błotem. Pierwszy, hamakowy biwak dodaje wiele kolorytu tej nieciekawej błotnej wędrówce. Następne biwaki są kolejnymi odkryciami nieznanych zjawisk w otaczającej przyrodzie oraz tych, które stanowią o naturze człowieka.
Ta bieszczadzka przygoda w ogólności przynosi potwierdzającą odpowiedź dotyczącą niezwykłych zalet tego typu biwaków. Wyodrębniają się tu dwa rodzaje zagadnień: zagadnienia czysto techniczne oraz zagadnienia psychologiczne. Te ostatnie zdecydowanie dominują.
(...) Otwórz się, odrzuć ściany, zerwij kaganiec nałożony przez ludzi — ten, który nałożyła ci Natura jest dostatecznie dobry. Ułóż się pośród miękkich traw, a jeśli tych nie staje, spocznij w hamaku. Zasypiając, oddaj się bez reszty, zaufaj. Przebudzony pierwszym promieniem słońca wynurzającego się zza wierzchołków gór, doznasz olśnienia i sam osądzisz jak wiele dotąd traciłeś z życia.
(...) Tak wiele wspaniałości spotykam: szmery dżdżystej nocy leśnej, ciemnej jak atrament i życiem pachnącej; nagłe rozkwity błyskawic, co jak gigantyczny flesz rozświetlają góry nocą to tu, to tam; niezgłębioną przestrzeń nieba nakrapianą iskrami gwiazd; ogniki świetlików łagodnie pławiące się w nocnej wilgoci traw pachnących.
Czy potrafiłbym wymarzyć coś ponad to?
Nasycony jestem; czuję to i wiem, że warto się było narodzić. I wdzięczny jestem losowi, że mnie umiejscowił w gronie tych niewielu, którym dane jest otrzymywać tak wiele.
Od tamtego czasu odnotowuję setki biwaków hamakowych najczęściej w samotności, w ciszy, w niesamowitej scenerii przyrody. W takich sytuacjach odczuwam żywy oddech Natury, odsłania się jej logiczna harmonia a jej Duch staje się kategorią poznania niemal zmysłowego. Hamakowe biwaki są najpiękniejszymi przeżyciami jakie znam. Koloratura miejsc biwakowych sprawia, że posiadają one niezwykłe walory estetyczne. Niejednokrotnie nie mogę oprzeć się myśli, że podobne przeżycia mogły być udziałem ludzi w raju. (...)”
Troszkę długi ten cytat, ale autor opisał tak pięknie zalety tego sposobu spędzania nocy, iż nie mogłem się powstrzymać i mu uległem. Nie przedstawił w tekście wad, ale starym wygą hamakowym będąc pewnych trudności nie odczuwał. Mianowicie wyjście Bazyla nocą na tak zwaną stronę stanowiło nie lada wyzwanie i skończyło się wykonaniem półobrotu w powietrzu z miękkim lądowaniem twarzą w trawie u stóp tego jakże wspaniałego łoża. Ale ja się nie poddam, będę ćwiczył i trenował do skutku.
Ale, ale...nim przy koncercie psów z pobliskiej, Narodowej wsi zapadłem w sen, wykonałem jeszcze kilka niezbędnych dla ciała i ducha czynności. Wdziałem czołówkę, pewną ręką chwyciłem piłę i ruszyłem trzebić okoliczny bór. Włażę w gęstwinę a tu jak nie trzaśnie, jak nie załomoce i poszły stokiem z rumorem. Po tropach poznałem, że w kopytkach były, więc albo jeleniowate albo biesy czy czady. Przeżegnawszy się na wypadek wszelki, rozpocząłem szatkowanie suchego zalegającego tu i ówdzie. Poporcjowane paliwo obwiązałem linką i zatarabaniłem w pobliże obozowiska. Starym, indiańskim zwyczajem, za pomocą kostki rozpałki do grilla roznieciłem ogień i chwilę później skapujący tłuszczyk radośnie skwierczał w jego płomieniach. Gdy wyglądało już na dostatecznie chrupkie i odpowiednio zrumienione a serek z grzaneczki jął powoli ociekać, zasiadłem do stołu. Przyrządzone jadło zapijałem przepysznym napojem, o którym Bufet, wokalista rzeszowskiej kapeli Wańka Wstańka, śpiewał niegdyś porywającą pieśń:
„Najlepsze piwo to Leżajski full,
Gul, gul, gul,
Gul, gul, gul,
Leżajski full,
Gul, gul.
Takiego piwa nie pił nawet król,
Gul, gul, gul,
Gul, gul, gul,
Leżajski full,
Gul, gul."
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Coś niewyraźne to zdjęcie,z czego zrobiłeś hamak,czym przykryty?
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
Browar
Coś niewyraźne to zdjęcie,z czego zrobiłeś hamak,czym przykryty?
Niewyraźne bo się nie przyłożyłem, a hamak kupiłem w sklepie który tani jest. Wykonany jest z poliestru i posiada doszytą moskitierę zamykaną na suwak (a że to niezły bajer jest, przekonałem się leżąc w nim i słuchając szaleńczych bzyczeń próbujących dostać się do środka wygłodniałych komarzyc). Wytrzymałość do 100 kg - ja ważę troszkę mniej (85) więc nie wiem czy faktycznie stówkę uniesie. W kazdym razie nic nie pękło, nie urwało się itp. Co do zadaszenia to miałem ze sobą płachtę ogrodniczą ale nie wypróbowałem gdyż noc była niezwykle pogodna. Z netu wiem, że też hamaczyłeś więc jeśli masz jakieś sugestie bądź sprawdzone patenty to proszę o podzielenie się wiedzą gdyż wkrótce wiosna.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
..co do hamakowania to zaczynałem kiedy nie było takich fajnych tanich lekkich sprzętów, a moskitiera to pewien rodzaj luksusu, który nie był znany biednym harcerzom.. więc korzystaliśmy z pokrowca do kanadyjki... nadaje się jako hamaczek prawie perfecto, wytrzymały brezent.. tyle ze ciężki... do tego dwa kawałki drewna.. kawąłek linki, i pałatka czy inny rodzaj płachty.. pierwsze noce bywają ciężkie... kręgosłupek się zastanawia do czego służy ów przyrząd, a Ziemia czeka na wywrotke...
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Nie wiem jakie są kupne bo korzystam z własnoręcznie robionego.Dość łatwo samemu zrobić taki sprzęt.Ja mam dwupunktowy(może być trzypunktowy-niewywrotny,jednopunktowy-na ramie,do powieszenia w skale),uszyty z materiału spadochronowego(nierozerwalny).Nośność zależy od zawiesia-próby robiliśmy do 7 osób siedzących i się rep urwał.Wymiar szmaty to 140 x 300 cm.Musi być obszyta taśmą coby można było w tym siedzieć poprzecznie.Całość mieści się w woreczku takim jak na kondon na śpiwór z Decathlonu,i waży 20 deko z taśmami i dwoma karabinkami(tytanowe Irbisy ruskie).Sam hamak waży pewnie z 3-4 deko.Niestety nie mam moskitiery(może ktoś wie gdzie można kupić materiał) ani dachu.Ale używam już od 20-tu lat i jest fajnie.Dodam tylko że jest niewywrotny(odpowiednio dobrana i szerokość,i długość) i bardzo wygodny,najlepsze łóżko jakie posiadam.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Hej:)
Browar, a z czego byś chciał moskitierę? Bo możliwe, że mam nawet w labie kilka mb jakiegoś materiału siatkowego. Tyle, że musiałbym jutro wparować do roboty i sprawdzić.
Ja hamaczka nie lubię - rano się prostuję 3 godziny - szkoda czasu na wygibasy o świcie:P
Pozdrawiam,
Derty
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Derty,za mały hamak faktycznie jest niewygodny.Ale długi(co najmniej 3m samej szmaty + zawiesia) jest bardzo wygodny.A na moskitierach się nie znam,ale chciałem sobie uszyć taki woal na kapelusz(jak mają pszczelarze),żeby nie latały mendy brzęczące koło nosa.
PS Sprawdź co tam masz za materiał,ale się nie śpiesz,mamy jeszcze z pół roku :-)
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
Derty
Hej:)
Ja hamaczka nie lubię - rano się prostuję 3 godziny - szkoda czasu na wygibasy o świcie:P
Cytat:
Zamieszczone przez
trzykropkiinicwiecej
.... pierwsze noce bywają ciężkie... kręgosłupek się zastanawia do czego służy ów przyrząd, a Ziemia czeka na wywrotke...
Cytat:
Zamieszczone przez
Browar
...używam już od 20-tu lat i jest fajnie.Dodam tylko że jest niewywrotny(odpowiednio dobrana i szerokość,i długość) i bardzo wygodny,najlepsze łóżko jakie posiadam.
Jak napisałem, to był mój raz pierwszy i jak to za pierwszym razem bywa wszystko odbyło się spontanicznie i jakoś tak szybko, że i zbyt dużo ze spędzonej nocy nie pamiętam gdyż jak już usnąłem to w błogim stanie przespałem do samego rana, ale po przebudzeniu towarzyszyło mi uczucie odprężenia i zadowolenia:grin:. Zdecydowanie więc skłaniam się ku opinii Browara, który jako koneser, po dwóch dziesiątkach lat doświadczeń nadal czerpie wiele przyjemności z tak spędzanych nocy. Trzykropkij i Derty pewnikiem spali na brzuchu:mrgreen: i pewnie stąd ich nieprzychylne zdanie w temacie spoczynku w zwisie.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Dzięki Bazyl za ten za długi cytat.
Czytam go kolejny raz o niedosycie doznań, o kontemplowaniu wrażeń bez pośpiechu i frustracji naganianaj czasem.
W czasie letniej wędrówki schowałem się za grzebieniem zdobiącym połoniny i zalegając w bezruchu patrzyłem z ukrycia na kolejne grupy pędzące po bieszczadzkich ceprostradach.
Gdzie oni sie tak śpieszą ? ...pojawiło się pytanie.
A może to ja jestem nienormalny w tym jednostajnym pochłanianiem obrazów ? ...padała diabelska podpowiedź.
Teraz po tej lekturze jestem już spokojniejszy. Są jeszcze na świecie nienormalni.
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
Henek
Dzięki Bazyl za ten za długi cytat.
.... Są jeszcze na świecie nienormalni.
Hmmm....nie ma sprawy:grin:
-
4 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Bladym świtem dnia następnego, czyli gdzieś tak około szóstej zwinąłem cały majdan i po szybkim śniadanku wyruszyłem w dalszą drogę. Nabrzmiałe rosą trawy skierowały mnie ścieżynką ku dróżce, biegnącej wg mapy pobliskim laskiem, sięgającym swym jęzorem prawie do zabudowań wsi. Tyle co wlazłem na rzeczony płaj a tu
„Gdzie spojrzę, wszędy rąbią: albo buk do huty,
Albo sośnię na smołę, albo dąb na szkuty...
...wszak i drew po chwili
Nie najdą, żeby sobie izbę upalili...” (J. Kochanowski – Satyr)
Zrąb czyli, tyle że bez drwali,. Pewnikiem wypoczywali jako że siódmy dzień tygodnia był. Plątanina powalonych drzew nie dawała szans na kontynuowanie wędrówki wcześniej obraną trasą i chcąc nie chcąc musiałem ominąć ten galimatias boczkiem, pokonując kilka, na szczęście płytkich jarów. Na dole wypadłem na pastwisko, na którym rosły sobie przysmaki ( foto_r ). Jeszcze kilka kroków i wylazłem na drogę z asfaltu, a wzdłuż niej zabudowania, przed samochody, z nich muzyka zalatuje – jakoś tak dziwno i straszno zarazem. Toż to szok cywilizacyjny! Wrzuciłem piątkę i rwąc zelówy parłem przed siebie. Po drodze minąłem zabytkową kapliczkę ( foto_ s ), cerkiew , przydrożne krzyże ( foto_ t ), piękną zabudowę ( foto_u ) i ...zatrzymał mnie przydomowy sklep z powodu, że otwarty. Przed nim ławy i stolik pod zadaszeniem z winorośli, a przy nim amatorzy płynów chłodzących. Po krótkiej chwilce liczba amatorów przy stoliku zwiększyła się o Bazyla obejmującego dłonią tę smukłą i zroszoną. Dowiedziałem się, że buty to mam dobre...na żmije, że tam gdzie idę to żebym nie szedł bo dróg nie ma, że jak Kazia ucięła to do Ustrzyk na pogotowie w stanie upojenia jechać trzeba było, ale go uratowali i wiele innych ciekawych historii. Rozmówcy byli bardzo mili i sympatyczni ale las czeka. Ruszyłem więc dalej i w momencie gdy już moim oczom ukazał się kres asfaltu usłyszałem za plecami silnik samochodu terenowego. Się nawet oglądać za siebie nie musiałem by sprawdzić kto to jedzie. W końcu dopadli!
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Minęli Bazyla i na mostku zaparkowali. Jeden wysiadł i podszedł ku mnie.
- Dzień dobry. Podporucznik Strażnik!
- Dzień dobry. Bazyl turysta – odpowiedziałem wyciągając dłoń, w której trzymałem plastikową kenkartę.
- O, Pan z Rzeszowa! – zagaił notując w kajecie.
- Ano z Rzeszowa – ciągnąłem pogawędkę.
- I co Pan tu robi?
- Spaceruję i odpoczywam.
- A na Stebniku to był Pan wczoraj?
- Był.
- Bo my Pana szukaliśmy wczoraj i dziś, a ja to sobie nawet palca rozwaliłem łażąc za Panem. I tu pokazał mi owo rozwalenie.
Pewnie wlazł za mną w te maliniaki, a że tam leżało pełno oślizłych żerdzi wśród poszycia to i nieszczęście gotowe.
- Przepraszam, nie chciałem sprawiać kłopotu.
- I co to się tam na tym wypale działo?
Tu nastąpiła krótka opowieść z łopatą w tle.
- Wszystko się zgadza – powiedział wysłuchawszy.
- Czy będzie Pan wnosił skargę?
No i tu mnie zastrzelił! Mundurowe służby za mną gonią, żebym skargę wnosił – czegoś my to doczekali! O tempora! O mores!
- Eeee...tam, skargę. Każdy czasem ma zły dzień, poszedłem sobie inną drogą i też było cacy.
- A wie Pan dlaczego tak się zachowywali?
- Nie, nie wiem.
- Widzi Pan, powody są dwa: pierwszy, że niedopici byli, znaczy się brakło – nic Pan nie zauważył?, a drugi, że nie dalej jak miesiąc temu redaktory z Warszawy przyjechali, porobili zdjęcia, wywiady i opisali ich w jakiejś gazecie w sposób, który nie przypadł im do gustu.
- A to takie buty!
- Ano takie, nie będzie Pan wnosił skargi?
Co on taki namolny z tą skargą.
- Nie, nie będę.
- No to wróćmy do Pana.
I tutaj nastąpił szereg pytań: którędy szedłem, gdzie spałem, dokąd idę i po co, jak długo będę w Bieszczadach, dlaczego nie zgłosiłem trasy do odpowiednich Placówek SG (mimo iż nie ma takiego obowiązku to SG apeluje by zgłaszać trasę wędrówki przebiegającą w bezpośredniej bliskości granicy), czy mam śpiwór, kompas, telefon (tu poproszono mnie bym podał numer) itp. A wszystko to przerywane było łączeniem się z macierzystą Jednostką, która co rusz zadawała pytania dodatkowe. Takie małe przesłuchanko ale w atmosferze miłej i sympatycznej. I tu muszę się podlizać, bo nie wytrzymam – jeszcze nigdy nie trafiłem na funkcjonariuszy SG, którzy by byli nieuprzejmi lub niekulturalni. Co prawda nie raz wydaje się iż zbyt dużo pytań zadają, ale w końcu taka ich praca. Jedno jest pewne, prześwietlili Bazyla ze wszystkich stron, a trwało to równe pół godziny. Podziękowaliśmy sobie i się pożegnaliśmy, oni zawrócili a ja w końcu porzuciłem asfalt na rzecz bitego traktu, którym chciałem dostać się w okolice przygranicznych łąk i samotnie stojącego krzyża.
-
7 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Dróżka jedna na mapie, w terenie uległa rozczworzeniu. Fartem udało mi się wybrać tę właściwą i po kilku chwilach wychynąłem z lasu na przygraniczne łąki ( foto_w, foto_x ). Kawałek szedłem nad wyraz i niezwykle niepokojąco wygładzoną Detami promenadą (asfalt będą kłaść w lesie, czy ki pieron?). Na szczęście wkrótce pozostała ze mną normalna polna droga, przy której co i rusz pasły się bardzo okazałe „Filipy” (foto_y). Jak już wcześniej napisałem, moim zamiarem było dotarcie do samotnie stojącego krzyża. Niestety dróżka do niego prowadzi tylko na mapie, a w terenie zakręca ku lesistym wierchom. Brak choćby nikłej ścieżyny oraz ściana blisko 2 metrowego zielska wszelakiego pozbawiająca mnie wizualnego kontaktu z krzyżem, uniemożliwiły mi ocenę ewentualnej utarczki chaszczowej a tym samym moje krzyżozdobyczne zamiary zostały skierowane na inne, bardziej przyjazne pory roku. Ruszyłem więc ku górze. W tej okolicy oprócz odciśniętych w podłożu obutych łap Bazyla dostrzec można było inne, równie piękne odciski bosych łapek (foto_w1). Po kilku warstwicach dróżka zanikła, a w lesie natknąłem się na ludzką ręką uczynione cmentarzysko drzew, czyli porzuconą przed laty ścinkę (foto_z). Tuż powyżej biegł ku szczytom wpaniale dziki jar, porośnięty paprociami, jaworami i wiekową buczyną (foto_za, foto_zb).
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Cytat:
Zamieszczone przez
sir Bazyl
Po kilku warstwicach dróżka zanikła, a w lesie natknąłem się na ludzką ręką uczynione cmentarzysko drzew, czyli porzuconą przed laty ścinkę (foto_z)
aż przykro patrzeć.... a porzucone drewno w lesie to dość częsty widok....
-
3 załącznik(ów)
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Podczas gdy fotografowałem jar, tuż powyżej kadru przeciął mi drogę dorodny jeleń. Ale prawdziwe emocje czaiły się na mnie na samym grzbiecie. Wyskakuję ja wprost z gęstwiny leśnej na biegnący działem płaj, a tam był ON.
Był troszkę wcześniej był niż ja, ale zostawił świeży trop (foto_zc) na dodatek biegnący w obranym przeze mnie kierunku. Zbytnio się nie spiesząc ruszyłem przed siebie i na wszelki wypadek zacząłem śpiewać, gdyż biorąc pod uwagę fakt, iż Stwórca nie obdarzył mnie zbyt hojnie słuchem muzycznym, wydawało mi się to najskuteczniejszą bronią. Nie myliłem się – trop długo nie wytrzymał i skręcił gdzieś w kierunku obwodnicy bieszczadzkiej, ale ja nie do końca mu dowierzając kontynuowałem recital. Wkrótce osiągnąłem hopkę, z której wypadało opuścić się w doliny. Niestety już po kilkuset metrach ścieżyna zanikła a przede mną pojawiła się szeroka, zarośnięta czepialskim poszyciem, ciągnąca się w dół stoku przecinka. Przedarłam się w poprzek i lawirując jej brzegami dotarłem do sporej polany, nad którą wznosiła się myśliwska ambona. Stoi to wejdę – pomyślałem. Wdrapałem się na balkonik lecz niestety wisząca kłóda nie pozwoliła na dogłębne zwiedzenie obiektu. Przyjrzałem się tej kłódce dokładniej i czupryną moją targnął niepokój ustawiając ją w postawie na baczność. Hmmm....to że napisy we wschodnim języku, to przecież w tych stronach nic nienormalnego – próbowałem się uspokoić. Ta przecinka to nie mogła być granica – dodawałem sobie jeszcze więcej pewności. Ale właściwie to nie ma nad czym deliberować gdyż nieopodal widać dróżkę i jar potoku (a wracać przez te krzaczory pod górę i w prażącym słońcu ani mi się śni!). Zasiadłszy nad potokiem rozścieliłem mapę, rzuciłem okiem na kompas i analizowałem przebytą drogę z ewentualnymi wariacjami w różnych kierunkach. Taaa....niemożliwe żebym będąc tu gdzie jestem, był tam, gdzie akurat teraz lepiej żebym nie był – stwierdziłem i raźno potruchtałem dalej. Wkrótce pojawiły się wokół mnie pofalowane łąki, a po kilku chwilach w oddali dostrzegłem zabudowania, wśród których rozpoznałem cerkiew w Michniowcu. Drożyna jednak zakręciła i poprowadziła mnie do Bystrego. Tam urządziłem sobie jeszcze krótki popas pod cerkwią (foto_ze, foto_zf) i niemrawo podreptałem ku asfaltowej drodze, którą chciałem dostać się do Czarnej. Wizja człapania rozgrzanym przez palące słońce asfaltem potęgowała we mnie uczucie przygnębienia związane z niechybnie zbliżającą się chwilą rozstania.
Jedzie, coś jedzie! Zamachałem – minęło i pojechało, ale po kilkuset metrach się zatrzymało i nazad jedzie! Szczęśliwy galopowałem na spotkanie, a plecak z radochy, że skryje się w cieniu samochodu cały trząsł się i podskakiwał. Powoziła sympatyczna Pani, która usprawiedliwiająco na wstępie wyjaśniła, iż nie zatrzymała się koło mnie, gdyż walczyła z myślami: zabrać, czy nie zabrać? Podziękowałem serdecznie za ten dobry uczynek i już po kilku chwilach byliśmy w Czarnej. Tam zakupiwszy to co trzeba, malowniczo rozpostarłem się na przysklepowej ławeczce i pasłem oczy okolicą. Nie minęło wiele czasu, nadjechał Connex, a głos wewnętrzny zawył:
„Kiedy mija, tak jak wszystko
Ta euforia kilku dniowa
Wstawać i pracować i mieć
Nie bardzo mogę
Nie bardzo mogę nie
Nie bardzo chcę – (Lech Janerka - Jezu jak się cieszę)
-
Odp: Chaszczem się sztachnąć! ( czyli Bazyla głodne kawałki suto omaszczone cytatami
Opowieść smakowita... mniam
Zdjęcia budzą miłe wspomnienia i mocne postanowienie: wiosną trzeba się sztachnąć!
Pozdrawiam
Długi