5 załącznik(ów)
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Wena mnie opuściła a w zamian za to nawiedziło mnie lenistwo…
Następny dzień jest dniem szczególnym. Po śniadaniu pakujemy swoje klamoty, ale zostawiamy je jeszcze w pokojach. Wsiadamy do karawanu i jedziemy pozbyć się żelastwa. Kilka lat temu łażąc po łąkach Bukowca (między parkingiem, a ptaszarnią) znalazłem pług. Niewiele się namyślając zataszczyłem go do samochodu i przywiozłem do Poznania. Ponieważ nie miałem pomysłu jak do spożytkować zalegał ci on kilka lat w moim garażu. Będąc w maju ma KIMBIE znalazłem nowe muzeum w Myczkowie. Muzeum Kultury Bojków. Obiecałem wtedy Kustoszowi tego muzeum Panu Staszkowi Drozdowi, że przywiozę mu z Poznania pług. Pan Staszek mocno wtedy zaoponował, że pługów z Wielkopolski to on nie potrzebuje. Kiedy usłyszał, gdzie go znalazłem, to oczy mu się zaświeciły. Tutaj trochę reklamy. http://myczkow-bojkowie.pl.tl/ Zachęcam wszystkich do odwiedzenia tego miejsca. Pan Stanisław jest świetnym gawędziarzem. (Moderatorzy mogą tą reklamę usunąć). Z Cisnej do Myczkowa prowadzi kilka dróg. Ja wybrałem tę nie najkrótszą, ale i nie najdłuższą. Pojechałem w stronę Białogrodu. Za sklepem, do którego chodzili często bywalcy chatki, którą sprzątała Anyczka skręciłem w prawo. Potem pojechałem szutrową droga w lewo. Małgosia po raz któryś stwierdziła, że jeżdżę drogami, którymi Polej by nigdy nie jechał w obawie o auto. Ale ta droga to prawie jak autostrada. Zatrzumałem się dopiero przy wiacie i kapliczce myśliwskiej. Nie wiem dlaczego, ale moja lepsza połowa nie lubi tego miejsca. Jest wiata, jest miejsce na ognisko - niczego sobie miejscówka. Następny przystanek na punkcie widokowym. Podziwiamy widoki na prawo i na lewo. Potem już tylko zjazd asfaltową drogą pełną pięknych widoków. Po drodze mijamy cerkiew i kapliczki. Nie skręcam do ruin murowanej cerkwi tylko na rozstaju dróg jadę w stronę muzeum. Po chwili jesteśmy w muzeum. Pan Stanisław stwierdził, że jestem pierwszą osobą, która coś obiecała i przywiozła. Zostało zapisane, gdzie pług został znaleziony i kiedy. Dziewczyny zwiedzały muzeum a ja się „spowiadałem”. Potem zostaliśmy poczęstowani przez gospodarza kawą z kozim mlekiem. Rozmowa zeszła na Zdzicha Pękalskiego. Dowiedziałem się, że Zdzisław Pękalski po długim pobycie w szpitalu i ośrodkach rehabilitacyjnych powrócił do domu. Postanowiłem go odwiedzić. Po drodze zatrzymałem się przy starym drewnianym kościele z 1586 roku z dobudowaną w 1983 roku wieżą. Dzisiaj ten kto tego nie wie nie uwierzy, że wieża ta to prawie nówka sztuka. Dojeżdżam do Hoczwi. Parkuję przed sklepem i wchodzimy na posesję państwa Pękalskich. Wita nas pani Maria. Oprowadza nas po pracowni i opowiada o chorobie męża. Pan Zdzisław leżał w łóżku. Wystraszyłem się na jego widok. Był to cień człowieka sprzed choroby. Nie mówił, miał niesprawną prawą rękę. Najważniejsze, że poznał zarówno Renatkę jak i mnie. W jego oczach można było wyczytać radość z naszych odwiedzin. Nie chcieliśmy Go męczyć i szybko wyszliśmy obiecując następna wizytę jesienią. Teraz już wiem że była to nasza ostatnia wizyta w tym roku. Jeszcze tylko pokazałem Małgosi i Ani Galerię Zdzicha i wyjechaliśmy do Cisnej. Chciałbym tutaj zamieścić prośbę Andrzeja Potockiego do wszystkich ludzi dobrej woli. Wiem, ze pan Potocki jest różnie odbierany przez użytkowników naszego forum, ale tu nie o niego chodzi ale o Zdzisława Pękalskiego.
Oto ta prośba: „Mój przyjaciel Zdzisław Pękalski, jeden z tych, który miał największy wpływ na sztukę powojennych Bieszczadów, jest bardzo poważnie chory i wymaga długotrwałej i kosztownej rehabilitacji. Proszę wszystkich ludzi dobrej woli o wsparcie finansowe jego leczenia i rehabilitacji. Pieniądze można wpłacać na konto Fundacji im. Stanisławy Bieńczak w Brzozowie numer 83 1240 2324 1111 0000 3323 0456 z dopiskiem „Na leczenie i rehabilitację Zdzisława Pękalskiego”.
Gdyby ktoś z czytelników miał jakieś pomoce (książki, programy komputerowe itp.) dotyczące leczenia afazji u dorosłych to proszę o kontakt na PW.
Po drodze otrzymujemy informację od Poleja, że dotarł z towarzystwem do Cisnej. Pędzę więc na spotkanie. Spotykamy się w Szymkówce. Pani Ania ugotowała na tą okazję obiad. Pożegnanie z Antoniszakami i wyjeżdżamy do Wetliny. Prowadzę ja ponieważ wiem, gdzie Poleje mają zamieszkać. Podjeżdżamy pod dom, którego połowę wynajęli nasi przyjaciele. Drewniana chałupa ładna z tarasem i pięknym widokiem na Hnatowe Berdo i nie tylko… My z Renatką zjeżdżamy do centrum do Alkowy. Pokój mamy ładny od strony rzeki. Trochę mnie przeraża to, że Alkowa jest zamykana o godzinie 22:00. Rozpakowujemy się zarówno w pokoju, jak i w kuchni. Coby się nie nudzić jedziemy późnym popołudniem do Polejów do Wetłyny. Tam przy pysznym trunku, którego nazwy nie pomnę snujemy plany na najbliższe dni…… Ala stwierdza, że dzisiejszy obiad był niezły ale daleko mu do kotletów schabowych było ;)
10 załącznik(ów)
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Po pierwsze primo: nie chciało mi się pisać
Po drugie primo: byłem zajęty szukaniem pracy
Po trzecie primo: w pewnym momencie nie wypadało rozpalać na nowo ogniska (jeszcze raz gratuluję coshoo!!!)
Po czwarte primo: znalazłem pracę i postanowiłem się zmobilizować (pamiętajcie o mojej słabej silnej woli).
Zacny trunek to „Feliksówka”.
Następnego dnia spotykamy się rano przy sklepie, w którym mieszkańców obsługuje się bez kolejki. Po zrobieniu stosownych zapasów wyruszamy w drogę. Ponieważ część naszej ekipy musi się zaaklimatyzować postanowiliśmy sobie zrobić lekką wycieczkę. Jedziemy zatem wielką szosą w stronę miejsca, w którym odbywały się pierwsze Festiwale Bieszczadzkie Anioły. Na rozstaju dróg skręcamy w lewo w stronę Jaśkowa. Dla nie wtajemniczonych Jaskowo na około 50 mieszkańców, nie ma sklepu i cerkwi też nie ma. Ba, cerkwi nigdy nie miało, a sklep był...Myślę, że sklep był do czasu jak skauci tam bywali. Skauci zniknęli i sklep też...Naprzeciwko miejsca, w którym stacjonowali skauci zostawiamy nasze auta. Zmieniamy buty na własciwe i wyruszamy. Najpierw przechodzimy na drugą stronę szosy, potem przechodzimy przez most przerzucony nad Jaśkowym Potokiem, następnie przechodzimy przez opustoszałe obozowisko, mijamy TOI TOJA i błotnistą ścieżką pniemy się pod górę. Młodsi z nas poszli przodem a Starszyzna posapując, pojękując osłaniała tyły. Kiedy wyszliśmy na łąkę błoto zniknęło. Na podniebnej przełęczy zrobiliśmy przerwę. Oficjalnie przerwa była na podziwianie widoków, a tak naprawdę dla wyrównania oddechu, tętna i sprawdzenia, czy z tyłu ktoś nas nie będzie atakował. Przed nami ale bardziej tak pod nami wije się wiejska droga, na której kiedyś tętniło życie. Teraz ona jest pusta. Schodzimy w dół do tej właśnie drogi. Droga jest prosta. Zbyt prosta jak dla mnie. Moim zdanie wytyczona była już po „dobrowolnym” jej opuszczeniu przez mieszkańców. Z pewnością opuścili swoja wieś za chlebem... Żyło tu przed wojna około 400 osób. Pola i sady musiały tętnić życiem. Teraz tutaj jest cisza i spokój. Tylko my i drzewa, które muszą pamiętać tamte czasy. Idziemy powoli, zastanawiając się nad zakrętami historii. Po lewej góruje nad nami zjedna z Magur, a po prawej górują cycki. Z góry leje się żar. Powoli dochodzimy do miejsca, od którego ostro w dół odbija wąska ścieżka. Ku mojemu zdziwieniu nie wszyscy z nas idą w stronę cerkwiska i cmentarza. Ja zawsze, kiedy jestem w tej wsi odwiedzam to miejsce... Po kilku minutach dochodzimy co celu. Jest to jedyne znane mi miejsce w Bieszczadzie, w którym cerkiew stała w dole. Ot takie zjawisko. Z cerkwi Św. Dymitra nie zostało nic. Są ruiny kaplicy i kilka nagrobków. Cisze zakłóca huk potoku, który w dole płynie. Po kilku minutach wracamy do reszty grupy. Idziemy dalej przez wieś. Kiedyś łaziłem po łąkach i znalazłem podmurówki po starych domach i resztki studni... Tak idąc powoli dochodzimy do przełęczy, na której kiedyś stało kultowe schronisko. Były w nim kozy i piwo też było. Teraz jest nowe, duże ale bez kóz i co ważniejsze bez piwa. Ala jest jednak zadowolona. Piwa nie ma ale schabowy jest... Skorzystała. Ja ku zazdrości reszty towarzystwa wyjmuję z plecaka puszkę napoju, którego Piskal nie lubi. Posilamy się. Niektórzy jedzeniem schroniskowym, niektórzy przyniesionymi specjałami. W schronisku oprócz piwa nie było też tłoku ale to plus tego miejsca.
1 załącznik(ów)
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Cytat:
Zamieszczone przez
bertrand236
Jest to jedyne znane mi miejsce w Bieszczadzie, w którym cerkiew stała w dole.
Załącznik 36945
Ja bym tego dołem nie nazwał :smile:
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Poniżej jeszcze kilka obrazków z opisnej wyprawy:
https://www.youtube.com/watch?v=jYIjoKjPQvE
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Gdybym wiedział, że Jeremi będzie filmował, to ubrałbym krawat ;):lol:
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Robert wyglądałeś dostojnie, więc nie masz się czego wstydzić:-D
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Cytat:
Zamieszczone przez
bartolomeo
Patrząc na obrazek, to chyba masz rację...Wydaje mi się, że wieś była wyżej. Ale racji mogę nie mieć :-?
Pozdrawiam
1 załącznik(ów)
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Wieś była i wyżej i niżej:
Załącznik 37088
Więc w pewnym sensie można powiedzieć, że cerkiew była "w dole", czyli niżej od części chałup. Ale raczej nie stała fizycznie w dołku, powódź jej nie groziła :smile:
Ale to tylko takie dygresje na boku Twojej opowieści, mam nadzieję, że Ci nie wadzi jak się czasem wetnę :mrgreen:
6 załącznik(ów)
Odp: Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia
Pojedli popili i wyszli ze schroniska. Pogoda piękna, więc zmęczeni jedzeniem zalegliśmy przed schroniskiem. Było cudownie. Leżymy i leżymy.... W końcu ktoś spojrzał w kierunku, z którego przyszliśmy, Nie mam tu na myśli schroniska. Na niebie zaczęły gromadzić się ciemne chmury, które poderwały nas na nogi. Raźno ruszyliśmy drogą w dół. Kiedy byliśmy na wysokości cmentarza zaczęło kropić. W miejscy w którym skręca się z drogi na ścieżkę prowadząca na przełęcz, część towarzystwa się zbuntowała. Oni po błocie w deszczu chodzić nie będą i pójdą dalej drogą. Chcąc nie chcąc musieliśmy z Polejem się poświęcić i ruszyliśmy w górę. To nic, że było mokro i błotniście. Szliśmy uparcie do przodu rozmawiając o Jaśku. Zastanawialiśmy się, dlaczego nie odbiera telefonu. Polej stwierdził, że nie chce odbierać. Ja uważałem, ze jest inaczej. Tak rozmawiając i ścierając wodę z twarzy dotarliśmy do samochodu. Wymiana butów i jedziemy po resztę towarzystwa. Jeremi z kobitkam już na nas czekali. Postanowiliśmy podjechać i sprawdzić, czy aby jaśka nie ma w rezydencji. Niestety drzwi zamknięte, a jaśkowego rydwanu przed rezydencja nie ma. Wracamy więc do Wetliny. Umawiamy się na wieczór, na grilla. Kiedy opuszczamy z Renatka Alkowę usłyszeliśmy od gospodarzy, że musimy wrócić przed godziną 22:00, bo drzwi będą zamknięte. O grillu i napitkach tam spożytych pisać nie mam zamiaru, ale zdążyliśmy przed zamknięciem bramy.