Biwak na połoninie, to jest to, co misie lubią najbardziej.
Bieszczady po polskiej stronie nie dają takiej możliwości (no może z dwoma małymi wyjątkami)
Biwak na połoninie, to jest to, co misie lubią najbardziej.
Bieszczady po polskiej stronie nie dają takiej możliwości (no może z dwoma małymi wyjątkami)
Uwielbiam wschody słońca. Tyle rzeczy się wtedy dzieje na niebie (o ile nie przykryją go chmury)
W takich miejscach jak góry dochodzi do tego cisza przerywana podmuchami wiatru. Tym razem ten wiatr był bardzo delikatny. O ile wieczorem i w nocy jeszcze trochę wiało to rankiem prawie się uspokoiło. I do tego było dosyć ciepło jak na sierpniowy wczesny poranek.
Podczas oglądania wschodu słońca zawsze marzę o morzu mgieł pode mną. Zdarzyło mi się widzieć takie morze ledwie kilka razy w życiu. Tu nie ujrzałem choć mgły pięknie ścieliły się w dolinach.
Dosyć długo delektowałem się tymi widokami. Nie musiałem się w ogóle spieszyć więc poleżałem sobie pod namiotem Zrobiłem sporo zdjęć. Bez pośpiechu zjadłem śniadanie, a potem bardzo powoli zacząłem składać namiot i pakować się do drogi.
Na dziś moim celem był niedaleki już Pikuj. Chciałem gdzieś jak najbliżej niego rozbić namiot by móc wejść na niego zarówno na zachód jak i wschód słońca. Dawno nie byłem w takiej sytuacji, że nie muszę się nigdzie spieszyć.
Wiedziałem też, że w dole, chwila drogi ode mnie, jest źródło gdzie mogę po raz ostatni przed Pikujem uzupełnić zapasy wody.
Zszedłem więc na dół w okolice dwóch aut, które widziałem jeszcze wieczorem. Gdy byłem już niedaleko zauważyłem biało czerwoną flagę.
Polacy znaczy się. :) Spytałem ich o źródło wody i nie zdążyłem do niego dojść gdy dostałem od żony jednego z kierowców, Agnieszki butelkowaną, ukraińską wodę. Chłopaki zaś leżeli pod autem coś tam reperując na trytytki. Ja zaś zostałem poczęstowany zimnym piwem. Po niedługiej chwili była okazja poznać panów kierowców. Cała ta ekipa okazała się bardzo miłym ludźmi z Podkarpacia. Pogadaliśmy dosyć długo o wszystkim, o ich wyprawach do Gruzji i na Bałkany, o Ukrainie, o polskich celnikach dziwnie reagujących na ich zakupy ukraińskich produktów żywnościowych, o tym jaki ich ten wypad w Bieszczady Wschodnie jest dla nich odpoczynkiem od codziennej rzeczywistości. Była też okazja napić się lwowskiej kawy na Połoninie i nawet rosołem ( z którego akurat zrezygnowałem :) Bardzo gościnni i serdeczni ludzie.
I jeśli czasem zastanawiam się czy te auta nie rozjeżdżają w tym wypadku ukraińskich połonin to jednak teraz bardzo zrozumiałem sposób takiego odpoczynku. Jeden woli z plecakiem, drugi jeśli ma taką możliwość autem. I choć czasem to się nie do końca podoba to jednak to rozumiem. Z ludźmi tymi spędziłem około dwóch godzin czasu, który jakoś tak szybko minął na bardzo miłych pogawędkach. Zdjęcia odrobinę ocenzurowane. Tuż przy dwóch autach dwaj młodzi ukraińscy pasterze wypasali krowy. Z kilkuletnim Siergiejem i sporo starszym bratem również udało się zamienić parę słów. Zresztą była też okazja posłuchać ukraińskiego rapu i rocka czego akurat wolałbym uniknąć. Malutki Siergiej miał okazję pochwalić się przy nas całkiem głośno i nieźle grającym głośnikiem. Ale przecież to oni tu byli u siebie, my zaś gośćmi.
Aż się chce poczochrać tę krówkę.
Idę powolutku dalej. Upał coraz większy. Zapasy wody uzupełnione. Mam jedną butelkę więcej niż ubiegłego dnia. Ale też mam świadomość, że naprawdę jest gorąco, mocno się pocę i lepiej więcej nieść niż potem "umierać" z pragnienia. Kolejne piękne widoki roztaczają się z Ostrego Wierchu. Stamtąd też daję znak życia mojej żonie. Ech ten 21 wiek. Mając ukraińską kartę telefoniczną można korzystać z całkiem dobrego zasięgu, zastanawiam się czy miejscami nie lepszego niż w polskich Bieszczadach. Wiem, że to dla moje żony ważne bo po pierwsze pojechałem sam, po drugie zaś bo pojechałem sam :)
Chłopaki zaś ruszają autami w kierunku Pikuja. Z tego co wiem to nie mają za dużo czasu, dziś muszą wracać. Ciekawe też czy "naprawa na szybko" zda egzamin.
Po chwili za nimi pojawia się, jeszcze szybciej jadący gazik. Jak się później okazało była to grupa ukraińskich turystów.
Na szczęście w tym momencie szlak przebiega sporo wyżej. Nie muszę wdychać więc ani spalin ani kurzu tworzonego przez te samochody.
A widoki z obu stron cudowne.
Pikuj coraz bliżej a mi się wciąż nie spieszy :)
a i w drugą stronę zacne widoki.
Tam własnie spałem.
A przed mną, obok koni mechanicznych, żywe konie.
Dosyć szybko docieram do nich. To Ukrainiec z Husnego. A obok niego załoga ukraińskiego gazika.
Panowie reperują zasilanie wentylatora chłodnicy. W takim upale i w takich wymagających warunkach po prostu nie wytrzymał.
Trochę się zastanawiam nad bezpieczeństwem takiej podróży. cóż, dorośli ludzie. Wcześniej spotkany Ukrainiec opowiadał o sytuacji
w okolicach Starostyny gdzie przekoziołkowało auta i kilka osób zginęło. Tu auto bez dachu oraz pasów bezpieczeństwa.
Ukraińcy częstują mnie suszoną na słońcu rybą z czego z ogromną chęcią z ciekawości korzystam. Nigdy nie jadłem tak suszonej ryby. Okazuje się całkiem smaczna mimo, że dość słona. Ukraińcy proponują kanapkę ale za to już dziękuję. Nie wiem czy wyglądam na tak zabiedzonego (raczej nie z moją wagą czy po prostu mam szczęście do dobrych ludzi. Zresztą sam również podzieliłem się słodyczami ze spotkanymi wcześniej pasterzami-dzieciakami. Tak się często zastanawiam jak wielu z nas negatywnie ocenia ludzi z innych narodowości. I to co gorsze nie na podstawie własnych doświadczeń ale jakichś tam uprzedzeń z prasy, tv bądź spowodowanych zaszłościami historycznymi, które wydaje mi się że obecnie oderwane są od rzeczywistości. Owszem pamiętajmy ale nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka.
Bieszczadzki kowboj. e ,
I znowu ścieżka oddziela się od "trasy samochodowej".
Spojrzenie w tył. Jak tam cudownie. Ta przestrzeń zniewala. A ja mogę spokojnie ją podziwiać.
Ze wschodu napływają chmury. Czasem z oddali można usłyszeć grzmot. Czyżby jednak trzeba było zacząć się choć odrobinę spieszyć?
Planu nie zamierzam zmieniać. moim celem w dalszym ciągu jest nocleg gdzieś tam pod Pikujem, jak najbliżej niego. Co prawda po wydarzeniach w Tatrach, w okolicach Giewontu lek jakby świeższy i większy. Nic na to jednak nie poradzę. Zaczyna grzmieć już z kilku stron a jest dopiero ok 15. Duża więc szansa, w jakiś sposób potwierdzona prognoza pogody, że nawet jeśli będzie ulewa i burza to jednak będzie szansa na zachód ze słońcem. Zastanawiam się też czy ewentualną ulewę lepiej przetrwać w płaszczu z możliwością szybkiej ewakuacji
w dół, czy też lepiej rozbić namiot i w nim przeczekać ulewę. Wybieram tą drugą możliwość. Teraz trzeba dotrzeć pod Pikuj i znaleźć dobre miejsce na namiot.
Coraz więcej chmur z każdej strony. Spotykam kolejnego Ukraińca. Rozmawiamy chwilę. Tym razem dostaję nektarynkę a potem turysta dość szybko schodzi w dół w kierunku Husnego.
Dość blisko Pikuja znajduje jakieś tam miejsce. Już wyleżane z położoną trawą. Nie do końca najlepsze ale też i nie najgorsze.
Po chwili pojawia się turysta z dzieckiem. Marcin z Mateuszem bo tak się chłopaki nazywają też szukają miejsca do rozbicia namiotu. Rozbijamy się obok siebie w dość bliskiej odległości. Okazuje się, że mamy takie same namioty. A chmura z ulewą tuż tuż. Grzmoty coraz częstsze ale też nie jakieś takie ekstremalne.
Najszybciej nad nami będzie wspaniała deszczowa chmura znad Ostrej Hory. Cudna jest. :)
Ledwo co udaje się zrobić zdjęcie i zaczyna padać. Przez chwilę delikatnie, gdy jestem już w namiocie zaczyna się naprawdę mocna ulewa.,
Deszcz dudni o tropik namiotu dość mocno, grzmoty dość blisko. Ale ciągle nie jakieś takie przerażające. Jednak wyłączam telefon i mam też świadomość, że zawsze w tej sytuacji może zdarzyć się coś delikatnie mówiąc niedobrego.
Na szczęście przestaje padać, burza zanika. Jest szansa na jakieś widoki z Pikuja.
Po chwili też spotykam ekipę Wojtka Pysza. Chłopaki mówią o dziwo, że jakoś tak specjalnie nie zostali zmoczeni przez deszcz. Chyba mieli trochę szczęścia i ta wielka ulewa minęła ich bokiem.
Jakiś czas po deszczu ruszyłem na Pikuja. Za chwilę dołączył do mnie Marcin z synem a zaraz po nich ekipa Wojtka. Nie zawiodłem się.
Widoki cudowne. Ujrzeliśmy jeszcze dwóch Ukraińców biwakujących w cudownym miejscu, trochę im z Marcinem zazdroszcząc. Choć akurat w tamtym miejscu nie chciałbym być podczas ulewy i burzy.
Spędziłem tam tego wieczora najwięcej czasu. Zostałem i podziwiałem co było do podziwiania jeszcze po zejściu chłopaków.
Uwielbiam takie chwilę. Było ciepło, cicho i spokojnie.
cdn. niebawem
Ładne zdjęcia.
Dziękuję. Robię ich pewnie za dużo, pokazuje tylko część. Pozostałe trafiają na dysk i na coś czekają.
Jeszcze jestem winny pokazania noclegu dwóch Ukraińców, o którym wcześniej wspominałem. Jest to "półka" tuż pod samym Pikujem, dosłownie kilka kroków od szczytu. Cudne miejsce przy dobrej pogodzie.
Po powrocie do namiotu, tuż przed snem, jem jeszcze kolację w towarzystwie Marcina i Mateusza. Trochę gadamy a potem wszyscy idziemy spać. Wszak rano też będziemy wcześnie wstawać. Nie wyobrażam sobie inaczej. Nastawiam budzik na 4 30 czasu polskiego.
A tu nasz biwak jeszcze przed świtem
I o tej godzinie też rano wstaję. Zabieram statyw, dwa obiektywy i ruszam samotnie na górę. Na szczyt Pikuja zdaje się jest ok 15 minut marszu. Jest pięknie. Zaraz za mną przychodzi Marcin a trochę po nim chłopaki z grupy Wojtka Pysza. ( Przepraszam wszystkich chłopaków z Wojtka grupy, którą tak tu nazwałem. Byliśmy stanowczo za krótko ze sobą i nie zapamiętałem wszystkich imion. Nie chcę więc nikogo pomijać. A powiem szczerze, że wydaje mi się że z taką grupą można iść nawet na koniec świata. Albo przynajmniej piwa się napić :)
A dookoła cuda cuda cuda
Takich widoków jest więcej. Nie sposób je tu wszystkich pokazać. W dolinach zaś tradycyjnie umiejscowiły się mgły.
Marcin w tak pięknych okolicznościach przyrody ma okazję użyć wcale nie lekkiego, wniesionego na górę drona. Trochę zdziwiony jestem jak dobrze sobie radzi przy wiejącym wietrze i lądowisku o małej powierzchni. Będziemy wszyscy mieli zdjęcie z góry jak stoimy na Pikuju! To można ujrzeć w relacji Wojtka Pysza p.t. "Z widokiem na Holicę"
Tradycyjnie zostaję na górze najdłużej. Jakoś tak te góry nie pozwalają mi mentalnie schodzić. Jest mi tak dobrze na górze, nigdzie się jakoś tak specjalnie nie spieszę. A i na górze nie jest zimno. Dlaczego więc schodzić???
No dobrze. Już czas...
Jeszcze tylko robię zdjęcie w kierunku północnym (tak mi się zdaje) uwieczniając przy tym namioty chłopaków z grupy Wojtka.
Zresztą nie tylko tak.
A po chwili zaś "łapię" ich przy zwijaniu biwaku.
Po zejściu ze szczytu czas zjeść śniadanie i przystąpić do składania namiotu i pakowania się do dalszej wędrówki. Miałem plan by wracać częściowo tą samą drogą, którą przyszedłem. Jeszcze wczoraj mówiłem sobie, że pójdę drogą samochodową. Dziś już, gdy byłem wypoczęty i było przyjemnie chłodno stwierdziłem, że wracam przez Zelemeny do Prypira przed Ostrym Wierchem. Stamtąd zaś skieruję się w kierunku Husnego, przez Husniański Menczył i dalej w kierunku Libuchory. Tam czekało na mnie moje auto.
Znowu jakoś tak trudno mi było opuścić Połoniny. Chciałem pozostać na nich jak najdłużej, tym bardziej, że pogoda sprzyjała.
Tak też zrobiłem. Na początku szło się dość przyjemnie bo było chłodno. W miarę zbliżania się południa znowu pojawił się upał. A w upale trudniej się chodzi i częściej chce się pić.
ślady po wczorajszym deszczu, W tle Pikuj.
Walka o życie. Choinka na skałach
Ach te widoki!
Tu drogi się rozchodzą. Po lewej stronie dalej w kierunku Sianek i Użoka. Po prawej w kierunku Husnego i Libuchory.
Połoniny żegnajcie! Oddalam się od Was coraz bardziej. Mam nadzieję do Was wrócić.
Wchodzę do lasu. Z jednej strony świat przestrzeni się skończył, z drugiej chronię się w lesie przed upałem. A jest naprawdę gorąco. Wody szybko ubywa.
Można poćwiczyć czytanie. Coś tam jeszcze pamiętam. Zagalnozologićnyj zakalnik miscewego znacienia.
No i pojawiają się tereny wiejskie. Wieś coraz bliżej.
I pracujący ludzie, wśród których wzbudzam ciekawość
Tu też, podobnie jak na górze, mocno padało.
Trafiłem do Libuchory w miejsce z którego do mojego auta było daleko. Niestety ten pomysł, albo może jego wykonanie z Libuchorą nie było najlepsze. Trzeba było jednak wjechać autem w głąb wsi. Maiłbym mniej do przejścia zarówno na początku jak i na końcu wędrówki. Człowiek uczy się na błędach. Podobno
Na szczęście, mimo, że już sporo przeszedłem, znalazł się miejscowy, który zatrzymał swoją ciężarówkę i zaprosił na pakę. Z ciężkim plecakiem nie było to najprostsze rozwiązanie. Spróbowałem z tyłu, nie udało się. Szybko naprawiłem swój błąd i wdrapałem się po kole. Zdążyłem tylko powiedzieć "ale tylko do mostu", nie zdążyłem zdjąć plecaka, gdy kierowca ruszył. Stałem więc trzymając się kabiny i próbowałem zachować równowagę po tych wertepach. Okazało się, że kierowca dość sporo mnie podwiózł i doskonale zrozumiał gdzie chcę wysiąść. O jakież to było wybawienie od tej dość długiej wędrówki do samochodu na skraju wyczerpania z upału i pragnienia.
Bardzo blisko miejsca gdzie zostawiłem auto była rzeczka. W niej właśnie, po pozostawieniu plecaka w aucie, udało się wykąpać i schłodzić,. Taka kąpiel to cudowna rzecz przed podróżą gdy człowiek jest przepocony i mocno przegrzany. Sama przyjemność. Sprawdzona już któryś raz :)
Nie wyobrażałem sobie by odjechać autem nie pożegnawszy się z gospodarzem u którego je na te trzy dni zostawiłem. Podziękowałem serdecznie Michałowi. On zaś dał mi swój telefon i syna swego i poprosił o poszukania dla nich pracy. Jakby ktoś miał takową proszę o kontakt. Człowiek wzbudzał zaufanie mimo, że żonę chciał swoją oddać :) Oczywiście jego żona była podczas tej naszej bardzo miłej rozmowy. No i oczywiście zrezygnowałem :)
I nastąpił czas odjazdu. Dookoła coraz więcej chmur. Zanosiło się na deszcz. Zajechałem jeszcze do sklepu polecanego przez Michała na "drobne" zakupy w Wysockim Wielkim. Przy okazji spragniony wypiłem dwie duże, chyba półlitrowe plastikowe kubki kwasu chlebowego. Smakowały znakomicie a przecież jako zmotoryzowany piwa wypić nie mogłem. I ruszyłem w dalszą drogę. Po drodze grzmiało, błyskało się, mocno padało, przez chwilę nawet grad.
Był jeszcze krótki postój przy pięknej cerkwi.
Przy której to na chwilę pojawiła się tęcza ale tak jak szybko się pojawiał tak szybko zniknęła.
Jechałem dalej dosyć długo w trakcie intensywnej ulewy w kierunku granicy.
A na przejściu znowu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Już po ukraińskim szlabanie stanąłem w dłuższej kolejce za autami na polskich numerach. I z jednego z tych aut pewna Ukrainka skierowała mnie na sąsiedni pas dla unijnych ze zdecydowanie mniejszą kolejką.
Samo przekroczenie granicy trwało 40 minut i dość szybko mogłem ruszać dalej już po polskich drogach w kierunku domu.
Nie musi to być koniec świata, może to być i bliżej. :)
Kartę kupiłem na stacji paliw "OkkO" po prawej stronie od granicy. Kosztowała 95 hrywien. Nie powiem Ci dokładnie jakie usługi były w cenie. Nazwa taryfy "bezlim video" Trzeba by na stronie Kyivstara sprawdzić co w tym się zawiera. Ja korzystałem z internetu, wspomagałem nią nawigację oraz raz zadzwoniłem do Polski.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki