Myśl o Pikuju jest ze mną już od dłuższego czasu. Nie mogę nawet powiedzieć, że od roku bo dłużej. I mimo, że w ubiegłym roku we wrześniu udało się ją zrealizować to pozostał ogromny niedosyt jeśli chodzi o widoki. Trafiliśmy na mgłę, chmury i mżawkę. Ale też sobie myślę, że pewnie jakbym to wszystko zobaczył to i tak chciałbym tam wrócić do tej przestrzeni, do tej wolności, trochę innej niż w naszych polskich Bieszczadach. Zresztą wracając stamtąd we wrześniu ubiegłego roku mówiłem sobie, że tam wrócę, najlepiej w maju.
Nie udało się niestety w maju na tą najzieleńszą zieleń. Jakoś się z tym pogodziłem bo i godzić się z takimi rzeczami trzeba by dalej do przodu iść , ale Pikuj w głowie pozostał. Zresztą nie tyle sam Pikuj co całe, albo prawie całe pasmo. Sam Pikuj jakoś tak nie budzi we mnie takich uczuć jak pasmo zakończone Pikujem.
Ale nadszedł czas w sierpniu. Liczyłem na czas bez burz, bez deszczów z chłodniejszymi dniami. Śledziłem prognozy. I akurat był wolny weekend. Dobry czas. Wstępnie miało być ładnie, słonecznie, nie za gorąco. Czas było poszukać ekipy, która chciałaby mi potowarzyszyć, przeżyć ze mną tą dwu, trzydniową wędrówkę. I okazało się że znajomi nie mogli lub nie chcieli z różnych powodów (termin, brak paszportu, kondycji etc.) . Wstawiłem więc ogłoszenie na FB. Najpierw na naszą mała puławską grupę znajomych, potem zaś już na swój profil. I tu taka sama sytuacja. Młody, mój syn tym razem nie chciał jechać. Jak widać Ukraina go nie pociągnęła. Zdecydowałem się jechać sam. Miotałem się z tą myślą, miałem mnóstwo obaw, dręczył mnie niepokój. Wszak miał to być pierwszy wyjazd na Ukrainę autem oraz samotne przejście pasma Pikuja. Po polskich górach zdarzyło się nie raz samemu chodzić ale to jakoś tak inaczej postrzegam. Dodatkowo w czwartek na wsi zraniłem się w stopę. Przez sandał wbił mi się brudny gwóźdź na 2 cm głębokości. Dwa inne tylko lekko drasnęły skórę. Wziąłem zastrzyk przeciw tężcowi (to też była trochę zabawna historia z polską służbą zdrowia ale o tym teraz pisał nie będę) No i miałem wymówkę bo nie byłem pewny czy będę mógł chodzić. Na szczęście rana w środku stopy nie przeszkadzała zanadto. Owszem pobolewała jak się nieodpowiednio stanęło.
Zdecydowałem się jechać. Dla siebie. By przełamać jakieś tam swoje lęki. By znowu nie być taką dupą, która wielu rzeczy się boi a przecież bardzo by chciała :)
Udało się jeszcze może ok. godzinki zdrzemnąć a potem wyjechałem tuż po północy.
Na granicę w Krościenku dotarłem około 4 nad ranem.
I tu na razie bez zdjęć
c.d. prawdopodobnie nastapi
Zakładki