Przyszła jesień, czas zarzucić plecak i ruszać w góry. W tym roku padło na wędrówkę wzdłuż granicy ukraińsko-rumuńskiej. Dołączyłem do grupy z którą wcześniej nie chodziłem więc była niewiadoma jak się zgram z ekipą.

Dojazd

Członkowie ekipy pochodzą z całej Polski, część spotkała się w Przemyślu i razem przekroczyła granicę UA, reszta ma dojechać do Lwowa i tam się spotkamy. Jest chwila czasu połazić po Lwowie.



W centrum masa turystów, język polski słychać co chwilę. W knajpach polskie menu. Widać, że miasto turystycznie żyje.



Budynek opery lwowskiej.



W końcu pięciu członków wyjazdu spotyka się w komplecie. Szósty ma wyruszyć dzień później i nas gonić na trasie. Ciekawe co z tego wyjdzie.
Wsiadamy w wieczorny pociąg "plackartny" do Sołotwyno pod granicę rumuńską za niecałe 15 zł od głowy. Chwila pogawędki i czas się trochę wyspać.
Budzę się o świcie i oglądam górskie krajobrazy za oknem. Wkrótce śniadanie z zakupioną herbatą.



Około 9.00 docieramy do Sołotwyno. Do miejsca startu wędrówki mamy jeszcze prawie 30 km. Trzeba podjechać marszrutką.



Na marszrutkę nie musimy długo czekać, 30 min i jedziemy dalej. Docieramy do miejsca startu czyli wioski Diłowe. Meldujemy się na "Zastawie" pograniczników, aby potwierdzić i dostać "dozwił" na poruszanie się w terenie przygranicznym i możemy ruszać w góry.

Dzień 1 - niedziela - 22 września



Pogoda piękna. Jesteśmy w Marmaroszach i pniemy się doliną do góry. Pojawiają się pierwsze widoki.



Dolina robi się ciasna. Jest malowniczo, skałki, strome zbocza, wartki potok.



Przeszliśmy kilka kilometrów i doganiają nas dwa auta terenowe z Polski... Korzystamy z okazji i pakujemy się do środka, trochę sobie podjedziemy.



Nigdy jeszcze nie jechałem offroadowo po takim terenie. Było kilka momentów gdy byłem pewny że zaraz fikniemy kozła na dach. Czasami kierowca musiał wyjść z auta i ocenić jak tu ugryźć dalszą drogę.



Po ponad godzinie jazdy i kilkuset metrach pokonanych w pionie wysiadamy z pojazdów by podziwiać połoninę Latundur. Panowie kierowcy wyciągnęli stoliczek i krzesełka, otworzyli po piwie i w pięknych okolicznościach przyrody podziwiali nasz dalszy wysiłek z daleka.
Miałem trochę moralnego kaca, że nie wlazłem tu na butach, ale dzięki temu możemy jeszcze dzisiaj, przy pięknej pogodzie, wejść na Popa Ivana Marmaroskiego.



Czas się trochę zmęczyć podejściem. W oddali po lewej majaczy Fărcăul (1961m), najwyższy szczyt gór Marmaroskich.



Docieramy do grzbietu, góry dookoła po horyzont. Gorgany, Świdowiec, Czarnohora po ukraińskiej stronie, po rumuńskiej dominuje pasmo gór Rodniańskich.



Takie chwile się pamięta.



Przy zachodzącym słońcu pięknie się świecą połoniny Świdowca.



Na szczycie spotykamy... oczywiście Polaków. Zostawili toboły gdzieś w krzakach i weszli na lekko od rumuńskiej strony. Mieli fikuśne koszulki więc cyknąłem fotkę. Dopiero po powrocie do domu zacząłem analizować co tam napisane i... chyba na Popie nieświadomie spotkałem forumowego kolegę sir Bazyla... chyba, że to inny Bazyl.



Dzień się kończy, czas złazić nieco w dół.



W tle majaczy najwyższa szczyt gór Rodniańskich, Pietrosul Rodnei (2303m).



Słońce coraz niżej.



Do kotła gdzie rozbijamy biwak, docieramy już po ciemku. Jest ognisko, konsumpcja nalewki którą taszczyłem i morze gwiazd na niebie jakich nie widuje się zbyt często. W nocy dołącza jeszcze grupa ukraińskich turystów i biwakuje niedaleko nas. Czas spać.

C.D.N.