Do przedwczoraj nie wiedziałem, gdzie jest taka „hora”. Było nas tam sześcioro, ja uciekłem dzień wcześniej. Ale też zacząłem wędrówkę prawie dzień wcześniej. Mój długi początek będzie właśnie z tego pierwszego dnia. Może reszta załogi dołączy, a może rozpocznie nowy wątek, bo dałem niedobry tytuł;-) Zdjęć nie mam prawie wcale, będę więc nadrabiał opowiadaniem.

W pewnej z powieści o kulisach pracy GRU (chyba „Akwarium”) Wiktor Suworow opisuje takie zdarzenie.

Na podmoskiewskiej stacji kolejowej stoi na bocznym torze skład pociągu z lokomotywą i jednym wagonem. W pociągu jest maszynista i konduktor-kierownik pociągu. Diesel maszyny cichutko warczy, gotów do startu. O godz. 2:27 w nocy do pociągu zbliża się energicznym krokiem mężczyzna w ciemnym ubraniu. Wsiada do pociągu. Po 10 sekundach pociąg rusza, rozpędza się i znika w ciemnościach.

Może to nie było „Akwarium”, może szczegóły i użyte słowa były trochę inne, ale poza tym wszystko się zgadza;-)

Coś podobnego przytrafiło mi się w piątek, na rozpoczęcie wycieczki, której opis właśnie tu powstaje.
W moim przypadku nie było to pod Moskwą, ale w Komańczy, nie o 2:27 w nocy lecz o 14:27 po południu. I do pociągu wsiadłem nie 10 lecz 5 sekund przed odjazdem. Zgadzał się natomiast mruczący diesel, skład pociągu, stan załogi oraz liczba pasażerów. Konduktor wyjrzał jeszcze na peron, rzucił do sitka radiotelefonu sygnał Rp13: „33806 gotów do odjazdu” i pomknęliśmy na północ.

W odróżnieniu od mężczyzny w ciemnym ubraniu, ja nie widziałem, że ten pociąg tu będzie stał i czekał na mnie. Po przyjeździe samochodem do Komańczy miałem dużo czasu do wieczora – przynajmniej wtedy myślałem, że mam. Poszedłem więc w stronę stacji kolejowej, żeby zobaczyć, jak ona teraz wygląda. Ostatni raz byłem tu ponad 10 lat temu. Pociągi nie jeździły wtedy wcale. Na środku toru nr 1 siedziała na krześle dziewczynka z książką „Wesoła szkoła” w ręku. Po obu stronach stały dwa puste krzesła. Obok, na ziemi leżała piłka. Na peronie nr 1 mężczyzna (może zawiadowca stacji) pchał coś ciężkiego na dwukołowym wózku. Trzy inne dziewczynki jeździły po peronie na rowerach. Z elewacji budynku sypała się farba.



Szedłem powoli w kierunku stacji. Patrzę i myślę: jeszcze nic dzisiaj nie piłem, a już mam halucynacje. Na stacji stoi kolorowy ni-to-pociąg, ni-to-tramwaj. Świecą mu się światełka. Zbliżam się, a zjawa nie znika. Podchodzę do drzwi – da się wejść. Wszedłem.



Także w odróżnieniu od pasażera moskiewskiego pociągu specjalnego, który miał przejazd fundowany, uiściłem konduktorowi opłatę za przejazd do stacji Szczawne-Kulaszne w kwocie 2 zł i 30 groszy. W zamian otrzymałem bilet potwierdzający zawarcie umowy przewozu. Pociąg zatrzymywał się na wszystkich przystankach. Nikt nie wsiadał ani nie wysiadał, tylko konduktor wytrwale otwierał drzwi, spoglądał na peron, recytował do radiotelefonu regulaminowe „33806 gotów do odjazdu” i ruszaliśmy dalej.

Wysiadłem po 11 kilometrach na peronie nr 2 przystanku kolejowego Szczawne-Kulaszne. Po komendzie Rp13 pociąg z dwuosobową załogą na pokładzie odjechał. A ja przeszedłem na peron nr 1, aby pod daszkiem budynku stacyjnego schronić się przed deszczem.



Mój dzisiejszy plan, to dojść do Przybyszowa przez Rzepedkę. Kusiło mnie, żeby wprost ze stacji pójść na zachód przez boczny grzbiecik. Trasa będzie ciekawsza a dodatkowo na Rzepedkę będę miał tylko niecałe 5 km, zamiast ponad 7 km (przy pójściu drogą i „szlakiem Szwejka”). Jednak głos rozsądku przypomniał, że za chwilę zacznie się ściemniać a mój skrót dołoży nie mniej, niż godzinę do czasu przejścia standardową drogą. Głosu rozsądku słucham w dni parzyste, więc nie poszedłem skrótem.

Gdy wyszedłem na Rzepedkę, było już całkiem ciemno. Tutaj na zdjęciu jest niby jeszcze jasno. Ale to jest skutek działania aparatów we współczesnych telefonach, które widzą więcej, niż moje oczy i lepiej wiedzą, czy jest ciemno.



Potem wiatr przywiał chmury, deszcz zaczął się wzmagać i zalał mi okulary. Droga jest tam szeroka i utwardzona, nie było więc problemu z orientacją za pomocą butów.

Po 2 kilometrach marszu grzbietem Rzepedki druga skręciła zdecydowanie na pn.-zach. w kierunku Kamienia i Wachalowskiego Wierchu. Aby dojść do Przybyszowa, trzeba skręcić w prawo i zejść w dolinę potoku Płonka (Połonka). Na mapach Compass jest nawet zaznaczona taka droga, która sprowadza wprost do cerkwiska. Obserwowałem prawą krawędź lasu, ale drogi nie było w terenie. Po kolejnym kilometrze zawróciłem, wyciągnąłem z plecaka latarkę i dociekliwie obserwowałem tym razem lewą krawędź lasu. Pierwsza znaleziona dróżka szybko zakończyła się w krzakach. Zawróciłem na grzbiet.

Druga dróżka okazała się lepsza, bo dało się nią poruszać na dłuższym odcinku. Nie tak, żeby sobie spokojnie iść, ale przeszkody nie były zbyt trudne do pokonania. Po 700 metrach dróżka się skończyła i rozdzieliła gwieździście na kilka ścieżek sarnich. Wybrałem najwyraźniejszą z nich. To był błąd. Ścieżka doprowadziła mnie do ... wodopoju, czyli do potoku na dnie doliny. A ja wcale nie odczuwałem pragnienia. Na dodatek zwierzątka wybrały sobie na ścieżkę stromy stok, urozmaicony połamanymi drzewami, plątaniną jeżyn i osuwającymi się kamieniami na błotnej ślizgawce. Na mapie Krukara miejsce to podpisane jest „Zwezłyska”. Pewnie nie tylko mnie tam „zwiezło”. Można było dalej schodzić potokiem, ale zrezygnowałem z kolejnego skrótu i po stoku musiałem wyleźć znów na górę.

Pomimo ciemności, deszczu, niezbyt przyjaznego terenu i niezbyt wysokiej temperatury, jakoś miałem ciągle dobry humor. Bo w końcu do Przybyszowa niedaleko, buty jeszcze nie przemokły, mam ciepłe ubranie, dużo jedzenia, zapasowe baterie, telefon. Wprawdzie nie wiem, czy był tam zasięg, do kogo mógłbym zadzwonić i co mu powiedzieć, ale telefon miałem;-) No to ułamałem sobie w lesie ładny, leszczynowy kij i szedłem spokojnie dalej. Wkrótce wyszedłem z doliny na skraj polan pod Połońskim Wierchem i już bez problemów zszedłem w okolice cerkwiska.

Do chaty w Przybyszowie dotarłem przed godz. 19. Było napalone w piecyku i jeszcze pusto. Reszta załogi dotarła od strony Karlikowa po godz. 20.



Jeśli załoga przyłączy się do opowieści – będzie ciąg dalszy. Jeśli nie – ogłaszam koniec i dołączę do wątku właściwego.