Strona 1 z 3 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 21

Wątek: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Pomysł na tegoroczne wakacje był po części prostą konsekwencją zdarzeń ubiegłorocznych – tzn. opisanego już pokrótce na tym forum:http://forum.bieszczady.info.pl/show...-dawno%C5%9Bci wypadku mej żony, w wyniku którego zmuszona została do przerwania swej eskapady rowerowej przez karpackie pogórza. Postanowiliśmy więc w tym roku dokończyć zaplanowaną na zeszły rok trasę, z tym, że tym razem zaczęliśmy „od końca” - od Mazur, by następnie przerzucić się na Podkarpacie. Pogoda na przełomie lipca i sierpnia niezbyt dopisywała, dopiero ostatniego dnia pojawiło się długo oczekiwane słońce. Tego też dnia dotarliśmy do Jasła, a więc tam, gdzie w zeszłym roku zakończyła się niefortunna dla mej małżonki wycieczka. Z Jasła dostaliśmy się pociągiem do Rzeszowa, gdzie odprawiłem żonę w dalszą podróż do Wrocławia, natomiast ja, niejako już tradycyjnie na kolejny tydzień wycieczki udawałem się w upragnione ukraińskie, wschodnie Karpaty.
    W Rzeszowie, do którego dotarli samochodem, czekali już na mnie Marek z Iwoną. Krótkie pakowanie rowerów i ruszamy na granicę. Mamy w zamiarze dojechać docelowo do Kołomyi, gdzie mieszkają znajomi Iwony, u których mamy pozostawić samochód. Po drodze dociera do nas smutna wiadomość, że tego dnia rano w lotnisko w Kołomyi uderzyły wraże rakiety i – niestety nie obeszło się bez ofiary śmiertelnej – zginęło jedno dziecko.
    Ponieważ jest już wieczór, plan mamy taki, żeby zaraz za granicą poszukać motelu na nocleg i z samego rana następnego dnia ruszyć w dalsza drogę. Granicę w Medyce przekraczamy prawie „z marszu”, ale ponieważ zbliża się „godzina komendancka” na pierwszej stacji benzynowej pytamy pracownika, czy w razie czego można nieco owa godzinę „naruszyć”. Mężczyzna ów odpowiada, że tu „godzina policyjna” jest dopiero od północy, ale można śmiało jechać, „bo tu u nas nie tak srogo” ;-). Owo „tu nie tak srogo” stało się poniekąd leitmotivem naszego wyjazdu.
    Motel znajdujemy dopiero koło Sądowej Wiszni. Jest wolny pokój trzyosobowy, a do tego rano serwują śniadanie! Zostajemy więc na noc.
    Rankiem, po obfitym śniadaniu ruszamy w dalszą drogę. Ponieważ jesteśmy obciążeni trzema rowerami na dachu, a drogi są , takie jakie są, do Kołomyi docieramy dopiero ok g. 13. Tam czekają na nas już serdeczni gospodarze (pani Marija z mężem) i oczywiście suto zastawiony stół. Jedzenie i rozmowy przy stole przeciągają się i dopiero po dwóch godzinach udaje nam się „wyrwać” i pożegnać z naszymi dobroczyńcami.
    Z panią Mariją w Kołomyi.jpg
    Bocznymi uliczkami docieramy do mostu na Prucie i kierując się w stronę nieodległych wzgórz obieramy kierunek na Kuty i dolinę Czeremoszu. Droga, początkowo asfaltowa, wkrótce staje się szutrowa i pylista i taka zresztą towarzyszyć nam będzie w większości na całym naszym wyjeździe. Trasa jest boczna, a co za tym idzie malownicza., Pogoda jest „pyszna i kraj przecudny” jak napisałby zapewne autor jakiegoś przedwojennego przewodnika o tych stronach. Mijane senne wsie pozwalają zapomnieć o toczącej się w tym kraju okrutnej wojnie. Obrany przez nas kierunek przywołuje zresztą wspomnienia exodusu, który miał miejsc nie tak znów dawno i dotyczył pokolenia, którego przedstawiciele i świadkowie jeszcze nie wszyscy odeszli już do „lepszego świata”.
    Kilka zdjęć z tego odcinka trasy:
    Z trasy Kołomyja - Kuty.jpgPogoda pyszna i kraj przecuny... landszaft z drogi w kierunku Karpat.jpgMiał być most, jest bród.jpg

    W jednej z mijanych miejscowości robimy małe zakupy, w tym taką oto butelkę „gorzałki” z patriotycznym nadrukiem:
    wódka Bayraktar.JPEG


    Po ok. czterech godzinach dość uciążliwej, bo upalnej jazdy zbliża się wieczór i wypada poszukać jakiegoś sensownego miejsca na nocleg. Ponieważ zjechaliśmy ze wzgórz w dolinę Czeremoszu najsensowniejsze wydaj się znalezienie jakiegoś dogodnego miejsca na biwak nad tą właśnie rzeką. Udaje nam się znaleźć boczną dróżkę prowadzącą wprost na rzekę - najpierw nad jej boczne koryto, po sforsowaniu którego znajdujemy się na naszej prywatnej wysepce. Jest już ciemno, kiedy rozkładamy biwak, ale w poświacie rozgwieżdżonego nieba udaje nam się zażyć jeszcze chłodnej, ożywczej kąpieli w spokojnym nurcie starorzecza. Obserwujemy jeszcze przez chwile perseidy, przecinające tego wieczoru co chwilę nocne niebo i udajemy się na zasłużony spoczynek...
    Wstajemy, jak zwykle zresztą na naszych wyjazdach, o szóstej czasu lokalnego. Niespiesznie zwijamy biwak , a na śniadanie udajemy się na „podsklepie” najbliższego magazinu, gdzie w komfortowych warunkach (stolik i ławy) można kulturalnie skonsumować pierwszy tego dnia posiłek.
    Czeremosz poniżej Kut.jpgBiwak na czeremoszowej wyspie.jpgPokonywanie starorzecza Czeremoszu, jedni jadą....jpg...inni idą.jpgTak się kulturalnie śniada....jpg

    cdn.
    Ostatnio edytowane przez bartolomeo ; 02-09-2023 o 14:00

  2. #2
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Do Kut pozostało już tylko kilka kilometrów, które przebywamy w krótkim czasie. Pierwsze nasze kroki kierujemy do kościoła rzymskokatolickiego, gdzie 17 września 1939 roku odprawiona została ostatnia na terytorium ówczesnej RP Msza Święta z udziałem najwyższych władz państwowych i wojskowych, o czym informuje stosowna tablica w przedsionku świątyni. Na przykościelnym cmentarzu Marek odnajduje jeszcze postument ufundowany w XIX wieku przez jednego z ówczesnych dalszych krewnych swej rodziny, po czym udajemy się na rynek i oglądamy (z zewnątrz oczywiście) ratusz miejski. Stamtąd zjeżdżamy w dolinę Czeremoszu i odnajdujemy dawny budynek polskiej strażnicy granicznej usytuowany przy nieistniejącym już dawnym moście na Czeremoszu. Budynek ów jest co prawda podniszczony i mocno „zarośnięty”, ale stoi nadal w całości. Ten widok, jak również zachowanych przęseł dawnego mostu granicznego przywołuje na nowo znane z literatury sceny, które rozgrywały się tu we wrześniu 1939 roku, modyfikując co prawda nieco poprzednie, własne wyobrażenia tego miejsca.
    01_Kuty, kościół Łaciński.jpg 03_Tablica pamiątkowa z kościoła łacińskiego w Kutach.jpg 02_Kuty, wnętrze kościoła łacińskiego.jpg 04_IMG_7906.jpg 05_Kuty, kościół ormiański.jpg 06_Ratusz w Kutach.jpg 07_przedwojenna strażnica graniczna w Kutach.jpg

    Po krótkich oględzinach ruszamy dalej w górę rzeki , Jedzie się dobrze, jest asfalt, choć słońce coraz mocniej przypieka.
    Skała Sokólska w przełomie Czeremoszu.jpg Czeremosz w pobliżu przełomu pod Sokólską Skałą.jpg Czeremosz poniżej Ust-Putyły.jpg

    Na dłuższy postój zatrzymujemy się dopiero przy ujściu Putyły do Czeremoszu w miejscowości zwanej Ust-Puytła (Ujście Putyłowe). Tu, przy magazinie urządzamy sobie popas i zamawiamy świetny, rozlewany z beczki kwas chlebowy. Po odpoczynku ruszmy w górę Putyły, choć nie od razu, bo wpierw zostajemy zatrzymanie przy pierwszym na naszej trasie „blok-poście”. Żołnierze sprawdzają dokumenty i puszczają nas dalej. Do Putyły nie jest daleko, lecz jedzie się coraz wolniej i uciążliwie z powodu gorąca. Za Putyłą kończy się asfalt i zaczyna szutrowo-kamienna, niezbyt miła dla rowerzysty nawierzchnia. Jadąc cały czas w górę rzeki docieramy tego dnia z najwyższym trudem do Płoski, gdzie postanawiamy zostać na noc. Dogodne miejsce biwakowe znajdujemy jeszcze we wsi, ale ukryte i odizolowane od drogi głównej rzeczką i drzewami. Tego dnia przejechaliśmy ok 70 km, tak więc zażywamy zasłużonej kąpieli w chłodnych nurtach Putyły i urządzamy sobie przyjemną i wygodną – bo przy stole – kolację.

    cdn.
    Ostatnio edytowane przez bartolomeo ; 02-09-2023 o 14:11

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    04.2020
    Postów
    141

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    zjeżdżamy w dolinę Czeremoszu i odnajdujemy dawny budynek polskiej strażnicy granicznej usytuowany przy nieistniejącym już dawnym moście na Czeremoszu. Budynek ów jest co prawda podniszczony i mocno „zarośnięty”, ale stoi nadal w całości. Ten widok, jak również zachowanych przęseł dawnego mostu granicznego przywołuje na nowo znane z literatury sceny, które rozgrywały się tu we wrześniu 1939 roku
    Śpieszę pogratulować kolejnej wyprawy cyklistycznej! Przy okazji mała dygresja: najsłynniejszym i najbardziej eksploatowanym propagandowo w PRL-u mostem granicznym z Września '39 był oczywiście "most zaleszczycki", ale to osobna historia... Będąc przy moście kuckim najmocniej przemawia do mnie następujące wspomnienie: "Okropny moment. Nie wiem, czy uda mi się kiedyś wymazać go z pamięci. Wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Niektórzy całowali biało-czerwoną barierę, inni ziemię lub budkę strażnika. Kilku żołnierzy szlochało głośno, kilku modliło się, klęcząc. Każdy prawie zabierał coś na pamiątkę. Jeden zeskrobał scyzorykiem trochę biało-czerwonej farby ze słupa granicznego, drugi - zawiązał w chusteczkę garść ziemi, trzeci zerwał jakiś kwiatek... Wreszcie, oglądając się wciąż za siebie, przeszliśmy granicę" - cytuje kpt. Zygmunta Wasilewskiego prof. Nicieja Moje Kresy. Kuty - czas apokalipsy, czas rozpaczy | Nowa Trybuna Opolska (nto.pl)

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    Na dłuższy postój zatrzymujemy się dopiero przy ujściu Putyły do Czeremoszu w miejscowości zwanej Ust-Puytła (Ujście Putyłowe). Tu, przy magazinie urządzamy sobie popas i zamawiamy świetny, rozlewany z beczki kwas chlebowy. Po odpoczynku ruszmy w górę Putyły...
    Dodam, że w czasach galicyjsko-bukowińskiej sielanki rzeczka ta zwała się sympatycznie Putyłówką.

    Pozdrawiam
    Tom

  4. #4
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez Tomnatyk Zobacz posta
    Śpieszę pogratulować kolejnej wyprawy cyklistycznej!
    Dziękuję!

    Cytat Zamieszczone przez Tomnatyk Zobacz posta
    Przy okazji mała dygresja: najsłynniejszym i najbardziej eksploatowanym propagandowo w PRL-u mostem granicznym z Września '39 był oczywiście "most zaleszczycki", ale to osobna historia
    Tak, i zdjęcie słynnej „szosy zaleszczyckiej” , jako symbolu klęski, reprodukowane w wielu podręcznikach historii za czasów PRL-u przedstawiało w rzeczywistości zupełnie inne miejsce, niż głosił podpis...

    Cytat Zamieszczone przez Tomnatyk Zobacz posta
    Będąc przy moście kuckim najmocniej przemawia do mnie następujące wspomnienie: "Okropny moment. Nie wiem, czy uda mi się kiedyś wymazać go z pamięci. Wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Niektórzy całowali biało-czerwoną barierę, inni ziemię lub budkę strażnika. Kilku żołnierzy szlochało głośno, kilku modliło się, klęcząc. Każdy prawie zabierał coś na pamiątkę. Jeden zeskrobał scyzorykiem trochę biało-czerwonej farby ze słupa granicznego, drugi - zawiązał w chusteczkę garść ziemi, trzeci zerwał jakiś kwiatek... Wreszcie, oglądając się wciąż za siebie, przeszliśmy granicę" - cytuje kpt. Zygmunta Wasilewskiego prof. Nicieja Moje Kresy. Kuty - czas apokalipsy, czas rozpaczy | Nowa Trybuna Opolska (nto.pl)
    Wydarzenia poprzedzające przekroczenie granicy RP/RO przez rząd, prezydenta i marszałka Śmigłego-Rydza opisał np. dokładnie w swym tworzonym na bieżąco „Diariuszu” Jan Szembek, podsekretarz stanu w MSZ.
    Z kolei od strony wspomnień „prywatnych”, to z naszej wycieczkowej trójki łączą bezpośrednio z tymi wydarzeniami losy rodziców Marka – jego mama przejechała wraz z rodziną na rumuński brzeg Czeremoszu nocą z 17/18 września '39. Z kolei jego babcia (od strony ojca) czekała w Kutach na swego zmobilizowanego we wrześniu męża, którego miała nadzieję odnaleźć właśnie Kutach, no i się doczekała.... nadejścia armii sowieckiej...

  5. #5
    Bieszczadnik Awatar Piotr Niedziela
    Na forum od
    06.2016
    Rodem z
    Jura/Warszawa
    Postów
    182

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Piękna wyprawa i opowieść, tylko szkoda, że załączników nie można otworzyć.

  6. #6
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez Piotr Niedziela Zobacz posta
    Piękna wyprawa i opowieść, tylko szkoda, że załączników nie można otworzyć.
    Nie wiem, dlaczego załączniki w drugiej części posta nie otwierają się. Jeśli administrator/moderator pozwoli mi tego posta edytować, spróbuję je wgrać ponownie.

  7. #7
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Kolejnego dnia opuszczamy dolinę Putyły i wspinamy się na nieodległa przełęcz.
    Cerkiew w Płosce.JPG
    Tam zatrzymują nas funkcjonariusze „prikordonnej służby” i pytają o pozwolenie na dalszą jazdę. Prośbę o pozwolenie takie wysłałem oczywiście mailowo zawczasu na adres czerniowieckiego oddziału służb granicznych Ukrainy i - jak się okazuje po telefonie naczelnika „zastawy”, doszło do adresata i pozwolenie na naszą marszrutę wydano. Bez zbędnych ceregieli pogranicznicy puszczają nas więc w dalsza drogę. Jedyną nowością w stosunku do lat poprzednich jest to, że dostajemy od nich „talończyk” do okazania na kolejnej napotkanej strażnicy.
    Ruszamy teraz w dół w kierunku położonego nad rzeką Suczawą Selatyna.
    Zjazd do Selatyna.JPEG
    W miejscowości zatrzymujemy się oczywiście przy magazinie, zjadamy co nieco i popijamy jak zwykle kwasem.
    Po posiłku obieramy kierunek na Szypot. Jedziemy wzdłuż granicy rumuńskiej biegnącej tu nurtem Suczawy. Nie dalej jak w zeszłym roku byliśmy bardzo niedaleko od tego miejsca, jechaliśmy bowiem po rumuńskiej stronie granicy trasą z Izvoarele Sucevei w dolinę Brodiny.
    Przed Szypotem zatrzymani zostajemy na kolejnym posterunku, gdzie zdajemy „stary” talończik i otrzymujemy nowy. Po osiągnięciu Szypotu zatrzymujemy się przy miejscowym „wyszynku”, w którym serwują nie tylko kwas, ale i coś niecoś do zjedzenia. Zjadamy więc po „burgerze” (wolelibyśmy co prawda „czebureki”, ale jakoś nie możemy na nie podczas całego wyjazdu trafić, chyba wyszły z mody jako coś kojarzącego się z dawnym „Sojuzem” (???)). Przy stoliku obok – wesoło. Rozsiedli się tam miejscowi, którzy popijając piwo głośno o czymś deliberują. Gdyby nie świadomość, że jesteśmy w kraju, w którym trwa wojna, szybko można by o niej zapomnieć, bo widać, że wszędzie tu w górach życie toczy się jak gdyby nic się nie zmieniło... Znać, że ludzie chcą żyć normalnie i starają się żyć normalnie. Ogólnie na całym naszym wyjeździe, choć jednak częściej niż rok temu, świadomość toczącej się wojny przebija się do nas z rzadka. Po drodze przypominają o niej jednak i to prawie w każdej mijanej miejscowości – świeże mogiły na cmentarzach przyozdobione ukraińskimi flagami, świeżymi kwiatami i zazwyczaj zdjęciami poległych żołnierzy...
    Ale na bok dygresje. Po krótkiej debacie, którędy jechać dalej obieramy stromszą, acz krótszą trasę przez przełęcz Dżogoł.
    To co prawda tylko pięć kilometrów, ale ok 350 m różnicy wzniesień do pokonania w piekielnym żarze. Sytuację pogarsza fakt, że prawie nigdzie nie ma cienia, za to dość często mijają nas miejscowi kierowcy, którzy swymi leciwymi Ładami wzniecają olbrzymie tumany kurzu (a i bez tego nie da się prawie oddychać). Rowery wprowadzamy, a raczej wpychamy z mozołem na przełęcz, gdzie urządzamy sobie zasłużony popas. Widoki są stąd piękne – od Połonin Hryniawskich na północy, po pasma Obczyn Bukowińskich na południu już po rumuńskiej stronie granicy. Ja wyprawiam się jeszcze na nieodległe, bezimienne wzniesienie (1205 m npm), skąd uwieczniam dookolną panoramę.
    z podjazdu na Dżogoł.jpgSianokosy na przełeczy Dżogoł.jpgWidok z przełęczy w kierunku Obczyn Bukowińskich.jpgWidok z przełęczy w kierunku Połonin Hryniawskich.jpgZbliżenie na Połoniny Hryniawksie ze szczytu koło przełęczy.JPGZoom na Rumunię ze szczytu koło przełęczy - w tle masyw Rarau-Giumalau.JPG
    Droga w dół jest stroma, ale o niebo przyjemniejsza. W pierwszej napotkanej wiosce (Wyżnym Jałowcu) uzupełniamy płyny i ruszamy w dół doliną Jałowiczory.
    W dolinie Jałowiczory.jpg
    W Niżnym Jałowcu, u zbiegu Jałowiczory i Białego Czeremoszu jest punkt kontrolny, ale po krótkiej pogawędce żołnierze puszczają nas dalej. Postanawiamy odnaleźć we wsi sklep, co okazuje się nie takie znów łatwe, gdyż , jak się okazało, nie był on przy naszej trasie, lecz trzeba było się nieco do niego cofnąć w górę Białego Czeremoszu. Magazin okazuje się być zamknięty, ale napotkani miejscowi amatorzy mocniejszych trunków zapewniają, że sklepowa zaraz przyjdzie. Mija trochę czasu i rzeczona pani pojawia się faktycznie. Uzupełniamy płyny i kupujemy coś niecoś do zjedzenia, bo dziś biwakować mamy zamiar nad brzegiem Białego Czeremoszu, w miejscu możliwie odludnym .
    Po zakupach ruszamy w kierunku wsi Hołoszyna i po kilkunastu kilometrach przyjemnej jazdy głęboką, zacienioną doliną Czeremoszu
    Biały Czeremosz między Niżnym Jałowcem a Hołoszyną.jpg
    odnajdujemy dogodne miejsce na biwak nad samym brzegiem rzeki u ujścia potoku Hostowiec. Postanawiamy rozbić się „na piasku”, a kolację spożyć w nieodległej zadaszonej budce zaopatrzonej w ławy i wykonanego przez nas z deski posadowionej na dwóch pniakach stołu. Wieczór jest piękny i ciepły, kąpiel jak zwykle orzeźwiająca, a do snu szemrze nam z cicha Biały Czeremosz, będący na tym odcinku ongiś granicą II RP, a obecnie oddzielający obwody czerniowiecki od iwano-frankiwskiego...

  8. #8
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Z biwaku nad Białym Czeremoszem.JPG

    Rano wstaje kolejny upalny dzień. Po śniadaniu ruszmy do Hołoszyny,
    Przysiółek Hołoszyny.jpg
    a następnie wzdłuż B. Czeremoszu docieramy do miejsca, gdzie łączy się on z płynącą z południowego-zachodu Probijną. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej, cały czas w dół Białego Czeremoszu, przez teren już gęsto zabudowany,
    Drogi pyliste, to i automyjki czasem się trafiają.jpg
    aż do połączenia się naszej rzeki ze swych „Czarnym” bratem-bliźniakiem.
    Stok Białego i Czarnego Czeremoszu.jpg
    Stąd ruszamy kawałek w górę Czeremoszu Czarnego, po eleganckiej, widać dość niedawno odnowionej, asfaltowej drodze. Po posiłku na podsklepiu, którą to przerwę wykorzystujemy też na suszenie śpiworów ruszmy do nieodległej Krzyworówni, gdzie zajeżdżamy do zabytkowej grażdy-muzeum. Tam, od pani sprzedającej bilety i jednocześnie przewodniczki po tym obiekcie dowiadujemy się, że jesteśmy pierwszymi Polakami, którzy odwiedzili to miejsce nie tylko od początku wojny, ale wręcz od czasu początku pandemii Covid-19!
    Huculska grażda w Krzyworówni.jpg
    Wraz z grupą turystów z Ukrainy jesteśmy oprowadzani po tym zabytkowym huculskim obejściu. Dowiadujemy się m in, że kręcono tu znany radziecki film w reżyserii Siergieja Paradżanowa (na pdst. powieści Mychajły Kociubińskiego) pt. „Cienie zapomnianych przodków”. Chałupa jest ponoć z 1790 roku, lecz przewodniczka kilkakrotnie podkreśla, jak uciążliwe podatki narzucali Hucułom Polacy -„a tu przecież zboża nie ma, kukurydza nie rodzi”, itp.. W pewnym momencie nie wytrzymuję więc i rzucam, że to chata z czasów awstrijskoho carstwa, na co pani przewodnik uśmiecha się i zauważa, że to słuszna uwaga, ale jej chodzi o czasy „przedwojenne”. -„A zaraz w Ukrainie podatkiw niemaje?” - pytam retorycznie. -”Oj są i to jakie durne!”, na co wszyscy wybuchamy śmiechem.
    Nie chciałem brnąć dalej w temat uciążliwości „polskich podatków”, choć przecież wiadomo, w jakiej formie mieszkańcy wsi tzw „wołoskich” uiszczali w czasach I RP daninę i bynajmniej nie była to pszenica czy inne zboża - wystarczy sięgnąć do lustracji chociażby z lat 1661-1665, by się o tym przekonać.
    Ale mniejsza o to, jest wojna i mieszkańcy tego nieszczęsnego kraju mają teraz ważniejsze zmartwienia, niż „polskie podatki”. Przewodniczka dziękuje zresztą nam, jako Polakom za polską pomoc jaką nasz kraj i poszczególni obywatele „oddolnie” udzielają Ukrainie. My z kolej po raz kolejny dziękujemy Ukraińcom, że to ich żołnierze broniąc swego kraju chronią jednocześnie nas przed zagrożeniem ze wschodu.
    Po oprowadzaniu nawiązujemy jeszcze krótką pogawędkę z jedną ze zwiedzających. Jak się okazuje na stałe mieszka w Polsce i pierwszy raz od początku wojny przyjechała tu do rodziny. Co prawda pochodzi ze Lwowa, ale tam „strach” jechać (przy okazji dowiadujemy się, że tej nocy kolejne rakiety uderzyły we Lwów, a alarm przeciwlotniczy rozbrzmiewał nawet w Żabiem (Werchowynie)).
    Pytamy jeszcze naszej przewodniczki o Muzeum Vincenza, które powstać miało w Krzyworówni. Okazuje się, że na razie go nie ma, ale jedna z izb w muzeum Iwana Franki poświęcona jest właśnie autorowi „Na wysokiej połoninie”. Po pożegnaniu z nowymi znajomymi ruszamy tam więc i zwiedzamy muzeum dedykowane ukraińskiemu poecie. W wyłożonej księdze pamiątkowej dokonujemy krótkiego wpisu – kto wie, kiedy tu znów zawitają nasi rodacy?
    Muzeum Iwana Franki w Krzyworówni.jpg...w sali poświęconej Stanisławowi Vincenzowi.jpg
    Po zwiedzaniu zawracamy z powrotem w dół Czarnego Czeremoszu. Na chwilę zatrzymujemy się przy „trzynastu sosnach”, czyli w miejscu, gdzie stał dom, w którym wychowywał się młody Stanisław Vincenz.
    Na rondzie w Jasieniowie skręcamy w lewo i opuszczamy ostatecznie dolinę Czeremoszu – kierujemy się na nieodległą przełęcz Bukowiecką. Znów jest stromo, choć już nie tak bardzo, jak na przełęczy Dżogoł i dokucza popołudniowe słońce. Na przełęcz docieramy jednak w nienajgorszej formie i robimy sobie dłuższy odpoczynek pod magazinem. Ponieważ dziś zamierzamy nocować pod dachem, rozglądamy się na mapach googlowych za jakąś kwaterą przy drodze do Kosowa. Coś tam ma być za kilka kilometrów, postanawiamy więc, jeśli kwatera wskazywana przez wujka gugla faktycznie istnieje tam właśnie zajechać.
    Zjazd w kierunku Kosowa to czysta przyjemność - asfalt, nie za stromo i słoneczko już nie dopieka. Po ok 3-4 kilometrach od przełęczy odnajdujemy znaleziony wcześniej w „wirtualu” obiekt.
    Nie ma w nim właścicielki, ale napotkana, nocująca tu turystka dzwoni w naszym imieniu do pani zarządzającej, która to zjawia się na miejscu po kilku minutach. Dogadujemy się co do ceny, jednak przed zakwaterowaniem postanawiamy jeszcze „skoczyć”do sklepu. Ten ma być za 3 kilometry w stronę Kosowa „prawie po płaskim”. Jak stoimy, tak więc jedziemy, tyle, że to „po płaskim” okazuje się być dość znacznie w dół. Ma to oczywiście swe znaczenie przy powrocie ;-) .
    Korzystając z uroków cywilizacji gotujemy więc w kuchni porządny obiad no i oczywiście kąpiemy się w prawdziwej łazience...


    cdn.
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 01-09-2023 o 16:47

  9. #9
    Forumowicz Roku 2012
    Forumowicz Roku 2011
    Forumowicz Roku 2010
    Awatar don Enrico
    Na forum od
    05.2009
    Rodem z
    Rzeszów
    Postów
    5,127

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Dzięki Luki za tą relację. którą bym nominował do najlepszej w roku 2023 ... gdyby był taki konkurs ....
    Na marginesie pojawiły mi się przemyślenia , jak to z tą wojną jest ?
    Jako zadeklarowany przeciwnik wojny (wszelakiej) , obserwuję że można się do niej przyzwyczaić
    i traktować jako zjawisko atmosferyczne zwane burzą , czyli piorun pieprznie gdzieś , ale mamy nadzieję że nie w nas

  10. #10
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez don Enrico Zobacz posta
    Dzięki Luki za tą relację. którą bym nominował do najlepszej w roku 2023 ... gdyby był taki konkurs ....
    Dziękuję do Enrico, ale to jeszcze nie koniec mej pisaniny, mam więc nadzieję, że nie „obniżę drastycznie lotów” i nie będziesz musiał w efekcie odwoływać swej opinii ;-) .



    Cytat Zamieszczone przez don Enrico Zobacz posta
    Na marginesie pojawiły mi się przemyślenia , jak to z tą wojną jest ?
    Jako zadeklarowany przeciwnik wojny (wszelakiej) , obserwuję że można się do niej przyzwyczaić
    i traktować jako zjawisko atmosferyczne zwane burzą , czyli piorun pieprznie gdzieś , ale mamy nadzieję że nie w nas
    Bardzo dobre pytanie!
    Rozumiem, że chodzi Ci przede wszystkim o stosunek do owego zagrożenia przez nas - czyli turystów (bo o stosunek miejscowych to trzeba by zapytać miejscowych). Osobiście zdecydowanie bardziej boję się piorunów (przynajmniej w górach, bo tam trudniej o rakiety), a konia z rzędem temu, kto na pewno wie, jak uchronić się przed nimi na odsłoniętym grzbiecie. Teoretyzować to każdy potrafi, ale jak trafi się burza z setką dookolnych wyładowań (a mnie się trafiła i to nie raz), to myślę, że nawet najlepszy „teoretyk” będzie miał mokro w gaciach...
    No ale na serio... . Pojawia się ostatnio w mediach spekulacja, że konflikt na Ukrainie może przerodzić się w coś „przewlekło-pełzającego”, coś na kształt tego, co dzieję się od lat np. w Izraelu. Przywołując przykład bombardowań – zwróćmy uwagę, że tam, ciągłe zagrożenie atakami rakietowymi nie powstrzymywało turystów i biur podróży od organizowania wyjazdów do tego kraju. Wszyscy się jakoś przyzwyczaili i już. Myślę, że większość turystów nawet nie była świadoma ciągłego niebezpieczeństwa.
    Weźmy przykład „z innej beczki” – jedziesz do takiej np. Grecji, hotel *****, all inclusive, bezpieczeństwo i obżarstwo teoretycznie zupełne, a tu nagle, rzekomo ni stąd, ni zowąd pożary nie do opanowania. Pamiętam, jak w 2018 r kilkanaście osób spłonęło żywcem koło Aten, bo droga ucieczki na plażę odcięta była przez jakichś płot nie do sforsowania....
    Wszystko ma więc swoją cenę i gorsze jest chyba złudne poczucie bezpieczeństwa...
    Co do ostrzałów na Ukrainie – na szczęście na zachodzie tego kraju nie są one aż tak częste, poza tym wróg, przynajmniej teoretycznie atakuje jakieś cele militarne, a że przy tym ucierpią cywile mieszkający w promieniu kilku km od wybranego punktu ataku... W każdym razie staraliśmy się omijać lotniska (jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi, ale u podnóży Karpat są takowe) i inne "punkty strategiczne", o ile to było możliwe, no ale wiadomo, że ryzyko zawsze istnieje...
    Zresztą, czy np. w takim Przewodowie ktoś spodziewał się, że ich krewni i znajomi zginą podczas rozładunku zboża??? A rakieta pod Bydgoszczą, znaleziona niedawno, z „ponoć” nieuzbrojoną głowicą? Uderzyła w las, ale czy ktoś pomyślał, co by się stało, gdyby to było latem, a przecież w Borach Tucholskich niejeden obóz harcerski ma swą bazę??? Zresztą, skąd możemy wiedzieć, że takich rakiet na naszym terytorium nie było więcej??? Tak tak, jesteśmy krajem przyfrontowym!
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 02-09-2023 o 11:12

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Odpowiedzi: 18
    Ostatni post / autor: 01-09-2014, 20:56
  2. "Wysłowienie Niewysłowionego", czyli Bieszczady i Metafizyka
    Przez Aragorn w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 28-09-2012, 21:39
  3. "Szarik" czyli moja najfajniejsza przygoda w pociagu :))
    Przez buba w dziale Turystyka nie-bieszczadzka
    Odpowiedzi: 10
    Ostatni post / autor: 22-12-2011, 22:04
  4. I kolejowa wyprawa pociągiem "Przemytnik"
    Przez olgaa w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 19
    Ostatni post / autor: 10-02-2010, 19:00
  5. "Wyprawa na kres jesieni",Szlak Graniczny, listopa
    Przez Ezechiel w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 17
    Ostatni post / autor: 12-12-2005, 23:07

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •