Strona 2 z 3 PierwszyPierwszy 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 11 do 20 z 21

Wątek: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

  1. #11
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Po pobudce okazuje się, że niebo zasnute jest chmurami, a nawet z lekka popaduje. Skąpy deszczyk przechodzi jednak szybciutko i już do końca dnia nie pada. Jest dziś za to przez cały dzień pochmurno, co jest dla nas wybawieniem, zwłaszcza, że właśnie dzisiaj zjeżdżamy na bezleśne równiny...
    Pierwszy odcinek do Kosowa to 20 kilometrów lekko w dół, czyli „za darmo”. W samym Kosowie, po przejeździe przez centrum kierujemy się na most na Rybnicy, za którym zaraz odnajdujemy zabudowania dawnego, słynnego w całej II RP sanatorium dra Apolinarego Tarnawskiego (Niedawno (2016r) zakładowi temu poświęciła monografię krakowska badaczka, dr Natalia Tarkowska, a ponieważ jest to pozycja raczej trudno dostępna, warto wysłuchać jej wykładu poświęconego działalności doktora Apolinarego wygłoszonego np. na jednej z „wieczorynek” Towarzystwa Karpackiego). Z oryginalnych budynków dawnego zakładu zostało tylko kilka obiektów (całkiem niedawno jedna z oryginalnych willi spaliła się, a dawne „łazienki” zostały rozebrane; pozostałe obiekty to wybudowane już po wojnie zabudowania powstałego tu sanatorium dziecięcego).
    Jeden z budynków dawnego sanatorium dra Tarnawskiego w Kosowie.jpg
    Po krótkiej wizycie w sanatorium dra Tarnawskiego ruszamy szosą w kierunku Zabłotowa.
    Tu kończy się górski odcinek naszej eskapady, ale nie godzi się przecież tak po prostu uciąć opowieści, która stałby się przez to niekompletną (najwyżej moderator przeniesie jej dalszy ciąg w stosowne jego zdaniem miejsce).
    W wsi Rożnów na podsklepiu zatrzymujemy się na posiłek. W tej wsi „przecinamy” zresztą naszą trasę, którą pierwszego dnia rozpoczęliśmy w Kołomyi i rozpoczynamy nasza drugą na tym wyjeździe „pętelkę”.
    Za Rożnowem, przecinając malownicze wzgórza kierujemy się na Zabłotów. Przed samą tą miejscowością przecinamy Prut, a za Zabłotowem kierujemy się szosą w kierunku Gwoźdźca. Krajobraz zmienia się radykalnie. W miejsce zalesionych wzgórz mamy teraz bezkresne pola - stepy, tyle, że zaorane i zajęte całkowicie pod uprawy. Największe wrażenie robią na nas oczywiście bezkresne łany słoneczników. Także architektura mijanych z rzadka wsi nie przypomina już tych z górskiej części Pokucia - zagrody są tu wyraźnie inne, domy niższe i nawet te stare - w większości murowane.
    Gwoździec – niewielkie miasteczko, choć położone przy ruchliwej szosie Kołomyja – Horodenka jest dla nas ważnym punktem programu. Stąd bowiem pochodzi rodzina Marka, tu dorastała mieszkając w domu jego dziadków, a swych rodziców jego mama. Samego dworu już nie ma, lecz Marek pokazuje nam, gdzie się on znajdował (bezpośrednio po wojnie mieściła się w nim szkoła, lecz w latach pięćdziesiątych XX wieku został rozebrany).
    W miasteczku jest też piękny, zabytkowy, pochodzący z XVIII w kościół Bernardynów, choć niestety znajduje się on obecnie w opłakanym stanie. W dawnym budynku klasztoru mieści się teraz szkoła muzyczna. Podejmujemy próby poszukiwania proboszcza, lecz niestety nie ma go dziś na miejscu.
    Kościół W Gwoźdźcu. Na postumencie figura św. Jana z Dukli.jpg
    Jednak do II wojny światowej istniał w Gwoźdźcu obiekt, dzięki któremu miasteczko to znane jest dziś nie tylko w Polsce, ale i wśród turystów z całego świata. Obiektem tym była, spalona przez Niemców w 1942 r synagoga, której fragmenty odtworzono w Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie.
    Z Gwoźdźca ruszamy do Horodenki, lecz nie najprostszą, główną szosą, lecz nieco dłuższą, urokliwszą przez malownicze pokuckie wioski. Odcinek niby nie długi, lecz z uwagi na zmęczenie i jakość miejscowych dróg zajmuje nam sporo czasu. W Horodence jesteśmy już pod wieczór, ale zamierzamy dziś jeszcze odnaleźć i zwiedzić, o ile okaże się to możliwe, główny „sztandarowy” zabytek tego miasta, a mianowicie kościół i klasztor Misjonarzy, jedno z najważniejszych dzieł architekta polskiego baroku Bernarda Meretyna. Na głównym placu Horodenki zatrzymujemy się na chwilę próbując zlokalizować w/w obiekt. Co prawda mamy go „za plecami” na zdjęciu na jakimś okolicznościowym banerze, ale wolelibyśmy zobaczyć go w rzeczywistości. Nagle naszymi skromnymi osobami zainteresowuje się jakowyś jegomość w odblaskowej kamizelce, pytając, co my z jedni i co tu robimy. Odpowiadamy, że jesteśmy Polakami i szukamy klasztoru widocznego na zdjęciu. Nasz nowy znajomy uśmiecha się od ucha do ucha, ściska nam ręce i przeprasza, ale wziął nas za ”ruskich szpionów” którzy jeżdżą ponoć po ukraińskich miastach i podają koordynaty miejsc, w które następnie spadają rakiety. Wskazuje nam tez położenie nieodległego, jak się okazuje klasztoru.
    Podjeżdżamy więc pod ów okazały obiekt. Furtka w ogrodzeniu, prowadząca do kościoła i klasztoru okazuje się być otwarta, podchodzimy więc pod świątynię. Postanawiam zajrzeć do klasztoru, gdyż wydaje mi się, że słyszę dobiegające stamtąd jakieś głosy. Jak się okazuje mam szczęście – tego dnia przyjechała na zwiedzanie jakaś grupa ze Lwowa, którą oprowadza urzędniczka miejscowego ratusza odpowiedzialna za współprace z zagranicą i kontakty „zewnętrzne” Horodenki, pani Marija Zdriła (Марія Здріла) . Pani Marija bez wahania otwiera nam kościół i oprowadza nas po nim. Pokazuje, gdzie stały bardzo cenne rzeźby autorstwa Pinsla, po wojnie zniszczone lub rozgrabione. Sam kościół i klasztor boryka się z nieustannymi problemami finansowymi – przed wojną rosyjsko-ukraińską przynajmniej w grupie miejscowych wolontariuszy próbowano coś remontować na własną rękę, bo pozyskanie jakichkolwiek funduszy jest bardzo trudne, a parafia biedna (kościół użytkowany jest wspólnie przez katolików greckich i łacińskich). Teraz, z wiadomych względów mężczyzn „nie stało” i kościołem wolontariacko opiekują się same miejscowe kobiety. Żal, że remont i poddźwignięcie tego arcycennego zabytku pozostawiony jest na barkach jedynie miejscowej społeczności. Dobrze by było, gdyby sprawą przywrócenia do świetności tego obiektu zainteresowały się jakieś polskie fundacje czy organizacje – a jak wiadomo istnieją programy wspierające odbudowę polskich zabytków na wschodzie. Pani Marija dopytuje się nas, czy nie mamy jakiejś wiedzy, albo kontaktów, do kogo zwrócić się w Polsce, żeby zainteresować jakąś instytucję tym bądź co bądź pięknym i wysokiej klasy, niszczejącym zabytkiem z czasów I Rzeczpospolitej. Niestety nikt z nas nie ma do czynienia z pozyskiwaniem funduszy, obiecujemy jednak rozeznać i dowiedzieć się czegoś, co mogłoby być dla owej grupki miejscowych „zapaleńców” pomocne. Oczywiście, choć grono czytelników niniejszego forum jest dość wąskie (i chyba malejące niestety z roku na rok), wychodząc z założenia, iż każda okazja jest dobra apeluję także i tu, jeśli by ktoś coś wiedział i umiał pomóc, to udostępniam facebookowy adres pani Mariji: https://www.facebook.com/profile.php?id=100007809340601, na pewno będzie wdzięczna za jakieś konkretne wskazówki. Na razie, póki co, horodenkowski ratusz przygotował internetową prezentację kościoła i klasztoru Misjonarzy, jak również innych ciekawych, okolicznych zabytków i atrakcji: https://pokutia.com/pl.
    Kościół i klasztor Misjonarzy w Horodence.jpgWnętrze kościoła jest piękne i majestatyczne....jpglecz wymaga jeszcze dużo pracy, by przywrócić dawną swietność.jpg
    Tego dnia mieliśmy nocować „gdzie bądź”, lecz ponieważ ma się już mocno ku wieczorowi, postanawiamy zanocować pod dachem w jedynym (?) miejscowym hotelu o wdzięcznej nazwie „De Luxe” ;-). Na szczęście i hotel i ceny nie okazały się „tak srogie”, jak by to wynikało z nazwy i znów otrzymaliśmy trzyosobowy pokój za bardzo umiarkowaną cenę. Tej nocy na szczęście, choć Horodenka to spore miasto, snu nie przerywały nam żadne alarmy lotnicze i dzięki temu wypoczęci i zrelaksowani rankiem następnego dnia mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.

    Rankiem skierowaliśmy się więc na wschód – w kierunku Zaleszczyk. Za Serafińcami przecieliśmy dawną granicę polsko-rumuńską, a obecnie granice obłasti czerniowieckiej i iwano-frankiwskiej. Dalej, prostą jak strzała, choć pylistą szosą trakt nasz poprowadził nas prosto w kierunku naszego pierwszego celu.
    Drogą pylistą...w kierunku Zaleszczyk.jpgŚwieże groby poległych ukraińskich żołnierzy są na każdym cmentarzu....jpg
    Zanim jednak zjechaliśmy do położonych głęboko w jarze Dniestru Zaleszczyk, ruszamy na punkt widokowy w miejscowości Kryszczatyk (Chreszczatyk). Tutaj, z bukowińskiego brzegu, ze skarpy położonej ok 170 m powyżej lustra wody Dniestru roztacza się zapierający dech w piersiach (dosłownie też, ze względu na temperaturę panującą tego dnia) widok na ten słynny przed II wojną kurort.
    Zaleszzcyki z Kreszzcatyka.jpg
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 04-09-2023 o 14:27

  2. #12
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Po krótkim odpoczynku i podziwianiu widoków ruszmy w dół. Mijamy most na Dniestrze (zakaz fotografowania) i w Zaleszczykach rozpoczynamy powolne wspinanie się ruchliwą arterią E-85 w kierunku północnym. Ten fragment naszej trasy, aż do punktu położonego kilka kilometrów za Zaleszczykami, w którym mogliśmy opuścić ów ruchliwy „Highway” to chyba najgorszy odcinek naszego wyjazdu - upał, bezlitosne słońce, szalony ruch, smród spalin i pod górę. Jakimż więc wytchnieniem okazał się dalszy odcinek, mimo równie potwornego upału, ale za to w większości przez pola słoneczników, a gdy tych ostatnich brakło, z licznymi drzewami dzikich śliw po bokach???
    Przez łany słoneczników.jpgPrzez bezkresne Podole.jpg
    Z Zaleszczyk zdążaliśmy bowiem przez podolską głuchą prowincję do miejscowości Nagórzany (Nahoriany), z której rozpoczęliśmy oszałamiający zajazd w głęboki kanion rzeki Dżuryn. Najpierw naszym oczom ukazały się majestatyczne ruiny zamku Ponińskich w Czerwonogrodzie,
    W dół do Czerwonogrodu.jpgEfektowny zjazd w dolinę rzeczki Dżuryn.jpg
    by po osiągnięciu dna doliny, na zacisznej, ocienionej, zielonej, choć dość licznie przez spragnionych tak jak i my ochłody turystów frekwentowanej łączce stanąć oko w oko z najbardziej oczekiwaną (przynajmniej przeze mnie) atrakcją tego dnia. Otóż po wyczerpującym, nużącym od spiekoty dniu czekał nas wspaniały, chłodny, cudowny wodospad Dżuryn zachęcając do lodowatej kąpieli!!! Nie można było nie skorzystać, co też skwapliwie uczyniliśmy.
    Wodospad Dżuryn część dolna.jpgWodospad Dżuryn część górna.jpgWodospad Dżuryn od góry.jpg
    Orzeźwiająca kąpiel zdecydowanie poprawiła nasze samopoczucie i już bardziej ochoczo ruszyliśmy dalej w kierunku ostatecznego celu dzisiejszej eskapady, tj. zamku w Jazłowcu wraz z przyległym doń klasztorem Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP , potocznie zwanych Niepokalankami.
    Na miejsce dotarliśmy już późnym wieczorem. Siostry, na poszukiwanie których udał się Marek zajęte były akurat na wieczornej Mszy Świętej. Oczekując na zakończenie mszy rozsiedliśmy się na ławeczce pod klasztorną ścianą z widokiem na ruiny starego, jazłowieckiego zamku. Na klasztornym dziedzińcu bawiło się kilkanaścioro uchodźczych dzieci, przygarniętych przez siostry wraz z matkami. W pewnym momencie rozległ się głośny huk, jaki wydaje samolot przekraczający barierę dźwięku i po chwili naszym oczom ukazał się krążący nad zamkiem ukraiński myśliwiec. Jednocześnie na dziedzińcu zapanowało zamieszanie - matki zaczęły nerwowo nawoływać dzieci, aby te chowały się do budynku, a jednocześnie podniósł się płacz i lament dzieciaków. Widocznie, mimo sporej odległości od linii frontu doświadczenia i wojenne wspomnienia tych pochodzących ze wschodu Ukrainy dzieci głęboko wbiły się w ich psychikę. Sam zresztą nie wiem, czy trwały jakieś ćwiczenia ukraińskiego lotnictwa, czy był to faktycznie lot bojowy związany z alarmem i istniejącym zagrożeniem rosyjskiego ostrzału (ataku rakietowego), w związku z którym poderwano ukraińskie maszyny do lotu. Trwało to dłuższą chwilę, po czym odgłosy samolotów ucichły i dzieci uspokoiły się.
    Po szczęśliwym odnalezieniu matki przełożonej, zostaliśmy serdecznie powitani i zaproponowano nam do wyboru dwa z wolnych pokoi, jakimi dysponowały tego wieczoru siostry. Po rozpakowaniu ruszyliśmy do położonego nad stromym urwiskiem w zakolu rzeki Olchowczyk ogrodu klasztornego ze znajdującym się w nim mauzoleum zmarłych sióstr z matką założycielką, siostrą Marceliną Darowską na czele. Tu należy się czytelnikowi małe wyjaśnienie – klasztor sióstr Niepokalanek w Jazłowcu był jednym z głównych celów naszej wyprawy, a to przez fakt, iż Marek jest potomkiem, a ściślej prapraprawnukiem błogosławionej siostry Marceliny Darowskiej. Jak to możliwe? Ano przed założeniem zgromadzenia Marcelina Darowska miała normalną rodzinę i dzieci, stąd oczywiście żyjący do dziś jej potomkowie. Na razie jednak, by nie czynić zamieszania, nie ujawniamy się z tym faktem odkładając ów coming out do momentu naszego wyjazdu.
    Po spacerze udajemy się do klasztornej jadalni (refektarza), znajdującej się w budynku głównym, na kolację. Główny korpus klasztoru, nim stał się siedzibą zgromadzenia był pałacem, przebudowanym z zamku dolnego, będącym w wieku XVIII własnością rodu Poniatowskich (na klasztor zapisali budynki pałacowe jedni z kolejnych właścicieli zamku w drugiej poł. XIX wieku).
    Główny korpus Jazłowieckiego pałacu, od XIX w siedzibą zgromadzenia sióstr Niepokalanek.jpgMauzoleum Sióstr Niepokalanek.jpg
    W trakcie naszego „wieczerzowania” na dziedziniec podjeżdża bus z wrocławskimi numerami rejestracyjnymi – wiedziony ciekawością idę zobaczyć, kto zacz. Okazuje się, że przyjechało dwóch mężczyzn z pomocą humanitarna dla sióstr i ich podopiecznych – ponieważ jestem na podorędziu, przydaję się trochę do pomocy przy noszeniu cięższych rzeczy. Z rozmowy, toczonej wówczas między nami a siostrą przełożoną rysuje się dosyć smutny obraz położenia, w jakim znajdują się obecnie siostry w Jazłowcu – wydatków (choćby na uchodźców) mnóstwo, a prawie znikąd pomocy. Przydaje się więc dosłownie wszystko – od ciuszków, przez pamepersy, po drzwi i okna , które przywieźli siostrom wolontariusze z Wrocławia (jeśli ktoś chciałby pomóc siostrom, to można skontaktować się z nimi za pomocą facebooka: https://www.facebook.com/klasztorjazlowiec/, lub mailowo: klasztor.jazlowiec@gmail.com ).
    Kolejnego dnia wstajemy jak zwykle raniutko, kiedy inni lokatorzy jeszcze śpią. Schodzimy do refektarza i zjadamy co nieco z naszych zapasów na śniadanko. Po posiłku i „osiodłaniu” naszych rowerów przychodzi czas na pożegnanie i „oświadczenie” Marka. Siostra przełożona nie może uwierzyć, a kiedy wszyscy nieco ochłonęli stajemy do pamiątkowego zdjęcia. Przekazujemy jeszcze nasze datki na utrzymanie klasztoru i ruszamy w dalszą drogę.


    cdn.
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 04-09-2023 o 14:34

  3. #13
    Bieszczadnik
    Na forum od
    04.2020
    Postów
    144

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez don Enrico Zobacz posta
    jak to z tą wojną jest ? [...] obserwuję że można się do niej przyzwyczaić
    Na to pytanie znajdziesz odpowiedź w dalszym ciągu relacji Lukiego:
    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    Nasz nowy znajomy uśmiecha się od ucha do ucha, ściska nam ręce i przeprasza, ale wziął nas za ”ruskich szpionów” którzy jeżdżą ponoć po ukraińskich miastach i podają koordynaty miejsc, w które następnie spadają rakiety.
    "Szpiegomania" lokalsów może wyglądać groteskowo, ale ma w pełni racjonalne przesłanki. Nawet na dalekim zapleczu frontu znajdują się instalacje wojskowe oraz infrastruktura transportowa i krytyczna (zwłaszcza elektrownie i ciepłownie) - potencjalne cele ataków powietrznych Rosjan.

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    W pewnym momencie rozległ się głośny huk, jaki wydaje samolot przekraczający barierę dźwięku i po chwili naszym oczom ukazał się krążący nad zamkiem ukraiński myśliwiec. Jednocześnie na dziedzińcu zapanowało zamieszanie - matki zaczęły nerwowo nawoływać dzieci, aby te chowały się do budynku, a jednocześnie podniósł się płacz i lament dzieciaków. Widocznie, mimo sporej odległości od linii frontu doświadczenia i wojenne wspomnienia tych pochodzących ze wschodu Ukrainy dzieci głęboko wbiły się w ich psychikę. [...] Trwało to dłuższą chwilę, po czym odgłosy samolotów ucichły i dzieci uspokoiły się.
    Dzieci i ich matki ze wschodniej Ukrainy - jak widać - "przyzwyczajają się" do wojny na długo.

  4. #14
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Gwoli ścisłości przejeżdżamy tylko kilkanaście metrów i zatrzymujemy się przy bramie zamku górnego, na zwiedzenie którego nie starczyło wczoraj czasu. Marek „pilnuje” rowerów, a my z Iwoną ruszamy na podbój zamczyska. Co prawda w głównej bramie wisi ostrzegawczy napis, iż „Wstęp surowo wzbroniony”, ale wychodząc z założenia, że tu na pewno „nie tak srogo” obchodzimy zamkowe mury. Schodząc na dziedziniec natykam się na jegomościa, któremu mówię „dzień dobry”, na co on odpowiada, czy widziałem napis na bramie. - „ja Polak, nie rozumiem po ukraińsku”, - staram się załagodzić sytuację, udając głupa. - „Rozumiesz, rozumiesz!” - odpowiada mężczyzna, dobrodusznie wygrażając palcem ;-).
    Fragment górnego zamku w Jazłowcu.jpg
    Z Jazłowca mozolnie wspinamy się pod górkę na północ w kierunku Buczacza. Przy okazji mała dygresja – Podole, to faktycznie „kraina równa jak stół” na swym wierzchu, jak podają przedwojenne przewodniki, tyle, że pocięta często-gęsto głębokimi jarami rzecznymi, tak więc dla rowerzysty jest to ciągła walka góra-dół.
    Ponieważ to niezbyt daleko, do Buczacza docieramy wkrótce i zjeżdżamy w głęboki jar Strypy, nad którą to rzeką położone jest to stare podolskie miasto. Buczacz, w porównaniu do Horodenki, sprawia dość korzystne wrażenie – ładny ryneczek, z całkowicie zachowaną zabudową z czasów przed-radzieckich (trochę kamienic z czasów CK Monarchii i starszych, a ponadto ze trzy budynki przedwojenne – modernistyczne) no i przede wszystkim rokokowy ratusz- arcydzieło wspominanego tu już Bernarda Meretyna - który to budynek figuruje we wszystkich podręcznikach historii rodzimej architektury.
    Ratusz w Buczaczu.jpg
    Po rozejrzeniu się na rynku, ruszmy jeszcze do nieodległego kościoła i klasztoru Bazylianów – unickich mnichów, ufundowanego, podobnie jak ratusz, przez starostę buczackiego Mikołaja Potockiego.
    Klasztor Bazylianów w Buczaczu.jpg
    Po zwiedzaniu siadamy na brzegiem Strypy przekąsić małe co-nieco w usytuowanym nad brzegiem tej wartkiej rzeczki pawilonie gastronomicznym (znowu brak czebureków, są za to burgery, pannini i pizzerki), po czym wsiadamy na rowery i kierujemy się wprost na południe – w kierunku jaru Dniestru, nad którą to rzeką zaplanowany mamy dziś nocleg. Ponieważ jest już południe, więc znów dopieka nam niemiłosiernie, a przy tym trzeba zyskane w dół kilometry w pocie i znoju „odpracować” pod górę, początkowo jadąc rozgrzanymi uliczkami Buczacza.
    Już za miastem rzuca się nam w oczy ciekawy widok – trasa, choć niezbyt główna jest dość często, jak na tutejsze stosunki odwiedzana przez TIR-y. Otóż zagadka rozwiązuje się za jednym z zakrętów – trwa akcja żniwna i TIR-y wjeżdżając bezpośrednio na pola są ładowane od razu zbożem z kombajnów.
    Aż do Złotego Potoku (dawne gniazdo rodowe Potockich) towarzyszy nam asfalt, dalej droga staje się taka, jak zwykle - trochę dziur, trochę kamieni i dużo pyłu z mijających nas samochodów. Powoli zniżamy się w jar Dniestru, raz to przez liściasty las, raz to przez olbrzymie pola słoneczników.
    Okolice Łuki - zjazd w dolinę Dniestru.jpg
    W końcu pojawia się wioska Łuka, cel naszego dzisiejszego odcinka. Zamierzamy nocować tu nad Dniestrem, ale jeszcze nie wiemy gdzie. Jest tu wprawdzie do dyspozycji camping, ale nie chodzi nam o nocleg w stylu, jaki znamy z naszej części Europy. Wybieramy wiec na chybił-trafił drożynę, która wyprowadza nas kawałek za wsią prosto nad dniestrowy brzeg. Jak się okazuje – jest pięknie i nie ma sensu szukać czegoś dalej.
    Z biwaku nad Dniestrem.jpg
    Po upalnym dniu nadchodzi więc czas na zasłużoną kąpiel w bardzo ciepłych i spokojnych wodach tej rzeki. Czasu mamy dziś sporo, nie spieszymy się więc z niczym. Wieczorem długo nasłuchujemy jeszcze „dźwięków przyrody”, zza rzeki odzywa się np. regularnie puchacz.
    Dziś jest tak ciepło, że nawet ja postanawiam nie rozbijać na noc namiotu i śpię pod samym śpiworem. W nocy nawiedza nas jednak jakichś miejscowy pies i głośnym ujadaniem nie daje spać. Marek odgania go jednak i po kilku próbach ponownego „zbliżenia” pies daje w końcu za wygraną.
    Wstajemy tym razem wcześniej - o 5.30 miejscowego czasu. Szybkie pakowanie, śniadanie i w drogę - mamy bowiem w zamiarze jak najszybciej dostać się dziś do Kołomyi.
    Dniestr forsujemy mostem, a następnie, mozolnie pnąc się w górę doliną niewielkiego, pokuckiego już dopływu tej rzeki zbliżamy się do Obertyna. Stąd do Kołomyi jest już tylko ze dwadzieścia kilka kilometrów, które przebywamy zanim słońce na dobre rozgrzeje powietrze.
    W Kołomyi trafiamy na dni miasta, a przy tym jest dziś święto Przemienienia Pańskiego, czyli dzień, w którym w kościołach wschodnich święci się płody rolne i zioła. Ponieważ mamy dziś zamiar dokonać ostatnich zakupów przed wyjazdem (pamiątek, upominków etc) ruszamy na miasto. Główna, handlowa ulica prowadząca do zadbanego rynku robi na nas jak najlepsze wrażenie – widać, że jest czysto i ludzie mimo toczącej się tuż obok wojny starają się żyć i świętować normalnie.
    Zacieniony rynek w Kołomyi.jpgKołomyja - 'aleja bohaterów'.jpg
    Niewątpliwie nowością w stosunku do poprzednich lat są też specjalne „gadżety” przeznaczone dla obrońców Ukrainy – np. na jednym ze straganów sprzedawane są koszulki z nadrukiem; treść jednego z nich wywołuje rozbawienie u oglądających je żołnierzy - „Я люблю зброю і сиськи” - głosi napis na T-shircie, opatrzony stosownym obrazkiem.
    Po zakupach ruszamy do domu naszych gościnnych gospodarzy – tam czeka na nas już iście królewski, kilkudaniowy obiad. Pytam więc pani Marii, jak tu schudnąć (a jest to zawsze jedna z celów moich eskapad rowerowych) przy takiej uczcie?
    Po obiedzie stajemy jeszcze do wspólnego pamiątkowego zdjęcia i ładujemy rowery na samochód. Licznik Markowego roweru zatrzymał się na 507 kilometrach i taki to właśnie dystans udało się nam w czasie całej ekspedycji pokonać.
    Trasa powrotna do granicy zajmuje nam całe popołudnie. W Bolechowie zabieramy jeszcze mieszkającą u Marka Ukrainkę - Olę, która akurat tego dnia wraca do Polski z kilkudniowego urlopu. Decyduje się przekroczyć z nami granicę, ale dalej będzie pędzić na pociąg, żeby jak najszybciej spotkać się z mężem i z dziećmi. Marek z Iwoną jadą bowiem do Warszawy, natomiast ja mam zakupiony bilet na pociąg z Przemyśla do Wrocławia, ale dopiero na godzinę 15.30 kolejnego dnia.
    Na granicy zjawiamy się koło ósmej wieczorem, a ściślej – stajemy w kolejce do granicy, którą tworzy kilkadziesiąt samochodów zatrzymanych w lesie za wsią Wolica. Wkrótce zapada noc, a nasza kolejka posuwa się bardzo opornie. W trakcie oczekiwania, prawdopodobnie z nieodległych Mościsk dobiega syrena alarmu przeciwlotniczego... . Około północy puszczają nas nareszcie na granicę. Jeszce tylko odprawa ukraińska, potem polska i krótko po 4 rano ;-) jesteśmy w kraju!
    Ruszamy niezwłocznie do Przemyśla, skąd w pół do piątej pociąg ma nasza współtowarzyszka podróży. Po zawiezieniu Oli na dworzec zapada decyzja o konieczności choć krótkiej drzemki przed dalszą drogą – wszak Iwonę i Marka czeka jeszcze trasa do Warszawy. Wybieramy na nią spory parking pod stokiem narciarskim w Przemyślu i jak się okazuje nie jesteśmy tam sami (na trawce koło parkingu ktoś nawet rozbił namiot). My jednak tylko wyciągamy śpiwory i śpimy w samochodzie. Koło ósmej budzi się Marek, a my zaraz za nim. Zapada decyzja, żeby śniadanko zjeść tym razem w Maku, gdzie chociaż będzie się można odświeżyć po ciężkiej nocy. Ruszamy tam więc i po posiłku rozstajemy się na dobre – Marek z Iwoną jadą, jak już się rzekło, w kierunku Warszawy, natomiast ja, wykorzystując pozostałe mi do odjazdu pociągu godziny postanawiam pokręcić się jeszcze trochę po okolicy. Pierwszy raz w życiu jadę na najwyższe chyba wzniesienie Przemyśla – czyli Kopiec Tatarski, skąd rozpościera się cudowna, dookolna panorama.
    Ostatni wschodniokarpacki akcent - widok z Kopca Tatarskiego w Przemyślu.jpg
    Potem zjeżdżam jeszcze na Zamek Kazimierzowski, odwiedzam po raz kolejny przemyskie stare miasto i po raz pierwszy - Narodowe Muzeum Ziemi Przemyskiej. Na dworcu melduję się o g. 15 by wkrótce opuścić Przemyśl i tym samym zakończyć tegoroczną wyprawę we wschodnie Karpaty...
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 05-09-2023 o 15:36

  5. #15
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Na zakończenie jeszcze zrzut z ekranu ze strony mapy.cz z naniesioną trasą naszej wyprawy:
    Nasza trasa.jpg

  6. #16
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Gorące podziękowania za przypomnienie (i uzupełnienie) wspomnień z wędrówek po Ukrainie.

  7. #17
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez Wojtek Pysz Zobacz posta
    Gorące podziękowania za przypomnienie (i uzupełnienie) wspomnień z wędrówek po Ukrainie.
    Cieszę się, że moja relacja „obudziła” Twoje wspomnienia.



    Przy okazji dziękuję Wszystkim Czytelnikom za to, że zdołali przebrnąć przez tą przydługą opowieść ;-) .

  8. #18
    Bieszczadnik
    Na forum od
    04.2020
    Postów
    144

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    dziękuję Wszystkim Czytelnikom za to, że zdołali przebrnąć przez tą przydługą opowieść ;-)
    Zbytek kokieterii autorskiej. Relację mógłbyś spokojnie w dwójnasób rozbudować o wątki i ciekawostki historyczne czy biograficzne, a dalej czytałoby się ją znakomicie.

    Ot, choćby w Jazłowcu w klasztorze jest słynna figura MB Jazłowieckiej (współcześnie jej kopia) - patronki 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, którzy modlili się do Niej wciąż dziś - niestety - aktualnymi słowy:

    "Szczęście i spokój daj tej ziemi, Pani,
    Co krwią spłynęła wśród wojen pożogi,
    Do Cię swego modły zanosim, Ułani,
    Odwróć, ach odwróć, o odwróć los srogi!I
    by radosna była jak uśmiech dziecka,
    Spraw to, Najświętsza Panno Jazłowiecka!"
    (fragment wiersza-modlitwy autorstwa por. Władysława Nawrockiego z 1927 r.)

    W Buczaczu starosta kaniowski Mikołaj Potocki nie tylko fundował wspaniałe budowle, ale też dokazywał co nie miara Mikołaj Bazyli Potocki | CiekawostkiHistoryczne.pl

    Pod Obertynem 22 sierpnia 1531 r. hetman Jan Tarnowski pobił Mołdawian. Na miejscu bitwy stoi krzyż kommemoratywny z stosowną tablicą (ufundowane przez Polaków) Obertyn. Modlitwa za zwycięzców (gosc.pl)

    Pozdrawiam
    Tom

  9. #19
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    Cytat Zamieszczone przez Tomnatyk Zobacz posta
    W Buczaczu starosta kaniowski Mikołaj Potocki nie tylko fundował wspaniałe budowle, ale też dokazywał co nie miara Mikołaj Bazyli Potocki | CiekawostkiHistoryczne.pl

    Pod Obertynem 22 sierpnia 1531 r. hetman Jan Tarnowski pobił Mołdawian. Na miejscu bitwy stoi krzyż kommemoratywny z stosowną tablicą (ufundowane przez Polaków) Obertyn. Modlitwa za zwycięzców (gosc.pl)
    ...w Buczaczu zawarto w 1672 r haniebny traktat z Wysoką Portą, oddający Turcji Podole i stawiający de facto I RP w roli wasala Imperium Osmańskiego, itp. itd., można by pisać w nieskończoność. Opowiadanie moje nie było jednak w zamyśle gawędą historyczną, ale w miarę zwięzłym opisem trasy, a nawiązania historyczne tyczyły w zasadzie jedynie zwiedzanych „obiektów”, choć nie przeczę, że zainteresować chciałem czytelnika w pierwszej kolejności niszczejącą spuścizną kulturową z czasów przedrozbiorowych (choć także oczywiście z czasów II RP), stąd np. bardziej rozbudowane wątki o doniosłości architektonicznych prac, np. Meretyna.

    Cytat Zamieszczone przez Tomnatyk Zobacz posta
    Zbytek kokieterii autorskiej. Relację mógłbyś spokojnie w dwójnasób rozbudować o wątki i ciekawostki historyczne czy biograficzne, a dalej czytałoby się ją znakomicie.
    Jeśli mimo to czytało się znakomicie, to mi zupełnie wystarczy ;-) .

  10. #20

    Domyślnie Odp: "U nas nie tak srogo", czyli rowerowa wyprawa na Ukrainę A.D. 2023

    @luki_ - po pierwsze cieszę się, że udało się Tobie i twojej żonie dokończyć wyprawę. Po drugie chciałem dodać, że przebrnąłem z zaciekawieniem przez twoją opowieść od początku do końca - kawał przygody. Chyba zdołałeś już wyedytować początkowe posty jeśli chodzi o niedziałające załączniki, bo nie zauważyłem takowych. Dzięki zdjęciom można było wczuć się w klimat twoich opisów, chociaż twoje dokładne opisy same w sobie oddają już sporo :) Przyjemnie się to wszystko czytało, życzę kolejnych ciekawych wypraw, pozdrawiam !

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Odpowiedzi: 18
    Ostatni post / autor: 01-09-2014, 20:56
  2. "Wysłowienie Niewysłowionego", czyli Bieszczady i Metafizyka
    Przez Aragorn w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 28-09-2012, 21:39
  3. "Szarik" czyli moja najfajniejsza przygoda w pociagu :))
    Przez buba w dziale Turystyka nie-bieszczadzka
    Odpowiedzi: 10
    Ostatni post / autor: 22-12-2011, 22:04
  4. I kolejowa wyprawa pociągiem "Przemytnik"
    Przez olgaa w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 19
    Ostatni post / autor: 10-02-2010, 19:00
  5. "Wyprawa na kres jesieni",Szlak Graniczny, listopa
    Przez Ezechiel w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 17
    Ostatni post / autor: 12-12-2005, 23:07

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •