Pomysł na tegoroczne wakacje był po części prostą konsekwencją zdarzeń ubiegłorocznych – tzn. opisanego już pokrótce na tym forum:http://forum.bieszczady.info.pl/show...-dawno%C5%9Bci wypadku mej żony, w wyniku którego zmuszona została do przerwania swej eskapady rowerowej przez karpackie pogórza. Postanowiliśmy więc w tym roku dokończyć zaplanowaną na zeszły rok trasę, z tym, że tym razem zaczęliśmy „od końca” - od Mazur, by następnie przerzucić się na Podkarpacie. Pogoda na przełomie lipca i sierpnia niezbyt dopisywała, dopiero ostatniego dnia pojawiło się długo oczekiwane słońce. Tego też dnia dotarliśmy do Jasła, a więc tam, gdzie w zeszłym roku zakończyła się niefortunna dla mej małżonki wycieczka. Z Jasła dostaliśmy się pociągiem do Rzeszowa, gdzie odprawiłem żonę w dalszą podróż do Wrocławia, natomiast ja, niejako już tradycyjnie na kolejny tydzień wycieczki udawałem się w upragnione ukraińskie, wschodnie Karpaty.
W Rzeszowie, do którego dotarli samochodem, czekali już na mnie Marek z Iwoną. Krótkie pakowanie rowerów i ruszamy na granicę. Mamy w zamiarze dojechać docelowo do Kołomyi, gdzie mieszkają znajomi Iwony, u których mamy pozostawić samochód. Po drodze dociera do nas smutna wiadomość, że tego dnia rano w lotnisko w Kołomyi uderzyły wraże rakiety i – niestety nie obeszło się bez ofiary śmiertelnej – zginęło jedno dziecko.
Ponieważ jest już wieczór, plan mamy taki, żeby zaraz za granicą poszukać motelu na nocleg i z samego rana następnego dnia ruszyć w dalsza drogę. Granicę w Medyce przekraczamy prawie „z marszu”, ale ponieważ zbliża się „godzina komendancka” na pierwszej stacji benzynowej pytamy pracownika, czy w razie czego można nieco owa godzinę „naruszyć”. Mężczyzna ów odpowiada, że tu „godzina policyjna” jest dopiero od północy, ale można śmiało jechać, „bo tu u nas nie tak srogo” ;-). Owo „tu nie tak srogo” stało się poniekąd leitmotivem naszego wyjazdu.
Motel znajdujemy dopiero koło Sądowej Wiszni. Jest wolny pokój trzyosobowy, a do tego rano serwują śniadanie! Zostajemy więc na noc.
Rankiem, po obfitym śniadaniu ruszamy w dalszą drogę. Ponieważ jesteśmy obciążeni trzema rowerami na dachu, a drogi są , takie jakie są, do Kołomyi docieramy dopiero ok g. 13. Tam czekają na nas już serdeczni gospodarze (pani Marija z mężem) i oczywiście suto zastawiony stół. Jedzenie i rozmowy przy stole przeciągają się i dopiero po dwóch godzinach udaje nam się „wyrwać” i pożegnać z naszymi dobroczyńcami.
Z panią Mariją w Kołomyi.jpg
Bocznymi uliczkami docieramy do mostu na Prucie i kierując się w stronę nieodległych wzgórz obieramy kierunek na Kuty i dolinę Czeremoszu. Droga, początkowo asfaltowa, wkrótce staje się szutrowa i pylista i taka zresztą towarzyszyć nam będzie w większości na całym naszym wyjeździe. Trasa jest boczna, a co za tym idzie malownicza., Pogoda jest „pyszna i kraj przecudny” jak napisałby zapewne autor jakiegoś przedwojennego przewodnika o tych stronach. Mijane senne wsie pozwalają zapomnieć o toczącej się w tym kraju okrutnej wojnie. Obrany przez nas kierunek przywołuje zresztą wspomnienia exodusu, który miał miejsc nie tak znów dawno i dotyczył pokolenia, którego przedstawiciele i świadkowie jeszcze nie wszyscy odeszli już do „lepszego świata”.
Kilka zdjęć z tego odcinka trasy:
Z trasy Kołomyja - Kuty.jpgPogoda pyszna i kraj przecuny... landszaft z drogi w kierunku Karpat.jpgMiał być most, jest bród.jpg
W jednej z mijanych miejscowości robimy małe zakupy, w tym taką oto butelkę „gorzałki” z patriotycznym nadrukiem:
wódka Bayraktar.JPEG
Po ok. czterech godzinach dość uciążliwej, bo upalnej jazdy zbliża się wieczór i wypada poszukać jakiegoś sensownego miejsca na nocleg. Ponieważ zjechaliśmy ze wzgórz w dolinę Czeremoszu najsensowniejsze wydaj się znalezienie jakiegoś dogodnego miejsca na biwak nad tą właśnie rzeką. Udaje nam się znaleźć boczną dróżkę prowadzącą wprost na rzekę - najpierw nad jej boczne koryto, po sforsowaniu którego znajdujemy się na naszej prywatnej wysepce. Jest już ciemno, kiedy rozkładamy biwak, ale w poświacie rozgwieżdżonego nieba udaje nam się zażyć jeszcze chłodnej, ożywczej kąpieli w spokojnym nurcie starorzecza. Obserwujemy jeszcze przez chwile perseidy, przecinające tego wieczoru co chwilę nocne niebo i udajemy się na zasłużony spoczynek...
Wstajemy, jak zwykle zresztą na naszych wyjazdach, o szóstej czasu lokalnego. Niespiesznie zwijamy biwak , a na śniadanie udajemy się na „podsklepie” najbliższego magazinu, gdzie w komfortowych warunkach (stolik i ławy) można kulturalnie skonsumować pierwszy tego dnia posiłek.
Czeremosz poniżej Kut.jpgBiwak na czeremoszowej wyspie.jpgPokonywanie starorzecza Czeremoszu, jedni jadą....jpg...inni idą.jpgTak się kulturalnie śniada....jpg
cdn.
Zakładki