I wreszcie ruszamy...
Po wielu trudach i przejściach, zaopatrzeni w gorącą kawę i czekoladę ruszamy ku „Carycy”.
Jeszcze na chwile zatrzymujemy się, żeby spojrzeć za siebie (teraz wiem ze nie powinniśmy...)
na miejsce naszego noclegu.
Schronisko wygląda jak z bajki, całe ośnieżone , na tle błękitnego nieba. Cudna bajkowa kraina...
Nie zwlekamy już dłużej, ponad horyzontem widzimy zarys Połoniny.. wzywa nas.
Sprzysiezony wysuwa się na prowadzenie, Bogu dzięki że śnieg przymarzł. Po wczorajszych doświadczeniach miałam pewne obawy, ale jak na razie idzie nieźle...hmm pomijając momenty gdy ja zapadam się prawie po uda w śniegu, a mój towarzysz stoi w najlepsze na zmarzniętej pokrywie śnieżnej, nie zapadając się-czyżby śniadanie było zbyt obfite?
Krok po kroku zmierzamy do celu.. ”Bajkowy Świat” zamienia się w „Świat z Koszmarów”; błękitne niebo przybrało barwę stalowo szarą, zaczął sypać śnieg, a na dodatek zerwał się porywisty wiatr. Idziemy dalej.. bo cóż zrobić??
Ostatnie podejście na Caryce...że łatwo nie będzie to wiedziałam, ale czegoś podobnego się nie spodziewałam, trzeba było uważać żeby nie zjechać w dół.. hehe co ja pisze nie uważać.. trzeba było mieć szczęście .Nam się udało, ale to nie był jeszcze koniec teraz zaczęła się najcięższa przeprawa.
Wiatr jakby się wściekł...gwałtowne, porywiste podmuchy wiatru niosły za sobą zmrożony deszcz..
Ten zacinał z furią raniąc nas po policzkach.. choć moje były nieźle chronione przez kaptur Sprzysiezonego
Nam jednak ani wiatr, ani deszcz nie groźny, aby to udowodnić postanowiliśmy przyjąć „zaproszenie” na kawę u „Carycy”.. trzeba było tylko uważać, aby wiatr nam nie porwał „filiżanek”. Siła wiatru zadziwiła nie tylko mnie, nawet Zbyszek był pod wrażeniem, próbował nawet położyć się na wietrze, ale udało mu się tylko przechylić do tyłu.. na więcej wiatr nie zezwolił
Ehh koniec tego „dobrego” musimy pożegnać się już z Carycą i ruszać w dalszą drogę. Nabieramy rozpędu...i zatrzymujemy się przy granicy lasu...a tu, no cóż drodzy czytelnicy sami widzicie jak BPN dba o rodowitych mieszkańców tej baśniowej krainy, zapewniając im odpowiednie tablice informacyjne. Miejmy nadzieje, że w przyszłości nie tylko skrzaty i krasnoludki będą otoczone taką opieką, ale również ludzie.
Jedzmy jednak dalej.. tak, tak jedzmy, zejście w dół nie wchodziło w rachubę. Po slalomie między drzewami w końcu lądujemy na szosie( dobrze że nie w rowie :P ).Po drobnym wzmocnieniu ruszamy w stronę UG.
A gdzie można się udać w Ustrzykach? No normalne, że do carycy na grzańca i ..pierogi po łemkowsku
Nie zapomniane chwile.. ten smak, aromat. Mniam, mniam...koniecznie musicie spróbować.
No i wreszcie udajemy się z powrotem.. znowu nas noc zastała, więc jak sowy wytrzeszczamy ślepia i udajemy się w drogę powrotną
No tak, ale żeby nie było zbyt prosto, jakiś zły chochlik nas podkusił ( a raczej doświadczenia z dnia wczorajszego) i postanowiliśmy iść od Dwernika, no ale trzeba się tam najpierw dostać...dziękuje opatrzności że w Biesach ludzie chętnie biorą stopowiczów, udało na się dostać na krzyżówkę na Chmiel, teraz wystarczyło znaleźć tylko w tym mroku odbitkę na „Kolibę”...szukaj igły w stogu siana.
I tym razem czuwały chyba nad nami Bieszczadzkie Anioły.. no i w dużej mierze posłużyliśmy się „językiem”, gdyż w końcu dotarliśmy do celu cale zdrowi i szczęśliwi.
To była piękna noc...taka jaka tylko w bieszczadach może się zdążyć, nad nami srebrzył się księżyc i migotały gwiazdy. Słychać było szum potoku; cały świat otulony był aksamitną ciemnością i posypany srebrnym pyłem...
A w schronisku czekał na nas ogień buzujący w kominku i serdeczni gospodarze.
Pozdrawiam
Ewa_natta
Zakładki