To była długa noc...
Można było przypuszczać, że na poranne wstawanie nie ma co liczyć... nic bardziej mylnego.
7.30 gdy zaczął się powoli rozwijać ruch w izbie, na dole.. kawa, herbata, śniadanko.. no i jak tu dalej spać, gdy takie aromaty roznoszą się w powietrzu :)
Poranny harmidiasz, niewyspane oczy..troche nas to bawiło, zwłaszcza, że nie mieliśmy zaplanowane nic na ten dzień. Spokojnie siedliśmy więc na sofie popijając kawę :D
I wreszcie zapadła błoga cisza... schronisko opustoszało.
Teraz my zasiedliśmy do śniadania. Lekko okraszona krupnikiem herbatka obudziła nas lepiej, niż wcześniej wypita kawa. Tak wzmocnieni zabraliśmy się do roboty (no jak już siedzimy na głowie gospodarzom trzeba się na coś przydać)
Sprzysiezony udał się odśnieżać taras, a ja z Marysią zabrałyśmy się za bardziej „kobiece” prace :)
Poczułam się przez chwile jak w domu... robota poszła raz dwa. Trzeba więc sprawdzić jak idzie na zewnątrz Zbyszkowi, śniegu wczoraj trochę napadało...
Ahhh... musiałam, aż przystanąć oślepiona Słońcem (pogoda- marzenie)
Widoczność była rewelacyjna, słów brakuje żeby opisać co zobaczyłam po wyjściu z „Koliby”, po prostu zima w Bieszczadach... niezapomniany widok, aż się rozmarzyłam... Przysiadłam na ganku wraz z Pumbą i kociaczkiem, na czym przyłapał mnie Zbyszek pstrykając znienacka fotkę... ale i ja nie pozostałam mu dłużna, dzięki temu możecie oglądać Sprzysiezonego jak wlecze ze sobą drwa do kominka
Trudno opisać ten dzień.. nigdy w życiu nie wypoczęłam tak jak wtedy.
Nic, ani nikt nas nie poganiał... tak wiec czytaliśmy, rozmawiali, pomagali Michałowi i Marysi...
Zbyt łatwo można się do tego przyzwyczaić, zwłaszcza po „codziennej gonitwie” z jaką każdy z nas musi się uporać. Bieszczadzki plener, spokój, cisza... no z ta ciszą trochę przesadziłam, ale tylko trochę, gdyż Michał dysponuje ciekawą kolekcją muzyczna, tak więc raczył nas muzyką bliską naszym sercom.
Muszę tu wspomnieć o jeszcze jednym mieszkańcu „Koliby” o którym wcześniej nie wspominaliśmy...sami zresztą zrozumiecie dlaczego, jak opiszę wam „Wikiego”.
Wiki to stary (około 15 letni) pies. Nic więc dziwnego, że ma problemy ze wzrokiem i słuchem (tzn. nie widzi i nie słyszy ). W związku z czym... hmmm jest nieco nerwowy . Często powarkuje na przybyłych, szczeka, a nawet...(ale to się rzadko zdarza :P)Kto poznał Wikiego wie o czym pisze
Udało nam się połowicznie oswoić tą dziką bestię.. tzn. mi się udało, niestety Zbyszek bardziej chyba wyglądał na zakąskę, niż na towarzysza, został więc „naznaczony”.( ale o Tym opowie już sam)
I tak dzień powoli dobiega końca, schronisko na powrót zaludnia się. Powróciła „Ekipa z Gdańska”; niestety ich wyprawa nie obyła się bez „ofiar”, drobne przemrożenia, skręcona kostka... ale może pominę ten epizod milczeniem.
Zasypialiśmy mając w perspektywie wczesną pobudkę (około 4 rano), ale sen nie nadchodził.. to już ostania noc, czas wracać do domu :(
Pozdrawiam Ewa
Zakładki