Dwa tygodnie temu oglądałem "Dom zły" i to co pamiętam, to jakąś beznadzieję losu. Nagła śmierć (przypadkowa) kochanej kobiety, szukanie pociechy w alkoholu, decyzja o zmianie otoczenia, przypadkowo Bieszczady. Przypadek w podróży, nagłe załamanie pogody, przypadkowy dom i ludzie. Znowu wóda (bimber), przypadkowe wspólne plany w kierunku patologia, po drodze zdrada, patologiczny syn, widmo tragedii wiszącej w powietrzu, jatki, która wkrótce się materializuje. Patologiczny wymiar sprawiedliwosci o skarłowaciałej moralności, jak cały PRL ?
Czy to już taka zasada, że na obrzeżach ludzkich siedlisk mieszka zło ? Gdyby dzisiaj przypadkowy podróżny wszedł do przypadkowego domu w moich stronach, a jest ich kilka, może nie dosłownie złych ale wyjętych z normy, mógłby pomyśleć, że to przewidzenie, że takiej rzeczywistości nie ma. Ta rzeczywistość istnieje ale jest peryferyjna do głównego nurtu, tak jak ta filmowa do całości PRL-u. Jeżeli ten film jest opowieścią o beznadziei to tak, ale o PRL-u, to nie.