Podobnie wygląda Qń.
Ale to z innej bajki.
zagadka:
Kto kończył listy zwrotem; "całuję Cię w talent ..." ???
podpowiedź: poeta do poety
Długi
Podobnie wygląda Qń.
Ale to z innej bajki.
zagadka:
Kto kończył listy zwrotem; "całuję Cię w talent ..." ???
podpowiedź: poeta do poety
Długi
Włączając się do dyskusji o naszej ortografii, opowiem autentyczną historię, chyba mało znaną poza wąskim gronem specjalistów, tym razem humanistycznych. Ja o tym dowiedziałem się w zasadzie przypadkowo, dyskutując o ortografii (dawno temu, jeszcze w liceum, ale nie "na", lecz "po" lekcji jęz. polskiego).
W okresie międzywojennym, na przelomie lat 20. i 30. XX w., istniały w ZSRR dwa polskie obwody autonomiczne: Dzierżyńszczyzna w Białoruskiej SRR i Marchlewszczyzna w Ukraińskiej SRR. Na ich terenach przeważała ludność polska, więc Stalin postanowił utworzyć tam zalążek przyszłej Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad. Obwody te stały się zatem kuźnią kadr przyszłej komunistycznej Polski, posiadały polski samorząd, polską prasę, językiem urzędowym i nauczania w szkołach (również wyższych !) był też język polski.
No i owa polska (etnicznie) elita ruszyła głową i wymyśliła, że skomplikowana polska ortografia to narzędzie służące (specjalnie !) do utrzymywania w ciemnocie robotniczych i chłopskich polskich mas pracujących, więc władza radziecka musi to zmienić. Najpierw w polskich obwodach autonomicznych w ZSRR, a po zwycięstwie rewolucji w Polsce - także w przyszłej Polskiej SRR.
I władza radziecka to zmieniła. Wprowadzono formalnie i oficjalnie nowe zasady polskiej pisowni ! M.in. zlikwidowano "ch", "rz", "ó". Przykładowo: zamiast "tchórz" pisano "thuż".
Eksperyment ten jednak został wkrótce zdmuchnięty przez wiatr historii. Z podmuchu samego Stalina. Polskie obwody autonomiczne przetrwały tylko ok. 10 lat, w latach 30-tych je zlikwidowano. A polskie elity komunistyczne też zostały zlikwidowane, i to w sensie dosłownym - rękami ludzi Jagody i Jeżowa. Natomiast skład etniczny tych terenów "poprawiono" w ten sposób, że Polaków wywieziono, głównie do Kazachstanu. To z nich właśnie wywodzi się obecna Polonia w Kazachstanie, starająca się o prawo przyjazdu do Polski. Ich sytuacja pod względem prawnym jest jednak o tyle skomplikowana, że ani oni, ani ich rodzice i dziadkowie, nigdy nie byli polskimi obywatelami. Mieszkali bowiem na tych ziemiach odjętych Rzeczypospolitej w czasie II rozbioru (1793), które przed wojną nie powróciły do Polski, a Polska to zaakceptowała mocą traktatu ryskiego z 1921 r.
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Ze wspomnień mojego Taty wynika, że kiedyś Biechy były krainą studentów. Nie mówię tutaj o rajdach partyjnych, wycieczkach zakładowych, ani nawet obozach wędrownych. Niestety dziś spora częśc "elity intelektualnej " woli inne , niekoniecznie bardziej kształcące rzeczy. Raczej słoneczko, minimum wysiłku, leżaczek, byle spokojnie. Każda forma poświęcenia (czy to fizycznego, czy to moralnego) spotyka się z mieszanką podziwu, zazdrości i niedowierzania. Efektem jest łagodny ostracyzm otaczający górołazów. Pewnie gdzieś jest inaczej, pewnie kiedyś było tak samo i Tatka nostalgia zżera, gdy patrzy na plecak. Rzecz jasna jestem rozżalony, rzecz jasna wychowałem się na mitach, ale cholera te mity są tak piękne, że nie warto ich na drobne rozmieniać.
U mnie na roku jest jako , tako. Na uczelni działa SKPT (od października razem ze mną), ktoś gdzieś chodzi, ale raczej szuka widoków do picia, niż do przemyśleń. U znajomych humanistów wygląda to jeszcze gorzej. Czyżby góry były zbyt banalne dla współczesnych postmodernistów?
Kukuczka kiedyś powiedział, że wspinaczka górska to sport dla intelektualistów. Ilu jest takich pośród studentów?
Pozdrawiam wrześniowo- jesiennie- studencko.
Pozdrawiam z dalekiej północy,
Marcin.
Z moich obserwacji wynika, że po górach chodzą coraz młodsi. Widocznie dzisiejsze pokolenie "starych" jest bardziej luzackie.
No i zdecydowana przewaga płci nadobnej na szlaku.
Dlatego lubię góry
Długi
Po górach zawsze najwięcej chodzili ci młodsi. W góry zacząłem jeździć od liceum, kilka rajdów w maju i kodycja była, póżniej była tzw aklimatyzacja - krótkie spacerki a następnie jakieś dłuższe przechadzki. A teraz? Cały rok praca, marzenia o wyjeździe i max kilkudniowy pobyt w górach, kompletny brak kondycji, ewent. wyjścia na szlak to apteczka w plecaku (co gorsze kiedyś była w użyciu). Najśmieszniejsze to to że jak miałem dużo czasu to problemem był brak kasy na wyjazd, teraz kasa nie jest problemem ale brak czasu.Zamieszczone przez długi
Pozdrawiam, w szczególności tych młodszych - bardzo wam zazdroszczę.
skad ja to znam :(Zamieszczone przez tomekpu
Pozdrawiam
Jaro
Ten post wyraża moją opinię w dniu dzisiejszym. Nie może on służyć przeciwko mnie w dniu jutrzejszym ani każdym innym następującym po tym terminie. Ponadto zastrzegam sobie prawo zmiany poglądów bez podania przyczyny.
Jaro, uśmiechnij się :D
Zawsze może być brak czasu i brak kasy
A jak jest kasa, to i o czas jakoś łatwiej, choć parę dni wyrwać.
Długi
Cześć :)
To jest ciekawy wątek - ilu studentów, ilu mędrców kształconych na szlakach bywało, a ilu obecnie bywa? Otóż, gdy się zagłębić w literaturę wspomnieniową z polskich przedwojennych gór, to łatwo można wykryć taką zasadę - w owych czasach w górach bawiła elita społeczeństwa. Do rzadkości należeli w gronie np tatrzańskich wspinaczy ludzie z tzw nizin społecznych. Bo i status materialny tej grupy był b. kiepski. Okres powojenny pokazał, że wrażliwość na piękno gór oraz potrzeba 'adrenalinkowych' przeżyć tkwi w ludziach bez względu na pochodzenie i poziom wykształcenia. W moim instytucie pracowników naukowych odwiedzających góry choćby raz do roku jest może 5%. Wśród zawodowych goprowców tzw inteligentów jest może podobna ilość. Na kursie wspinaczkowym w KW Warszawa niestudentów w moim roczniku było około 1/4. Gdy po raz pierwszy wparowałem w Bieski w latach 70-tych, to raczej odniosłem wrażenie, że to kraina harcerzyków :) Akcja 'Bieszczady' trwała wówczas w najlepsze, a studentów tam było jak na lekarstwo. Później drgnęło, harcerze zniknęli i nastąpił wysyp studentów. Pamiętam, że sporo wtedy się rozmawiało, dlaczego w Biesy, a nie w inne góry. Ot, większość dyskutantów była oczarowana pustaciami, ciszą, możliwością wielodniowych tur z worem bez szansy spotkania kogokolwiek na szlaku. To chyba wtedy powstał mit gór baśniowych zaludnionych legendarnymi bieszczadnikami uosabiającymi wolność, której tak bardzo brakowało gdzie indziej. Gdy kilka lat temu po dłuższej niebytności wreszcie znów odwiedziłem Bieski (wrzesień), na szlakach zastałem niemal wyłącznie studentów, co uspokoiło mnie nieco, bo mit żył. Za rok, w lipcu, mit zdechł. :DZamieszczone przez Ezechiel
Wniosek końcowy - jeździć w góry i chłonąć je wszystkimi zmysłami, aż do pełnego nasycenia :) A na tłumy jest sposób, bowiem najwięcej czerni gromadzi się w kupy w najciekawszych miejscach gór między 10 a 16 w dni słoneczne. Polecam lato, godzinę 18, na Bukowym Berdzie lub nawet na Caryńskiej. Cisza, złocistość nadchodzącego zachodu zaczyna nadawać górom niepowtarzalną urodę, tłumy gdzieś w dolinach biorą prysznice po ciężkiej dniówce. Nie muszę myśleć o tym, czy to dobrze, czy źle, że są studenci lub nie w Bieszczadach. Czy są tłumy, czy nie. Ani nie muszę zastanawiać się nad popadającą w gnuśność elitą. Czekam na chłód wieczoru, wyjmuję czołówkę i schodzę za innymi wziąć kąpiel :)
Pozdrawiam Biesolubnych Biesołazów :D
Derty
Zgodzę się z tezą, że zmierzch na Caryńskiej ucina dyskusje. Jednak boli mnie ostracyzm otoczenia, jaki towarzyszy moim wędrówkom po górach. (na zajęciach pytanie - dokąd jedziesz na sylwka. W Bieszczady. Po co? W góry)
Recepta jest znakomita, ostatnio tak się zauroczyłem Caryńską, że pod Kolibą czekał na mnie goprowiec.
PS Czy student -harcerz to taka odmiana żaby?
Pozdrawiam z dalekiej północy,
Marcin.
O qrcze, a myślałem że to ja przegiąłem... Ja "tylko" 11 lat na jednym kierunku, jesteś lepsza! Ale zamierzam wrócićZamieszczone przez Ewa_natta
![]()
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki