Fajnie się Ciebie czyta Stały, Twoje pisanie natchnęło mnie do napisania paru słów.
Ja też miałem kilka sytuacji, w których strach za gardło chwytał i żeby nie instynkt to nie wiem jak by wyszło.
Raz się przekonałem na samotnym rowerowym nocnym rajdzie, wyjechałem z Warszawy o godz. 24 miałem w planie jakieś 110 km i jak już byłem mocno po połowie dystansu, więc kondycja podupadała a noc jeszcze nie rozjaśniała nagle wśród tych ciemności i ciszy, bo jechałem mniej uczęszczaną trasą asfaltową usłyszałem złowieszczy skowyt i głośny tupot czterech łap po asfalcie, nie widziałem, co to za zwierzak, ale o tej porze i w takich okolicznościach wyobraźnia mi podpowiadała, że to musi być naprawdę krwiożercza bestia, mocno nacisnąłem na pedały, ale było pod górkę, powoli dystans pieska od rowerzysty kurczył się i moje siły też się kurczyły w końcu zrezygnowany postanowiłem podjąć wyzwanie i na mocne ujadanie psa odciąłem się przez ramię potężnym i drapieżnym rykiem, było to po prostu coś jakbym nagle przemienił się w wilkołaka i rzucał wyzwanie swojemu prześladowcy. Poskutkowało, zatrzymałem się na szosie i usłyszałem jak bicie łap o asfalt oddala się coraz bardziej już bez jednego nawet szczeknięcia, wsiadłem na rower i pojechałem dalej, adrenaliny starczyło na szczęśliwe i sprawne ukończenie całej trasy.
Innym razem przy ostatnim KIMB-ie schodząc z DK w kierunku potoku Hylaty z całą moją rodziną i koleżanką Renatą i trochę już o zmierzchu, na drodze stokówce znaleźliśmy odciśnięte łapy niedźwiedzia, trop szedł po warstwicy tak jakby niedźwiadek szedł tuż przed nami, byliśmy już trochę zmęczeni, droga do Sekowca jeszcze daleka, ale dzielnie brnęliśmy dalej, choć nie szło się najwygodniej, bo zdarzały się błotka na całą szerokość przejścia i trzeba było szeroko obchodzić, gdy zeszliśmy już ze stokówki na trasę z Nasicznego i doszliśmy do pierwszego przecięcia drogi z potokiem natknęliśmy się na składnicę drewna, ułożone w stosy równo poukładane bukowe okrąglaki, szarówka, szum potoku, do którego zaczęliśmy się właśnie zbliżać i gdzieś głęboko w umyśle natarczywie powracająca myśl o wielkim niedźwiedziu podążającym przed nami tą samą trasą, w tej chwili wszyscy mieliśmy ochotę ruszać, czym prędzej do przytulnej chatki u pani Basi, ale nie wiadomo, dlaczego coś mnie powstrzymywało przed przekroczeniem potoku i wejściem z otwartej przestrzeni na wąską drogę wśród zarośli, która była przed nami. Zmarudziliśmy tam parę minut głównie z mojego to powodu, bo niby to zachciało mi się smakować wody z potoku i nagle schylając się po kolejną garść kropli do otarcia potu z czoła coś mignęło mi na drodze za potokiem w złowrogim przesmyku. Wzrok mam wzorowy i jestem pewien, że coś tam przelazło teraz wiem, że mogła to być jakaś drobna zwierzyna, ale widziałem ten ruch tylko kątem oka, więc zamarłem pochylony nad potokiem i zacząłem rozglądać się za jakimś porządnym kamieniem i oceniać odległość do najbliższego stosu z drewnem, nikt z towarzyszących mi osób jak mi się wydawało niczego nie zauważył a ja też nie chciałem niepotrzebnie wzbudzać niepokoju lub, co gorsza paniki. Po kilkudziesięciu sekundach udawania, iż jestem mocno zajęty moczeniem dłoni w potoku miałem wrażenie, że to coś przeszło w prawą stronę stanęło naprzeciw mnie w chaszczach nad potokiem i przez chwilę mi się przygląda a potem idzie dalej wzdłuż potoku. Wstałem i jakby nigdy nic zebrałem towarzystwo do dalszej drogi. Niebawem doszliśmy do dymiących retort, później wyprzedził nas sprężystym krokiem jeden z zatrudnionych tam pracowników, który oznajmił, iż do Zatwarnicy mamy jeszcze tylko 15 minut drogi, heh nam się zaszło gdzieś ze 30 minut, ale co tam, jak już byliśmy na asfalcie włączyłem komórkę, bo baterie były na wyczerpaniu i nie chciałem stracić łączności przed powrotem w jakieś bardziej zaludnione miejsca i zaczęły nadchodzić sms-y od drogich nam koleżanek i kolegów z KIMB-u, którzy zaczęli się trochę niepokoić naszym długim spacerem, za jakieś 15 minut przyjechał Bob, który ku naszej nie skrywanej uciesze podwiózł nas pod sam ośrodek. Po tej przygodzie któregoś wieczoru tak przypadkiem rozmawiając z żoną o wędrówkach dowiedziałem się, że nad tym potokiem, nie wiedzieć, czemu ją też strach za gardło łapał, choć ani słowem nikt wtedy nie powiedział o jakimkolwiek zagrożeniu to jednak oboje mieliśmy podobne odczucia, iż gdzieś po drugiej stronie mogło być coś, co nam napędziło wtedy stracha.
Myślę że gdybym miał w tych sytuacji oręż w postaci kija bambusowego solidnie wzmocnionego od środka to byłbym mniej niespokojny.
Z pozdrowieniem bieszczadzkim dla wszystkich odważnych i dla tych, co nie boją się mówić o tym jak to się kiedyś głupio nastraszyli.
ww
Zakładki