Udaliśmy się tam z Sękowca oczywiście samochodem. Pojechaliśmy przez Ustrzyki Górne, Wetlinę, w Dołżycy skręcając na szosę do Bukowca. Zaparkowaliśmy na parkingu przy „Spisówce” (domu śp. Tadeusza Spisa, opisanego w niedawno wydanej książce A. Potockiego o bieszczadzkich zakapiorach - w rozdziale zatytułowanym „Ucztujący z wilkami”).
Ubiegłoroczny odpust w Łopience podobał mi się o wiele bardziej, o tym więc na razie nic nie napiszę (chyba że ktoś zacznie drążyć ów temat).
Spotkałem tam Stacha z „Bieszczady on line”, jak też p. Stanisława Orłowskiego, z którymi zamieniłem po parę zdań.
Przeszedłem się również na górę, z której (gdyby nie zasłaniające drzewa) byłby piękny widok na cerkiew. Pogadałem tam z nieznanym (przedstawił mi się, ale zapomniałem nazwiska) importowanym warszawiakiem z Woli, a obecnie mieszkańcem Polańczyka. Bardzo sobie chwalił życie w Bieszczadach jako (dla niego) bezstresowe. Powiedział, że w tym roku od kwietnia jeszcze się ani razu niczym nie zdenerwował, co w Warszawie byłoby w ogóle niemożliwe. Faktycznie, to byłoby absolutnie niemożliwe. Miał 100% racji.
Wracaliśmy przez Terkę, a potem dalej przez Polanę, Czarną i Lutowiska.
W Terce wpadliśmy do miejscowej knajpki na pstrąga. Otrzymaliśmy tam porcje o wiele większe niż w „Wilczej Jamie” w Mucznem, też z frytkami, sałatką (prawdziwą, a nie tylko skrojonym, nieobranym pomidorem) + też dwie herbaty. Kosztowało to łącznie wprawdzie tylko 4 zł mniej niż dwa analogiczne dania w „Wilczej Jamie”, ale jeśli wziąć pod uwagę rozmiar i wagę rybek oraz ową sałatkę, to różnica była rzędu ok. 50 % (taniej niż w „Wilczej Jamie”).
Zakładki