Jeszcze jedno wspomnienie z tym dniem związane: osobiście mogłam przekonać się co znaczy "mięć szczeście" po pogłaskaniu Sabinki - czarnej piękności przebywającej w Bieszczadach ze Stałym Bywalcem.
Gdy już wróciłam do Wetliny panowała cisza i spokój- pierwsze szczęście- , śladu po "rajdowcach" nie było (zatruli mi dwa pierwsze wieczory w Wetlinie). Mogłam się przenieść do zarezerwowanych wcześniej "apartamentów" na górze - drugie szczęście. Kulminacją owych szczęść było przeurocze spotkanie z trzema łaniami na trawniku przed domem. Koło osiemnastej stałam sobie na ganku, była szaro, mokro i w oddali słychać było ostatnich niedobitków, którzy się jeszcze kręcili po Wetlinie. Nim zdążyłam popaść w zadumę w iście późno jesiennym wydaniu, na trawę z pobliskich krzaków wyszły sobie łanie. Dwie duże i jedna młoda, prawdopodobnie tegoroczna. Wyszły jakgdyby nigdy nic, rozejrzały się i zabrały za skubanie zielonej trawki. Zachowywały się tak spokojnie, jakby popas na przydomowych gruntach był zupełnie normalny, nic sobie nie robiły z przyciszonej rozmowy. Ten pokaz wdzięków trwał ponad 20 minut, po czym pojedyńczo pomaszerowały w krzaki. Od gospodarzy owego trawnika dowiedziałam się, że często zdaża się łaniom wychowywać młode blisko gospodarstw i zaglądać na skoszone trawniki. Cóż scenka była urocza...
pozdrawiam
Aleksandra
Zakładki