człowiek żyje tak długo, jak jest obecny we wspomnieniach, również w anegdotach
Napisałem, że Jasiek Kołodziej był sztandarową postacią „odchodzącego świata bieszczadzkich miejscowych”.
Kiedyś świata niezmiernie kolorowego, składającego się z ludzi z całej Polski, wywodzących się z różnych środowisk społecznych i o różnym cenzusie wykształcenia, w dużej części wyrazistych oryginałów, często dobranych na podstawie kryteriów z piosenki Młynarskiego „Wyjedź w Bieszczady”. Generalnie, w potocznych kategoriach ludzi lekko zdegenerowanych – słowem taka „bieszczadzka dekadencja”. Dzieląca czas na okresy ciężkiej pracy (w mniejszości lub w ogóle) i knajpiane życie towarzyskie.
Zawsze można było zobaczyć ten świat w charakterystycznych i topowych kiedyś knajpach bieszczadzkich – wetlińskie „Berdo” (spaliło się) i później „Rancho”, ustrzyckie „Letnia” (nie istnieje) i „Pulpit” (to od słynnego bieszczadzkiego żubra), obecnie „Kremenaros”, ciśniańskie „Zacisze” i „U Reifa”, „Pod Żubrem” w Lutowiskach.
Co ciekawe świat ten miał bardzo życzliwy stosunek do turystów, wręcz uznawał ich za nieodłączny element bieszczadzkiej kompozycji, a jedynym przejawem „nietolerancji” był układ w kolejce po piwo
Otóż w dawnych czasach rzadkości występowania piwa (jego jakość to była odrębna, bardzo smutna historia), z wyjątkową posuchą w sezonie letnim, kiedy okazjonalnie otwierano w knajpie beczkę – turyści, karnie ustawiający się w kolejkę, nie mieli przeważnie żadnych szans na spożycie. Po prostu „miejscowi” – niepisanym prawem – mieli przywilej brania bez kolejki, a po otwarciu beczki zdążali obrócić po kilka razy.
Wracając do Jaśka – szanował i nawet lubił turystów, zwłaszcza tych, z którymi mógł pogadać (co kochał). Był niezwykle honorowy we wszystkim, nigdy nikogo nie naciągał na stawianie, raczej sam lubił postawić kolejkę interesującemu rozmówcy. Uwielbiał bieszczadzkie życie towarzysko-knajpiane, przy czym nie zapominajmy, że przez kilkadziesiąt lat ciężko pracował w lesie jako wozak.
W sumie był bardzo wyrazistą osobowością, ciekawą świata i przede wszystkim ludzi, fascynował „przyjezdnych” swoim nieustającym „komentarzem” wobec otaczającej rzeczywistości i ciętym „ludowym” dowcipem.
W wetlińskim „Rancho” (tym starym, z otwartą werandą, nie to co obecne, tfu ...) w latach dziewięćdziesiątych odbywały się słynne letnie dyskoteki.
Tłumy, w zdecydowanej większości młodzież prezentująca wszystkie aktualne subkultury, trochę turystów odpoczywających po trudach szlaków oraz kwiat miejscowej „dekadencji”. Ostry i bardzo głośny rock we wszystkich „ciężkich” odmianach, dużo piwa i wina (wtedy królował „Mocarz”).
To był kanon - wszyscy zgodnie koegzystują.
Kiedy nie robiliśmy ogniska, lubiliśmy tam zajść, żeby poobserwować „życie”.
Wpadliśmy tam pewnego razu z przyjacielem. Na stanowisku Jasiek, rezydujący przy tzw. służbowym stoliku, który z wieku i urzędu mu się należał, do słupa pod knajpą przywiązane jego dwa konie z wozem.
Przysiedliśmy się, poszło po kolejce. Próbujemy rozmawiać, jednak nie ma szans – łomot muzyki, przekrzykujące się subkultury, małolaty piszczą, „życie” buzuje naokoło – więc tylko obserwujemy i chłoniemy atmosferę.
Gdzieś po trzeciej kolejce (nasz współtowarzysz tkwi tam już co najmniej od pięciu godzin) Jasiek wypala refleksyjnie – „Psyjemnie jest posiedzieć w Ranco, co nie ?”.
„No” – odpowiadam.
Jasiek chyba nie dosłyszał mojej odpowiedzi, bo po chwili jeszcze raz na cały głos – „Psyjemnie jest posiedzieć w Ranco, co nie Janus ?”.
„Nooo !” – odpowiadam zdecydowanie, dając dowód pełnej aprobaty.
Tak między innymi rodziły się bieszczadzkie więzi.
PS.
1/ Wiem, że lepszego pióra tu trzeba, lecz jeśli nikt nie zaprotestuje wyraźnie, że jest to zbyt nudne, to być może będzie cd. historii bieszczadzkich.
2/ Jak można było nie pić piwa w Bieszczadach, jeżeli reklama była tak sugestywna (patrz załącznik).
2/ Czy ktoś ma tekst piosenki „Wyjedź w Bieszczady” Wojciecha Młynarskiego ? Wklejenie go w tym temacie byłoby ładnym „pendant” ....
Pozdrawiam
Zakładki