Akcesu nie zgłaszam .

Ale może tytułem zachęty dla innych garść wspomnień z podobnej wyprawy : Kraków –Mazury 77 .
W przeddzień ustalonego wyjazdu paskudnie kaleczę stopę na ostatnim przedwakacyjnym treningu .Skacząc na jednej nodze i przy pomocy kolegów docieram do ośr . zdrowia . Tam natychmiast zastrzyk przeciwtężcowy i decyzja szycia . Wrażeń jak na jeden dzień za wiele – rejterada ( z pomocą kolegów ) . Z mojego powodu musi nastąpić zmiana planów ( dwa dni byłem unieruchomiony ) . Będzie tak : rowery „na bagaż” i pociągiem do Lublina . Pierwszy postój w Lubartowie bo Maciek ( jeden z uczestników ) był tam umówiony z kimś z rodziny .
Drogi do podróży wybieraliśmy boczne ( był z tym niejaki kłopot – brak bardziej dokładnych map ) , bywało że przez cały dzień nie przejechało obok nas ani jedno auto a stan tych dróg był rewelacyjny . Było to o tyle dogodne ( bo ja kulałem nawet na rowerze ), że spokojnie „robiliśmy” 70-100 km dziennie ( w końcu młode żrubki ) . Ponieważ mieliśmy wyznaczony cel „parliśmy” do przodu nie bawiąc się specjalnie w „poznawanie krajoznawcze” . „Poznawaliśmy” jedynie to co napatoczyło się po drodze ( pobieżne obejrzenie fotka i dalej ) . Dużo więcej wyniosłem poznając ludzi ( gdzieś w końcu trzeba było rozbić namiot i przenocować ) , życzliwość ich była zdumiewająca . Zawsze życzliwie przyjęci , ugoszczeni ( po uprzednim poznaniu z kąd , jak , gdzie ) uraczeni opowieściami czy wspomnieniami ( specjalność starszych ludzi ) . Nigdy nie zapomnę aromatu i smaku „herbaty” z poziomek jaką poczęstowało nas dwoje staruszków mieszkających w Puszczy Knyszyńskiej ( z dala od ludzi i dróg ) gdy zbłąkani szukaliśmy drogi i trafiliśmy do nich . Być może smakowała dlatego że okoliczności były takie niezwykłe : chatka drewniana , pod strzechą , jednym bokiem chyląca się , „ubrana” w wianuszki suszących się grzybów i gospodarze jak dwie bajkowe postacie , pochyleni przez wiek z twarzami pobrużdżonymi , przyjaznymi , szczerymi mówiącymi językiem przez nas niezrozumiałym ( babuleńka pomogła opatrzyć mi nogę która po tym zabiegu szybko się goiła ) .
Całą tą trasę pamiętam prawie ze szczegółami dzień po dniu . Pewnie już na podobną ( choć kto wie : „w domu rośnie synek więc…….” ) trudno będzie się zdobyć ale po tej wspomnienia pozostały te dobre i te złe ( komary nieprzebrane ilości- udręka ).
Ogólnie : wyczyn to był żaden pomimo rannej nogi i naszego „sprzętu” ( rowery : Ural , stara „damka” i Traper ) ale za to trzy cudowne tygodnie naszych wakacji . Wahającym się polecam podobną „wyprawę” .
Na zakończenie dwie uwagi . Proponuję ewentualnym uczestnikom przyzwyczaić swoje „siedzenie” do siodełka bo inaczej po pierwszym etapie można mieć dość i „tortury” przez 2-3 dni . Oraz pogoda , na nią wpływu nie mamy ale trzeba ją brać pod uwagę . Myślę tu o zabezpieczeniu się przed deszczem i przed słońcem również .
Mam również gorącą prośbę : wszystkie sugestie Szaszki proszę brać poważnie pod rozwagę . Wie co mówi ( pisze ) i myślę , że posłuży jeszcze nie jedną cenną radą .



Pozdrawiam
PF
( Paten........)