To teraz ja coś dorzucę.
było to około 2001 roku. Pojechałem w Biesy jak zwykla sam bo jak zwykle kumplom "coś wypadło" . O 16 zebrałem się z pracy złamałem wszelkie możliwe przepisy ustawy o ruchu drogowym i na 20.30 byłem w Wetlinie. Oczywiście nie miałem noclegu. Głód jednak na pierwszym miejscu. Zalogowałem się na werandzie rancza nad Wetlinką i cos tam jem zapijając piwkiem. Dosiadł się do mnie autochton i pyta:
A: Pijesz pan? (nie wypadało odmówić)
Ja: No pije?
A; (do barmanki) a daj no nam dwa kieliszki.
Kiedy podała....
A: kieliszki prosiłem a nie wódkę w kieliszkach (po czym wyjął 0,7 czystej)
Wypadało postawić zapojkę i coś na ząb więc zmówiłem 4 piwa (potem jeszcze 2) i tak sobi się częstujemy. Skończyło się 0,7 wyjąłem z bagażnika drugie 0,7 a on skoleji zamówił zapijkę (znaczy piwo). Pod koniec drugiej flaszki przyszły szwagry zabrać swojego.
Sz: Co znowu próbował miastowego oswoić.... U.... tym razem nie wyszło.
Zabrali mi towarzysza pod ręce i odciągnęli w stronę kościoła. Ja musiałe dobrze się w sobie zebrać..... Wsiadłem do samochodu. Przestawiłem go po parkingu trochę dalej od knajpy (jak mi się udało nie zjechać do rzeki do dziś nie wiem)
I zasnąłem snem sprawiedliwego. Obudził mnie niesprawiedliwy kac i okrutne zimno (był październik). Nie mniej o 8.30 byłem już zakwatreowany i przepakowany na szlak.
Zakładki