W post wcześniej wkradła się literówka - w Bieszczadach byłem ponad 20 lat temu.
Dziadek mój, zapalony turysta, przewodnik, opiekun obozów, podejmował onegdaj wycieczkę inżynierów z Emiratów Arabskich. Dziadek był agent i cudotwórca, wiec oddelegowano go do prowadzenia wycieczki z obiadem w górskiej knajpie. Dziadek, bez telefonu, przez gońca obiad załatwił dla 30 ludu, "byle porządny polski był i z mięchem". Że to Arabowie, dowiedział się na miejscu. Przyjechali do owej knajpy, obiad podano, dziadek spróbował mięcha i życie mu przed oczami stanęło - NAJLEPSZA POLSKA WIEPRZOWINKA!
Do kuchni pobiegł, udając że coś mu w gardzieli stanęło, żeby coś wymyślić (np. biegi w las, zanim się goście połapią), a w tym czasie inżyniery obiad wychwalać poczęli i kucharza wołają, żeby przepis wyjawił. Ten, ostrzeżony, "przepisu na wołowinę po pastersku nie wyjawi, choćby go kroić mieli, bo to ojców tajemnica". Jakoś łyknęli bajke o wołowinie (Tatry Wysokie), którą im kucharz zaserwował i w ten sposób rzezi od 30 mahometan uniknęli. Podejrzewam, że protoplasta mów przez owe trzy dni osiwiał takim, jakim go pamiętam. Do samolotu podróżnych onych wpakowali, modląc się aby im Allah tę świnię wybaczył, a szczęśliwe zakończenie i uratowanie dziad mój piwerszą (i jedną z dwóch w ogóle) w życiu popijawą uczcił.
Kolejna przygoda - wspólnie z dziadkiem. Okolice Ochodzitej. Koniaków chyba. Kuraka z ognicha nam się zachciało, zatrzymujemy się na popas u gospodyni. Ta o sprzedaży kogutka czy kurki nie chce słyszeć, mimo całkiem dobrej ceny oferowanej za ptaka. Może więcej dutków chciała? Trudno. Rozbijamy się na podwórku, z plecaków wyciągamy co niezbędne, aby wodziankę przygotować - chleb, skwarki, menachę, kocher. KOCHER! - dziadek wpadł na kolejny ze swych szatańskich pomysłów. 2 czy 3 kostki chleba postanowił w slusznej sprawie kurakowi jakiemuś podrzucić, nasączywszy je wcześniej zawartością kochera. Denaturat albo propanol - w każdym razie etanol to przy tym całkiem przyjazna ciecz. Przedstawiciel drobiu w osobie koguta poczęstunek przyjął, a że ptaszysko do trunków przemysłowych nienawykłe, rozchorowało się natychmiast. Grzebień mu opadł, posiniał, gdakał zwierzak rozwlekle i niemrawo.
Rano, na pożegnanie, poczęstowani zostaliśmy pysznym rosołem z kawałkami owego koguta. Całkiem za darmo :)
Zakładki