Zaczęło się na Tymbarku w Gdańsku, skończyło się nad Bałtykiem, z widokiem na Połoniny. Przecież Bałtyk nocą to prawie zalew Soliński. A nocne kształty chmur, przy odrobinie dobrej woli, są połoninami, bądź tych połonin ułudą.
Spacer był długi, przerywany kąpielą w majowym, nocnym chruśniaku (pardon Bałtyku).
W pewnym momencie, zwiedzanie Solińskiego znudziło się nam i postanowiliśmy wyruszyć na Ukrainę. Znad Solińskiego na Ukrainę jest kawałek. Zwłaszcza, gdy Zalew leży nad Bałtykiem.
Skąd zaś pomysł na Ukrainę?
Parę lat temu szedłem z bracią wędrowniczą po Gorganach. Pierwsze szlify wędrownicze zawdzięczam właśnie Karpatom Ukraińskim. Skuszony widokiem ogólnym Olemki, bądź też szczególnym Pikuja (bądź też widokiem Olemki na Pikuju) zdecydowałem się wyruszyć.
Od wtorku do czwartku chodziłem z łbem w chmurach, stąd też wyruszłem z lekkim przeziębieniem.
Na spotkanie z Olemką stawiłem się przepisowo w stroju codziennym, pod krawatem i w garniturze. Cóż konferencje naukowe nie uznają sztywnego rygoryzmu strojów turystycznych. Po wymianie uwag wstępnych i przebraniu odzienia na wyjściowe wyruszyliśmy stopem na koniec świata.
Z początku kiepsko. Tylko jeden krótki skok, potem stacja. Wyjąłem zdobyczne mango i począłęm je pałaszować. Mamienie kierowców pzozostawiłem Olemce. Koniec konców ciężko być marą, jeśli jest się mężczyzną.
Prędzej niż mango końca, dobiegł mnie okrzyk Olemki. Navigarre necesse est.
Podróż była miła, podwózca okazał się człowiekiem z przeszłością. Turystyczną. Miłe rozmowy, przeywane spaniem okraszone były muzyką. King Crimson, Renaissance, Dead Can Dance. Autor czuł, że dzień kończy się pysznie.
Tuż na skraju Puszczy Kampinoskiej pożegnaliśmy się z autem i ze światem. Sen w namiocie, po solidnej dawce herbaty okazał się ukoronowaniem dnia minionego.



Odpowiedz z cytatem
Zakładki