Dzień dziesiąty!
Budzi mnie SMS od Jabola. Treść wiadomości niestety nie nadaje się do opublikowania na forum. Natomiast wiem, że miał w tamtej chwili wspaniały widok. Jemy śniadanie i nadal nie wiemy, co ze sobą zrobić. W końcu zapada decyzja. Chcemy spotkać się z Jabolami. Renatka stwierdziła, że możemy podjechać do Zawozu to i nasi wspólni znajomi, czyli gospodarze się ucieszą. Dzwonimy do Jabola, albo on dzwoni do nas. Już nie pamiętam. Niech się nazywa, że się zdzwaniamy. Okazuje się, że on już wyrusza. Umawiamy się koło Spisówki. Jedziemy w stronę Dołżycy coby skręcić / ciągle sobie wmawiam, że po raz ostatni/ na drogę w kierunku Terki. Tuz przed tą droga w ubiegłym roku otwarto bar serwujący potrawy z grilla. No cóż jest to dopiero łykend majowy to, po co go otwierać? Stoi nieczynny. Dziury na tej drodze już opisywałem, więc przyjmijcie do wiadomości, że one tam są. Po drodze zatrzymujemy się przy Galerii „Czarny kot”. Nic nas nie zainteresowało, ale stwierdzamy, że potrafimy już rozpoznać autorów po ich pracach. Oczywiście nie wszystkich… Przydrożna pijalnia piwa jeszcze nieczynna. Dojeżdżamy do Spisówki. Jabola jeszcze nie ma. Rozumiem to, bo jego Łajt Lajting musiał jeszcze pokonać przeuroczą drogę z Zawozu do Sakowczyka. Po chwili nadjeżdża. Reflektory na swoich miejscach, nie powypadały, znaczy Jabol z cała pewnością nie używał trzeciego biegu. Ku rozpaczy Renatki wysiada z auta. Ku rozpaczy, bo wysiada sam, bez rodziny. Tłumaczy się, że córeczka jego się rozchorowała. Trudno. Mamy nadzieję, że poznamy resztę Jaboli w innym nieodległym terminie. Odpalam mojego kompa w nadziei, że baterie wytrzymają ten eksperyment. O dziwo udało się. Próbuję pokazać Jabolowi zdjęcia, które zrobiłem podczas tego pobytu. Interesują go przecież chatki, na które dał mi namiary. Chyba tylko dzięki wrodzonej uprzejmości patrzy na ekran, na którym niewiele widać. Jest przecież piękny słoneczny dzień. Obiecuję mu, ze po powrocie do Poznania nagram zdjęcia na płytkę i mu wyślę. Wyjmuje z bagażnika Tyskie /teraz już wiem, że Jabol preferuje Xiązęce, ale Gronie tez wypił z apetytem/. Wyruszamy w stronę Sinych Wirów. Po drodze rozmawiamy o naszych wspólnych znajomych z Zawozu. Coś nam nie pasuje. Po chwili okazuje się, że rozmawiamy o rodzeństwie. Jabole kwaterują u przemiłych gospodarzy, a my często stacjonujemy u brata ich gospodarza. Po drodze mijamy grupkę ludzi z leżakami i małymi dziećmi. Stwierdzam, że każdy wypoczywa tak jak lubi. Renatka jest pod wrażeniem wiedzy Jabola w kategorii flora. Po chwili okazuje się, że robaczki i inne owady też rozpoznaje. Nie będę tutaj wyjawiał skąd to wszystko wie. Tak spacerując, bo z pewnością nie można tego nazwać marszem dochodzimy do Sinych Wirów. Są ludzie. Jest plaża. Odchodzimy w bok. Jabol w poszukiwaniu tylko sobie wiadomej rzeczy przełazi na druga stronę Wetlinki. Wraca. Idziemy dalej. Tak sobie rozmawiając jeszcze dwa razy schodzimy nad brzeg Wetlinki. Bardzo się cieszyłem z tego, ze mogłem mu pokazać miejsce, którego jeszcze nie widział. Stwierdziliśmy, że jest to dobre miejsce nawet na nocleg, chociaż nie jest to chatka. Znaczy się były trzy ściany i dach był. W dobrym stanie wiata na brzegu rzeki. Powoli wracamy do naszych stalowych mustangów przy Spisówce. Wejść się do aut nie daje. Ze środka wylewa się na drogę żar. Staramy się schłodzić wnętrza aut oczywiście. Ja jestem w zdecydowanie lepszej sytuacji. Po prostu Karawan 2 ma ciut bogatsze wyposażenie. Zapraszamy Jabola na obiad do Biesiska. Jabol daje mi do posłuchania płytę z muzyka Mika Oldfielda. To było to, czego potrzebowaliśmy z Renatką. Przy takiej muzyce dziury na drodze to pryszcz. Można m nie wjeżdżać w rytm muzyki. Podjeżdżamy pod Biesisko. Przed budynkiem stoi Tomek współwłaściciel obiektu jak sądzę. Wygłasza taką sentencję: „nie idźcie do środka. Drogo, niedobre, mało i trzeba długo czekać” /cytat z pamięci/. Nie zrażamy się tym zupełnie. Wchodzimy do środka. Jak zwykle jedzenie i obsługa super, a ceny akceptowalne. Proszę Jabola o adres, cobym mógł mu wysłać zdjęcia. I dostaję od niego prześliczny prezent w postaci rysunku z adresem. Kto widział jego rysunki, a są na tym forum to wie, o czym piszę. Nadeszła chwila rozstania. Czułości nie było, ale żal był i u Renatki i u mnie. W tym miejscu jeszcze raz Ci dziękuję Jabol za ten wspaniały dzień….. Wracamy na kwaterę. I tu niespodzianka. Nasi sąsiedzi są bardzo zmęczeni. Okazuje się, że posłuchali mojej rady i poszli W GÓRY. Z Przysłupia doszli do stokówki, stokówka w lewo do Smereka i od Smereka asfaltem do Przysłupia. Trochę mi się od nich dostało, że poradziłem im taka wyczerpująca wycieczkę. Na moje sprostowanie, że radziłem im wypad na Jasło usłyszałem, że to za stromo i nie było widać szczytu. Trochę się spakowaliśmy przed podróżą do domu. Pojechaliśmy jeszcze do Cisnej pożegnać się ze znajomymi i tak skończył się ten dzień. C.D.N. Ciągle mi się coś przypomina, co nas spotkało podczas tego pobytu, a o czym zapomniałem, ze może po ostatnim C.D. skrobnę jeszcze krótki Epilog.
Zakładki