znam kolesia, którem misio w dźwiniaczu żebra połamał. Bogu do tej pory dziękuje, że misio palnął go tylko raz jak muchę i sobie poszedł. zdarzyło się to hohoho z 15 lat temu, albo i więcej na szlaku z laworty na dźwiniacz. jak ktoś wie, są tam przy końcu takie bardzo, bardzo wysokie trawy i bagienko. tam to się stało. ja osobiscie misia jeszcze nie widziałem. parę razy trafiłem na ślady. raz na stebniku, na otrycie i na obnodze. tam to był szał. spalismy w kolibie. w nocy coś się tłukło po lesie. mieliśmy stracha. rano w pobliżu były świeże ślady dość młodego osobnika. pobędzilimy do mucznego ino się kurzyło. tak na wszelki wypadek. innym razem wracająć do wołosatego tą długą, długą drogą z rozsypańca. szedłem z znajomym. poczuliśmy taki dość intensywny zapach i mruczenie w krzokach w oddali. nie było rady, musielimy iść dalej. na szczęście nie przekonaliśmy się czy to był misio, czy też coś innego. łuuu aż mnie drgawki przeszły.
jestem wyposarzony w kamerę na podczerwień. pod koniec września planujemy z takim leśnikiem wypad w okolice magury stuposiańskiej na filmowanie. naturalnie bedziemy to robić z potencjalnie bezpiecznego drzewa. będziemy też wabić misia jadłem. ktoś chętny? :)
Zakładki