Strona 1 z 3 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 22

Wątek: Czarnohora 2005

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005

    Wreszcie zapadła decyzja! Wyjeżdżamy 13 lipca 2005 r!
    Mam cichą nadzieję, że 13 jest jednak normalną liczbą...

    13 lipca 2005 r. - dzień pierwszy
    Ostatnie sprawdzenie czy wszystko zabrane i w drogę...
    Ustaliliśmy, że spotkamy się w Przemyślu- taki "zlot gwiaździsty"... i tam podejmiemy decyzję, jak dalej jechać. Miejsce spotkania - dworzec autobusowy - raczej sugerowało, że to będzie jednak podróż autobusem. Rzeczywiście, ustaliliśmy, że na początek "pozwolimy" sobie na luksus dojazdu do Lwowa właśnie autobusem. Przemawiały za tym nasze 25-30 kg plecaki, które i tak będziemy przecież później dźwigać. Lepiej jednak później...
    O 11.40 wyruszyliśmy ukraińskim autobusem (20 PLN) do Lwowa. Pasażerów niewielu, tylko ten piekielny upał... Otwarte wszystkie okna poprawiały nastroje i wentylację. Po godzinie byliśmy już "po drugiej stronie". Kierowca znanymi tylko sobie sposobami potrafił przekroczyc granicę zaledwie w 45 minut, omijając dość sporą kolejkę pojazdów różnej maści...
    Ukraina, Ukraina... Powitała nas deszczem i kilkoma "mruknięciami" oraz... doładowaniem autobusu do granic wytrzymałości! Jak my dojedziemy? Miałem obawy czy ten pamiętający lata 70-te pojazd nas dowiezie zwłaszcza, że co jakiś czas kierowca zatrzymywał się by polać wodą tylne koła (hamulce się zapiekały!).
    Mijaliśmy kolejne miasteczka i wioski...Wrażenia, jakbyśmy odjechali tysiące kilometrów na wschód. Rzucały sie w oczy niezagospodarowane ogromne połacie ziemi - tylko wokół domostw małe poletka z ziemniakami, kapustą, kukurydzą i warzywami. Nie sposób było oprzeć sie nacjonalistycznym wspomnieniom: kresy, Lwów, Zakarpacie, Podole...Apage satanas! - to do tych nacjonalizmów.
    Do rzeczywistości przywoływała od czasu do czasu nawierzchnia drogi, która skutecznie wybijała z głowy rozważania nad zawiłościami polsko-ukraińskiej historii...
    Za oknami łąki i pasące się na nich stada krów, koni, kóz, gęsi i kaczek. Biednie, ale tak jakoś "sielsko i anielsko" ... Tylko czemu nowe domy straszą brakiem wstawionych okien i drzwi i są już często zarośnięte chwastami i krzakami?
    W każdej mniejszej czy większej miejscowości pobłyskiwał dach nowej lub też wyremontowanej świątyni. Ludzie wracają do swoich korzeni - powiedział nam jeden z pasażerów. Widocznie tego im trzeba...
    Mijamy polskie pamiątki: zniszczone pałacyki i dwory, pomniki Mickiewicza, nazwy ulic - Kopernika, Krakowska, Mickiewicza... "Tylko koni żal..."
    Jesteśmy wreszcie we Lwowie... i obawa czy po 27 latach to miasto nie rozczaruje?
    Obawę potęguje widok Dworca Stryjskiego: obraz nędzy i rozpaczy! Brud, bałagan, dziury na placu... Sprawdzamy więc szybko rozkład jazdy do Iwano Frankiwska - Stanisławowa (najlepiej o 7.30 za 16 hrywien - ale to za dwa dni) i ruszamy do centrum. Pomaga nam w tym "marszrutka" nr 71, która dowozi nas do ulicy Hałyckiej, gdzie mamy nocleg (6$ od osoby) u Mariana Ławrisza (Hałycka 15/6). Wejście okropne, tak jak pisała Szaszka, ale przyjęcie wspaniałe. Jest miło, gościnnie i z... wielkim łożem. Rozpakowujemy się i ruszamy "w miasto".
    Chcemy "nałykać się" Lwowa, sprawdzić co się zmieniło, przypomnieć sobie, jeszcze raz zachwycić... A jest czym! Trudno też w tym mieście pohamować nasze polskie nacjonalistyczne ciągoty, choć przecież nie ten czas, nie ten czas...
    Wrażeń, emocji, wspomnień mnóstwo! Noc zapowiada się bezsennie...
    A jutro...jutro m.in. Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt. Już mi ściska serce...
    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  2. #2
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie

    By łem we Lwowie kilka razy. Miło powspominać. Trzy lata temu autobusy zwłaszcza ukrainskie miały jakąś dyspensę /były odprawiane poza kolejnością/ na przejazd granicy.
    Czekam z niecierpliwością

    Pozdrawiam
    bertrand236

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd...

    14 lipca 2005 r. - dzień drugi
    Miałem rację… Noc była bezsenna. Nie pomogło słynne już „wielkie łoże”, bo w głowie tłukły się myśli a dobremu spaniu nie sprzyjała też późno zjedzona, niezła i w niezłej knajpce kolacja. „Lwiwski Kurczata” za przyzwoitą cenę (ok. 25 hr/os) zaoferowała: sałatkę a la grecka, barszcz, „pieczynki” (wątróbki kurze), zestaw surówek, herbatę i oczywiście piwo („Lwiwskie premium”). Dobre „jedzonko”, w miłej atmosferze z widokiem na katedrę i przejeżdżające tramwaje…
    Rankiem decydujemy, że na Cmentarz Łyczakowski pójdziemy ulicą Piekarską. Spacer tą starą lwowską ulicą daje wgląd w różnorodność i bogactwo architektoniczne budowli: kamienic, pałaców (XIX wieczny rodziny Turkułł-Comello), Lwowskiego Uniwersytetu Medycznego Medycznego z końca XIX wieku, socrealistyczny ogromny budynek Akademii Medycznej (Weterynaryjnej), kościołów (Chrystusa Zbawiciela – obecnie świątynia ewangelicka, Paulinów – obecnie cerkiew pw. św. św. Piotra i Pawła).
    Stajemy przed bramą główną Cmentarza Łyczakowskiego. Kupujemy wiązankę polnych kwiatów i kilkanaście zniczy, by chociaż w ten sposób uczcić pamięć Wielkich Polaków. Wchodzimy i… zaskoczenie. Zwiedzanie cmentarza kosztuje 3 hr/os plus 3 hr za fotografowanie. Trudno, płacimy.
    Przystajemy przy kolejnych nagrobkach, pomnikach i kaplicach cmentarnych naszych Wybitnych Rodaków: Seweryna Goszczyńskiego, Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Władysława Bełzy (trudno w tym miejscu nie zarecytować „Kto ty jesteś, Polak mały…”),
    Karola Szajnochy, Stefana Banacha, Artura Grottgera, Maryli Wolskiej…Zapalamy znicze kładziemy kwiaty…
    Przed bramą Cmentarza Orląt zdejmuję buty… Boso wchodzę na Świętą Ziemię… Nie dodam tu już nic...

    Wracamy na Plac Hałycki. Postanawiamy zmienić trochę trasę nr 1 opisaną w przewodniku Aleksandra Strojnego „Lwów. Miasto Wschodu i Zachodu” i iść najpierw na Kopiec Unii Lubelskiej i Wysoki Zamek. Panorama Lwowa z tego miejsca wygląda szczególnie pięknie. Po drodze odwiedzamy kościół i klasztor Bernardynów, zamknięte, nieczynne bądź zamienione na cerkwie kościoły (św. Kazimierza, Matki Boskiej Gromniczej, Nawiedzenia NMP i klasztor Karmelitów).
    Wracamy ulicą Podwalną do centrum zwiedzając kolejno basztę prochową (fajne miejsce na zrobienie zdjęcia z figurami herbowych lwów), pomnik Iwana Fedorowa (zasłużony dla lwowskiej sztuki drukarskiej). Obok Cerkwi Wołoskiej (Uspieńskiej) skręcamy w ulicę Ruską zwiedzając wieżę Korniakta i Kaplicę Trzech Świętych Hierarchów (św. Jana Chryzostoma, Bazylego i Grzegorza) i ulicą Fedorowa wkraczamy w kwartał żydowski (z miejscem (jedynie!) po słynnej synagodze „Złota Róża”, nazwanej tak na cześć zasłużonej dla gminy żydowskiej Róży Nachman). Tu jedynie można i trzeba tylko milczeć..
    Oglądamy piękne kamienice w Rynku. Tu każda z nich (np. Czarna Kamienica, Bandinellowska, Wilczków, Królewska oraz Pałac Arcybiskupi i Lubomirskich oraz inne) to perełki architektury miejskiej. Obok ratusza z czterema narożnymi fontannami przedstawiającymi Neptuna, Dianę, Adonisa i Amfitrynę i ulicą Teatralną dochodzimy do wielkiego, nieczynnego (coś niesamowitego!) kościoła i klasztoru Jezuitów, a następnie Prospektem Swobody, obok grających w warcaby i szachy Lwowian, do budynku państwowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu (dawny Teatr Wielki).
    Przepiękny z zewnątrz i wewnątrz (zwiedzanie 3 hr/os) budynek Opery ze słynną kurtyną malowaną przez H. Siemiradzkiego „Parnas” znów przywołuje historię i … dumę narodową. To tu odbywały i odbywają się premiery polskich sztuk teatralnych. Doprawdy duchowa uczta!
    Obok cerkwi Preobrażeńskiej docieramy do kwartału ormiańskiego, by znów podziwiać ulicę Wirmeńską, katedrę ormiańską i klasztor Benedyktynek obrządku ormiańskiego. Po takiej „dawce” znów wracamy do Rynku .
    Czas na odpoczynek i … trafiamy do „Zołotogo Wepra” (Złotego Dzika) na spóźniony obiad. Miłe przyjęcie, obsługa i smaczne jedzenie (płacimy 28 hr/os za sałatkę, pyszną (!!!) zupę „solankę”, cielęcinę z grzybami i młodymi ziemniakami, zestaw surówek, herbatę, piwo - tym razem „Obołon” i sok pomidorowy; dostajemy gratis wspaniałą kawiorowi pastę). Posileni, ale też „dopieszczeni” przez obsługę postanawiamy skosztować nocnego Lwowa. Oczywiście ogranicza się to do „łazęgowania” ulicami. Całkiem bezpiecznie, a przyjemnie i wesoło z uwagi na pogodę i cudownych Lwowian, którzy, co zrozumiałe zarówno na porę dnia i serdeczny stosunek do świata, są weseli (w czym pomocna zapewne jest przysłowiowa 50-tka horyłki). Nastrój udziela się też i nam. Nie śpiewamy co prawda „Sokołów”, ale niezbyt cicho podśpiewuję „Dumkę Bohuna” z „Ogniem i mieczem”, co wzbudza żywe zainteresowanie przechodzących…
    Coraz bardziej jestem przekonany, że wtedy dopiero poznasz, jak sam doświadczysz. Może to niezbyt odkrywcze, ale…Ale przed nami następny dzień, ten z podróżą w góry, do Dzembroni… W serce Czarnohory …
    Czy można spać w takim przypadku???
    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  4. #4
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd

    14 lipca 2005 r. - dzień drugi
    Dalsze fotki ze Lwowa
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    • Typ pliku: jpg 8.jpg (59.4 KB, 192 odsłon)
    • Typ pliku: jpg 7.jpg (57.2 KB, 191 odsłon)
    • Typ pliku: jpg 6.jpg (59.5 KB, 191 odsłon)

  5. #5
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd...

    15 lipca 2005 – dzień trzeci
    Wyjeżdżamy autobusem o 7.30 do Iwano-Frankiwska czyli Stanisławowa (16 hr/os). Okazuje się, że chwilowo nie mamy miejsc. Wkracza jednak „władza” czyli kierowca autobusu. Słysząc polski język stanowczo każe innym ustąpić nam miejsca. Czuję się zażenowany i jak się okaże nie ostatni to raz. W rozmowie jednak z „wysiedlonymi” okazuje się, że jadą do miejscowości oddalonej o 20 km od Lwowa i „nie ma problema”… Przeglądam mapę Ukrainy. Chcę się dowiedzieć jakie miejscowości będziemy mijać, ale dwie zarwane noce, choć w luksusowych warunkach, dają o sobie znać… Zapadam w krótkie drzemki.
    Zatrzymujemy się w Rohatynie. Kierowca zabiera się do zmiany koła (!) a my wędrujemy do dworcowego baru. Kupujemy piwo i „pyriżki”. Są to smażone racuszki nadziewane dżemem (1 hr). Pychota!!! I znów konsternacja i zażenowanie, choć przyznam bardzo miłe… Kiedy „gruba pani w barze” usłyszała polski język natychmiast poleciła kuchni usmażyć świeże „pyriżki” (na ladzie leżała sterta trochę wcześniej usmażonych!). Żegnani życzeniami dobrej podróży i wszystkiego dobrego ruszamy w dalszą drogę. Jeszcze w autobusie delektujemy się tym „specjałem” .
    Przekraczamy Dniestr. Za oknami krajobraz biedy, choć zdarzają się i bardziej okazałe, bogatsze domostwa. Po godz. 11-tej docieramy do Stanisławowa. Chcemy zobaczyć miasto, ale okazuje się, że o 12.20 mamy „marszrutkę” do Werchowyny (14 hr/os + paczka marlboro za plecaki) więc, niestety, rezygnujemy ze zwiedzania. Oglądamy miasto jedynie „zza szyb automobilu”. Ładnie się prezentuje… może następnym razem lub w drodze powrotnej uda się je zwiedzić. Po ok. 3 godz. szybkiej jazdy jesteśmy w Werchowynie. Okazuje się, że o 17.40 za 2 hr/os. możemy dojechać do Dzembroni, znów autobusem. Łazimy więc po pobliskim targowisku a także jemy za 14 hr/os niezły (pełny + piwo) obiad w jednej z restauracyjek (czyściutko, miło i z polskim akcentem – młoda szefowa kuchni, okazuje się, pracowała w jednej z warszawskich restauracji). Wracamy na dworzec i czekamy na autobus. Widzimy jak podjeżdża pojazd z „poprzedniej epoki”, robię zdjęcie (takie auto to kuriozum) i… miła pani z kasowego okienka stukając w szybę pokazuje, że mamy do niego wsiadać. Zaskoczenie kompletne!
    Siadamy na końcu wspólnie z podróżującymi z jakimiś tobołami, wiadrami, pakami. Robi się ciasno, ale też i wesoło. Za oknami akurat lunął deszcz i zaczęła się burza. Kierowca „odpalił” maszynę i w kłębach dymu ruszyliśmy. Droga do Dzembroni to emocje do kwadratu: fruwamy czasami pod sufit a spojrzenia przez okno powodują palpitacje serca. Powoli robi się coraz luźniej i można pogadać z pasażerami. Okazuje się, że trafiliśmy na dzień targowy a pasażerowie to dorabiający sobie mieszkańcy okolicznych wiosek. Jedna z jadących kobiet proponuje nam nocleg w swoim domu (10hr/os). Bez chwili zastanowienia zgadzamy się. Przecież to następna noc w łóżku a pogoda nie zachęca do spania pod namiotem – ciągle kropi deszcz.
    Nagle coś okropnie strzeliło… Myślałem, że ktoś kropnął przynajmniej z granatnika! Kierowca odwracając się do nas krzyknął – „Nic się nie stało! To tylko gaźnik…” i dalej kręcił kółkiem. Około 20 –tej wysiadamy wreszcie z „piekielnej” maszyny. Pani Anna (zwraca się do nas o przekazanie jej adresu innym wędrowcom(!) – Anna Paliczuk Dmetrowa, Dzembronia – to ponoć wystarczy!) prowadzi nas do swojego domu – od razu pod górę! Po 20 min. wdrapywania się i przełażenia przez ogrodzenia wchodzimy do skromnego domku. W drzwiach wita nas staruszka i dwóch chłopców. Pani Anna zaprasza do izby, gdzie będziemy spać. Przynosi czyściutką pościel, pokazuje, gdzie jest wychodek i źródełko, w którym można się umyć. Po chwili przynosi gorącą herbatę z… macierzanki. Pychota!!!
    Rozpakowujemy się zadowoleni, że tak szybko znaleźliśmy się w Dzembroni, że będziemy spać jeszcze pod prawdziwym dachem, i że jesteśmy w Czarnohorze! Oglądamy jeszcze przez lornetkę jutrzejszą trasę na Smotrec i idziemy do łóżeczek. Tym razem zasypiamy błyskawicznie. Nikomu nie chce się gadać. Każdy chyba rozmyśla o tym co nas czeka jutro. Oby tylko była pogoda…
    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  6. #6
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie

    Zrobiłeś mi dużą frajdę zdjęciem tego "autobusu". Takim samym pojazdem przemieszczałem się 20 lat temu po Wietnamie. Wiem co to fruwanie pod sufit i strzały gaźnika. Jak nawaliło oświetlenie to nasz kierowca wyjął latarenkę, włożył do niej zapaloną świecę, powiesił ją na drucie z przodu na masce i tak na postojowym dojechaliśmy na miejsce. Ale to całkiem inna bajka..

    Pozdrawiam
    bertrand236

  7. #7
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd...

    16 lipca 2005 r. – dzień czwarty
    Pierwszy ranek w Czarnohorze przywitał nas straszną mgłą. Nic nie było widać, nawet ogrodzenia gospodarstwa pani Anny. Co robić? Zbyt duże ryzyko, by ruszać w góry. Zapewne nie można byłoby odnaleźć czerwonego szlaku, którego tak długo szukał Derty ze swoją ekipą. No cóż wypada nam czekać, więc… śpimy dalej. Ok. godz.10 znika całkowicie mgła. Przed nami przepiękne widoki gór w pełnym słońcu. Zrywamy się z łóżek i szykujemy do drogi. Po herbatce z macierzanki i wręcz czułym pożegnaniu z rodziną pani Anny schodzimy do drogi. Przechodzimy po kładce przez Dzembronię (potok) i drogą wędrujemy przez wioskę. Nie bez trudu odnajdujemy czerwony szlak (ledwo widoczny na ścianie jakiejś szopy). Okazuje się, że musimy przejść przez podwórko. Pytamy dzieci czy to na pewno szlak na Smotrec i po potwierdzeniu otwieramy bramkę i wkraczamy na polną drogę, przy której, po chwili, napotykamy tablicę informacyjną Karpackiego Parku Narodowego.
    Żmudnie wchodzimy na kolejne wzgórza. Jest gorąco. Postanawiamy zatrzymywać się co godzinę na dłuższy odpoczynek. Od czasu do czasu wspomagamy się „powerkiem” i wodą mineralną z rozpuszczoną tabletką „Energy Vigor”. Chyba pomaga bo idzie się nam nieźle. Pokonujemy kolejne ogrodzenia (znowu przełażąc przez nie dziwnymi „schodkami”). Zatrzymujemy się przy wiacie, gdzie odpoczywamy chwilę i ruszamy dalej. Dłuższy odpoczynek z posiłkiem robimy dopiero przy ostatnich szałasach pasterzy. Bierzemy ze źródełka wodę do pojemnika (jak się później okazało niepotrzebnie) i… musimy schronić się przed deszczem. Niebezpiecznie w oddali pomrukuje burza. Postanawiamy jednak iść dalej. Deszcz powoli ustaje, ale krążą wokół burzowe chmury. Nie wróży to nic dobrego. Dochodzimy na połoninkę pod Smotrecem. Jest poidło z bieżącą wodą. Wybieramy w miarę bezpieczne miejsce i rozbijamy obóz. Zaczyna padać, gdy siedzimy już w namiotach.
    Przez uchylone wejście widać, jak nieopodal rozbijają się inni. Pomruki szybko zamieniają się w potężne grzmoty. Co chwila uderza gdzieś piorun, niekiedy bardzo blisko. Trochę straszno… Burza powoli przechodzi a nam ukazują się przepiękne widoki na cały grzbiet Czarnohory.
    W pobliskim obozowisku dzieją się dziwne rzeczy… Słychać jakieś pohukiwania (podobne do indiańskich), ludzie śmigają na golasa, co poniektórzy strzelają z łuku do tarczy…
    Co u licha? Ukraińscy Indianie czy co? Na ich pohukiwania, śmiejąc się w głos, odpowiadają z kolei inni z rozbitego pod lasem obozu. Zaczyna być ciekawie. Na wszelki wypadek (jakby to miało pomóc) sięgam po siekierkę. Te dziwne rytuały trwają około dwóch godzin i … wszystko cichnie, aż do momentu nadciągnięcia następnej, tym razem już, nocnej burzy. Co chwila niebo rozświetlają błyskawice a tropik namiotu faluje po uderzeniach piorunów. Wreszcie około 1 w nocy burza oddala się na tyle by móc zasnąć…
    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  8. #8
    Bieszczadnik Awatar Doczu
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sosnowiec
    Postów
    1,058

    Domyślnie

    Dalej...dalej... Czekamy na jeszcze.
    Jak to dobrze, że tak szczegółowo podajesz dane (adresy, godziny odjazdów, ceny i menu) Tego mi było trzeba.
    Czekam na C.D
    http://www.doczu.pl

  9. #9
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd...

    17 lipca 2005 r. – dzień piąty
    Budzi nas słońce i …. pohukiwania ze wzgórza. Okazało się, że „ukraińscy Indianie” wykonują swoje rytualne tańce. Wygląda to w tym miejscu dość egzotycznie, ale nie ekscytujemy się ich sprawami. Trzeba zrobić szybkie śniadanie i ruszać na szlak. Po godzinie jesteśmy już objuczeni plecakami i ok. godz. 9 –tej zaczynamy wędrówkę. Z początku idzie nam opornie – duże głazy po deszczu są śliskie a ścieżka niezbyt szeroka. Po chwili dogania nas trójka skromnie ubranych wędrowców. Okazuje się, że to część większej grupy, która nocowała pod lasem. Wymieniamy zwyczajowe pozdrowienia na szlaku - „Dobryj deń” i kilka słów: dokąd idziecie, jak dotrzeć na Smotrec. Chłopaki chętnie nawiązują kontakt i ze śmiechem opowiadają swoje nocne przygody z „ukraińskimi Indianami”. „To sekta” – mówią. „U nas na Ukrainie jest dużo różnych sekt. Oni akurat są niegroźni, ale śmiesznie się zachowują” – twierdzą. Idziemy dalej w kierunku widocznego już niewielkiego wodospadu. I tu zaczyna się nasza przygoda, która powoduje, że nabijemy później sporo kilometrów. W przewodniku A. Strojnego, K. Bzowskiego i A. Grossmana „Ukraina zachodnia. Tam szum Prutu, Czeremoszu…” (Wyd. Bezdroża) wyraźnie jest napisane, żeby nie przekraczać strumienia lecz zmierzać dalej i znaleźć zarastającą ścieżkę… Nie możemy tej ścieżki znaleźć. Dookoła gęste krzaki. Wracamy więc do strumienia, przekraczamy go i… odnajdujemy czerwone znaki na wyraźnej ścieżce. Idziemy dalej początkowo łagodnym później coraz bardziej stromym trawersem. Przekraczamy kolejny strumyk i znów się wspinamy. Odwracam się i … dostrzegam na przeciwległym stoku (na tym obok wodospadu) zygzak ścieżki. Sięgam po lornetkę: to ścieżka na Smotrec!!! Cholera, gdzie my idziemy? Odpowiedzi na to pytanie udziela para lekko ubranych, w trampkach, bez plecaków młodych Ukraińców. „Idziecie na Wuchatyj Kamiń” – mówią. Mapa idzie w ruch. Faktycznie zmierzamy w tym kierunku, ale całe szczęście można dojść również tędy na główny grzbiet Czarnohory. Niestety a może stety omijamy Smotrec! Wuchatyj Kamiń jest o wiele ciekawszy (tak porównuję z odległości Smotrec). Ma formy skalne, w których można dojrzeć postaci ludzi, zwierząt, prehistorycznych gadów… Po ok. godzinie dość intensywnego marszu znajdujemy się wreszcie na szczycie tego tam Wuchatego Kaminia. Przed nami rozciąga się prawie całe pasmo Czarnohory z widocznymi w oddali ruinami polskiego przedwojennego obserwatorium na Popie Iwanie. To tam mamy zamiar spędzić kolejną noc…Jak oceniam, dojdziemy tam za około 2 godz. Schodzimy łagodnym trawersem na siodło między Smotrecem a Balcatulem (1851 m , słupek na dawnej granicy polsko – czechosłowackiej nr 18). Robimy odpoczynek. Z chęcią zdejmuję buty i moje „jarzmo” – plecak. Kładę się na trawie i patrzę w niebo. Naprawdę jestem w Czarnohorze, naprawdę zaraz wejdę na Popa Iwana, zobaczę dawne obserwatorium…Muszę się uszczypnąć, by stwierdzić, że to nie sen! Jeszcze łyczek „powerka” i ruszamy dalej…Idzie mi się coraz gorzej… Nogi nie niosą, jak wcześniej, coraz częściej muszę odpoczywać… Cholera, te ostatnie metry, choć dosyć stromo, są przecież do pokonania! Wreszcie jesteśmy na szczycie! Kompletne zaskoczenie! Ruiny toną w śmieciach. Wokół walają się butelki po wódce, puszki po konserwach i setki plastyków… Przygnębiające wrażenie! Do tego nadchodzą znienacka chmury, które jak woalem otaczają cały szczyt. Robi się przeraźliwie zimno, wilgotno i wietrznie. Spotykamy wcześniej poznanych chłopaków, którzy zapraszają na „czaj”. W rozmowie przyznają się, że wędrują już 8 dni i zmierzają na Howerlę, Pietros i dalej na Świdowiec. Patrząc na ich Ubogi sprzęt i ekwipunek, można było jedynie pokiwać głową. Rewanżujemy się snikersami i paczką marlboro, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i umawiamy się na jutro, że będziemy się wspierać na trasie! Szybko rozbijamy namioty i nie czekając na zmierzch wskakujemy w śpiwory. Znów zaczyna gdzieś „mruczeć”… Czyżby znów burza? Na szczęście nie, choć deszcz bębni w tropik. Śpimy na wysokości ponad 2000 m. Pierwszy raz…
    Szybko liczę czas przejścia – 5,5 godz. Nie jest źle… choć przecież nikt z nas nie przyjechał tu by się ścigać… W pobliżu słyszę dziwne dźwięki. Wyglądam z namiotu i… widzę grupę kilku rowerzystów z ich pojazdami objuczonymi jak wielbłądy. Po proporczyku rozpoznaję Francuzów… No cóż, każdy ma swoje hobby a my jesteśmy (prawie) w UE…Zasuwam pod brodę suwak śpiwora i oddaję się w objęcia Morfeusza… A deszczyk kropi!
    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  10. #10
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd (fotki)

    Jeszcze kilka fotek z tego dnia...
    Tak , niestety, wyglądają ruiny polskiego przedwojennego obserwatorium na Popie Iwanie. Przykre...
    Załączone obrazki Załączone obrazki

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Czarnohora
    Przez markus w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 31
    Ostatni post / autor: 01-01-2009, 19:56
  2. Inwentaryzacja Forum 2005
    Przez Lupino w dziale Techniczne
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 13-03-2008, 23:49
  3. Ukraina 2005
    Przez buba w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 14-08-2006, 21:34
  4. 24.09.2005 chrzest w Łopience
    Przez marek63 w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 03-10-2005, 10:25
  5. Bieszczady 2005.03.17
    Przez ebik w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 18-03-2005, 21:49

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •