Wreszcie zapadła decyzja! Wyjeżdżamy 13 lipca 2005 r!
Mam cichą nadzieję, że 13 jest jednak normalną liczbą...
13 lipca 2005 r. - dzień pierwszy
Ostatnie sprawdzenie czy wszystko zabrane i w drogę...
Ustaliliśmy, że spotkamy się w Przemyślu- taki "zlot gwiaździsty"... i tam podejmiemy decyzję, jak dalej jechać. Miejsce spotkania - dworzec autobusowy - raczej sugerowało, że to będzie jednak podróż autobusem. Rzeczywiście, ustaliliśmy, że na początek "pozwolimy" sobie na luksus dojazdu do Lwowa właśnie autobusem. Przemawiały za tym nasze 25-30 kg plecaki, które i tak będziemy przecież później dźwigać. Lepiej jednak później...
O 11.40 wyruszyliśmy ukraińskim autobusem (20 PLN) do Lwowa. Pasażerów niewielu, tylko ten piekielny upał... Otwarte wszystkie okna poprawiały nastroje i wentylację. Po godzinie byliśmy już "po drugiej stronie". Kierowca znanymi tylko sobie sposobami potrafił przekroczyc granicę zaledwie w 45 minut, omijając dość sporą kolejkę pojazdów różnej maści...
Ukraina, Ukraina... Powitała nas deszczem i kilkoma "mruknięciami" oraz... doładowaniem autobusu do granic wytrzymałości! Jak my dojedziemy? Miałem obawy czy ten pamiętający lata 70-te pojazd nas dowiezie zwłaszcza, że co jakiś czas kierowca zatrzymywał się by polać wodą tylne koła (hamulce się zapiekały!).
Mijaliśmy kolejne miasteczka i wioski...Wrażenia, jakbyśmy odjechali tysiące kilometrów na wschód. Rzucały sie w oczy niezagospodarowane ogromne połacie ziemi - tylko wokół domostw małe poletka z ziemniakami, kapustą, kukurydzą i warzywami. Nie sposób było oprzeć sie nacjonalistycznym wspomnieniom: kresy, Lwów, Zakarpacie, Podole...Apage satanas! - to do tych nacjonalizmów.
Do rzeczywistości przywoływała od czasu do czasu nawierzchnia drogi, która skutecznie wybijała z głowy rozważania nad zawiłościami polsko-ukraińskiej historii...
Za oknami łąki i pasące się na nich stada krów, koni, kóz, gęsi i kaczek. Biednie, ale tak jakoś "sielsko i anielsko" ... Tylko czemu nowe domy straszą brakiem wstawionych okien i drzwi i są już często zarośnięte chwastami i krzakami?
W każdej mniejszej czy większej miejscowości pobłyskiwał dach nowej lub też wyremontowanej świątyni. Ludzie wracają do swoich korzeni - powiedział nam jeden z pasażerów. Widocznie tego im trzeba...
Mijamy polskie pamiątki: zniszczone pałacyki i dwory, pomniki Mickiewicza, nazwy ulic - Kopernika, Krakowska, Mickiewicza... "Tylko koni żal..."
Jesteśmy wreszcie we Lwowie... i obawa czy po 27 latach to miasto nie rozczaruje?
Obawę potęguje widok Dworca Stryjskiego: obraz nędzy i rozpaczy! Brud, bałagan, dziury na placu... Sprawdzamy więc szybko rozkład jazdy do Iwano Frankiwska - Stanisławowa (najlepiej o 7.30 za 16 hrywien - ale to za dwa dni) i ruszamy do centrum. Pomaga nam w tym "marszrutka" nr 71, która dowozi nas do ulicy Hałyckiej, gdzie mamy nocleg (6$ od osoby) u Mariana Ławrisza (Hałycka 15/6). Wejście okropne, tak jak pisała Szaszka, ale przyjęcie wspaniałe. Jest miło, gościnnie i z... wielkim łożem. Rozpakowujemy się i ruszamy "w miasto".
Chcemy "nałykać się" Lwowa, sprawdzić co się zmieniło, przypomnieć sobie, jeszcze raz zachwycić... A jest czym! Trudno też w tym mieście pohamować nasze polskie nacjonalistyczne ciągoty, choć przecież nie ten czas, nie ten czas...
Wrażeń, emocji, wspomnień mnóstwo! Noc zapowiada się bezsennie...
A jutro...jutro m.in. Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt. Już mi ściska serce...
CDN
Zakładki