Strona 2 z 3 PierwszyPierwszy 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 11 do 20 z 22

Wątek: Czarnohora 2005

  1. #11
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd (fotki)

    I jeszcze kilka...
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  2. #12
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd...

    18 lipca 2005 – dzień szósty
    Budzimy się wcześnie rano, szykujemy śniadanie. Wreszcie udaje mi się rozszyfrować działanie prymusa z kartuszem na gaz. Do tej pory od czasu do czasu musiałem nim potrząsnąć by wydobywał się gaz. Podejrzewałem już wadę tego kartusza, ale, dzięki Bogu, okazało się, że palnik trzeba dokręcić prawie na siłę a wtedy pali się bez zarzutu. Ot i nowe doświadczenie…
    Pakujemy swój „dobytek” i żegnamy Popa Iwana. Zaczyna porządnie wiać. Nie odczuwa się tego podczas schodzenia, ale kiedy trzeba trochę podejść stromą, wąską ścieżką dochodzi kwestia utrzymania równowagi. Kije trekingowe (po nich można poznać, że wędrują rodacy!) są w tym pomocne. Idziemy od słupka do słupka niekiedy oddalając się od głównej ścieżki. Oznakowanie bardzo słabe, ale kompas na razie niepotrzebny. Pomocna jest za to mapa wigówka 1:75000 (Żabie), na której znakomicie pokazane są kolejne numery słupków granicznych, poziomice i stara granica.
    Spotykamy na szlaku naszych trzech znajomych wędrowców. Rozmawiamy chwilę i ruszamy dalej. Tak będzie się dziać kilka razy w ciągu dnia. Wiemy, że zamierzają nocować nad jeziorkiem Brebenieskuł więc i my postanawiamy tam dotrzeć i rozstawić swoje namioty. Idziemy spokojnie, choć wiatr wzmaga się. Całe szczęście, że świeci słońce, co dodaje nam sił i pozwala podziwiać wspaniałą panoramę gór. A góry są wszędzie, dookoła, otaczają nas z każdej strony. Mam wrażenie, że te nieopodal są wyższe od głównego grzbietu a idziemy przecież ścieżką na wysokości 1800 – 2000 m. Czuję jak mi jest tu dobrze, że mogę obcować sam na sam z duchem tych gór. Nastrój ten opanował chyba nie tylko mnie, bo wędrujemy bez słów…
    Dochodzimy do Munczeła (1999 m n.p.m.), na którym widoczne są bardzo wyraźnie pozostałości I wojny światowej (zasieki z drutu kolczastego, transzeje umocnione kamieniami, fragmenty schronów). Myśli od razu lecą do tamtych czasów i wydarzeń. Ślady wojny nie zacierają się tak szybko a rany ziemi długo się zabliźniają…
    Po 2 godzinach wędrówki osiągamy słupek nr 25 a więc jesteśmy na Brebenieskule (2037 m n.p.m.). Zaliczamy więc drugi szczyt powyżej 2000 m. Robimy krótki odpoczynek i zaczynamy rozglądać się za wodą. Nie spotykamy żadnego strumyka ani źródełka (to efekt przejścia przez szczyt Munczeła a nie trawersem) co mnie zaczyna niepokoić. Została nam mała półlitrowa butelka. Powoli schodzimy do jeziorka, choć jest dość wcześnie i można by jeszcze śmiało dotrzeć do jeziorka Niesamowitego, ale… słuchamy przestrogi Dertego, żeby tam za żadne skarby nie biwakować. Schodząc napotykamy źródełko. Napełniamy kanister i pozostałe opróżnione butelki i już na samym dole spotykamy rozstawiony namiot naszych „trzech ukraińskich muszkieterów”.
    Niełatwo jest znaleźć równy, suchy i czysty teren na rozbicie namiotu. Rozbijamy się więc w pobliżu czerwonego namiociku jakiegoś trochę dziwnie ubranego (kufajka, podarte spodnie, trampki) młodego człowieka, który coś pichci w wielkim garze na ognisku. Robi się tak jakoś mniej bezpiecznie… Próbuję go zagadnąć, ale zbywa mnie… Proponuję herbatę, ale odpowiada mi, że ma „czaj”. Dalej nie ryzykuję i nie narzucam się… Wywnioskowałem, że jest chyba Rosjaninem, bo nie mówi czysto po ukraińsku. Szykuję więc obozowisko, rozstawiam namiot i przygotowuję posiłek (tym razem jest to gorący kubek + pokaźny kawałek suchej kiełbasy jałowcowej - Morliny najlepsze bo smaczne i zapakowane hermetycznie).
    Nagle staje przede mną ów dziwny sąsiad i pyta czy może trochę pogadać. Jasne, tego było mi potrzeba, by zorientować się kto zacz. Okazuje się, że corocznie biwakuje tu pięć, sześć dni. Jest po części Rosjaninem, Ukraińcem i Łotyszem. Pyta o Polskę, choć bardzo dobrze orientuje się co do geografii i polityki. Pyta jak jest w Alpach, myśląc chyba, że tam byliśmy. Wyprowadzam go z błędu. Patrzy na namiot i kręci z niedowierzaniem głową. Nie zwracam zbytnio na to uwagi ciesząc się, że coś niecoś się o nim dowiedziałem i, prawdę mówiąc, uspokoiłem się… Po chwili zaczęli obok rozbijać swoje namioty inni. Odprężam się już zupełnie…
    Dostajemy zaproszenie od naszej trójki znajomych na, jak to określili, „takie ciut, ciut”. Nie wypadało odmówić więc poszedłem. Okazało się, że chłopaki to nauczyciele wędrujący przez Połoninę Hryniawską, teraz Czarnohorę i Świdowiec. Wymieniliśmy poglądy na temat sytuacji na Ukrainie, w Europie i że na pewno musi być nam lepiej… Nie brataliśmy się jednak długo, bo ciągle przed oczami stała mi piekielnie stroma ściana, którą musieliśmy jutro wydostać się na szlak. Na tę „diablicę” trzeba być naprawdę w formie… Musiałem więc z rozsądku skrócić biesiadowanie…
    Robi się chłodno i wilgotno. Zachodzące słońce ledwo co oświetla potężne ramię Gutin Tomnatka. Tym razem będziemy spali na wysokości 1801 m n.p.m.. Jezioro Brebenieskuł (lub jak niektórzy mówią Tomnackie) jest najwyżej położonym jeziorem na Ukrainie. Same atrakcje…! Wspominając odległe w czasie wypady w nasze Tatry powolutku zasypiam. Nie przypuszczam, że jest to trzeci i ostatni nocleg pod namiotem w tych górach …
    CDN…
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  3. #13
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd...

    19 lipca 2005 r. – dzień siódmy
    Wstajemy dość wcześnie. Jak to dobrze, że „integrowanie się” z braćmi Ukraińcami było symboliczne, w przeciwnym razie… strach nawet myśleć. Zwinięcie obozowiska zajęło nam niewiele czasu i zaczęliśmy się wspinać. Powolutku, krok za krokiem, coraz wyżej… Ścieżka jest tu naprawdę bardzo wąziutka a do tego coraz silniejszy (wraz z wysokością) wiatr nie sprzyjały dojściu do szlaku. Spoglądam w dół. Przy jeziorku jeszcze błogi spokój – wszyscy śpią. My tymczasem jesteśmy coraz bliżej szlaku. Wreszcie wchodzimy na widoczną ścieżkę. Po lewej widnieje ramię Gutin Tomnatka, ale my ruszamy w kierunku Rebry (2001 m n.p.m.), którą zdobywamy z marszu. Warto jest być na wierzchołku, bo rozciąga się stąd piękny widok na „skalny las” i Gadżynę. Robimy sobie spóźnione śniadanie… Świeci słońce, ale wiatr jest coraz bardziej dokuczliwy… Siedzimy sobie zapatrzeni we wspaniałe widoki i nie chce nam się stąd ruszać. Mijają nas „trzej ukraińscy muszkieterowie”, wymieniamy pozdrowienia i powoli zbieramy się do dalszej wędrówki. Kiedy znów wchodzimy na szlak naszych znajomych już nie widać. Idą jak wicher, który dmie już z „siłą wodospadu”.
    Po ok. dwóch godzinach docieramy pod Turkuł i po prawej stronie poniżej ukazuje się Jezioro Niesamowite. Wokół niego stoi ok. 20 namiotów i nie widać, by ich właściciele spieszyli się z opuszczeniem tego urokliwego miejsca (jest około 10-tej!). My wspinamy się zgodnie z oznakowaniem i… popełniamy błąd, który kosztuje nas sporo dodatkowego wysiłku. Szlak prowadzi przez Turkuł, na który prowadzi bardzo strome podejście. Wspinamy się bardzo powoli mając po prawej stronie widok na łagodne podejście znad jeziorka (piiiiiiiiiiiiiiip).
    Po 30 minutach intensywnego wysiłku wchodzimy na szczyt (1932 m n.p.m., słupek nr 33), z którego widać wreszcie Howerlę. Jeszcze daleko…
    Schodzimy na przełęcz i tym razem z lewej strony trawersujemy Dancerz wpadając na spore głazy, po których trudno iść. Zaczyna padać deszcz a zbocze przyobleka się w nisko płynące chmury i mgłę. Niestety taka pogoda utrzyma się przez całą dalszą drogę. My jednak idziemy dalej. Mijamy Pożyżewską (1822 m n.p.m. słupek nr 37 i ostro wspinamy się na Breskuł (1911 m n.p.m., słupek nr 38), z którego powinna być widoczna Howerla w pełnej okazałości. Docieramy na szczyt i… nie widzimy Howerli! Cała spowita jest we mgle! Niestety nie zobaczymy „Świętej Góry” Ukraińców w całej swojej krasie i potędze!
    Wahamy się czy nie zejść do schroniska i próbować jutro spotkać się z Howerlą. Zwycięża jednak chęć wdrapania się na nią dziś, mimo tej mgły. Utwierdzają nas w tym przekonaniu spotkani na Breskule Czesi, którzy właśnie zeszli i stwierdzili, że na szczycie Howerli od czasu do czasu są momenty lepszej widoczności na całe pasmo. Schodzimy na przełęcz i zaczynamy podejście. Jesteśmy na trasie już szóstą godzinę, a plecaki ciążą coraz bardziej. Powoli idziemy dalej. Po godzinie jesteśmy na najwyższym szczycie Ukrainy (2058 m n.p.m.). Niestety jest słaba widoczność, wieje przeraźliwy wiatr, coraz to przelatują koło nas jakieś plastiki, powiewają jakieś proporczyki, szmatki i walają się śmieci (puszki po piwie, butelki, papiery). To nie do wiary, że dwa dni temu był tu prezydent Juszczenko ze swoją świtą (tez zostawili swoja pamiątkę – jakąś rurę stalowo-mosiężną ze zobowiązaniami, które chcą zrealizować do 2015 r.). Postanawiamy pożegnać „Świętą Górę” i schodzimy obok zagłębienia, w którym „odwiedzający” zrobili sobie kontener na śmieci! Od tego miejsca jakoś idziemy szybciej… Mijamy wycieczkę dzieci w koszulkach i trampkach (adidasy to dopiero wyposażenie!!!), które dzielnie wchodzą popędzane przez opiekuna. Po około 30 minutach dostrzegam stojącą chatkę. Skręcamy do niej. Okazuje się być „Punktem Ekologicznym Karpackiego Parku Narodowego”. Otwieramy drzwi zamknięte na gwóźdź. W środku czyściej niż na szczycie, ale nie chciałbym tu nocować. Sprawdzam mapę. Poniżej chatki jest ścieżka, która łagodnym trawersem schodzi w dół. Postanawiamy nią iść, co potwierdził na szczycie zapytany rosyjski turysta. Schodzimy jakieś 300 metrów i pojawia się żółty znak. Zamurowało mnie. To nie tędy droga – tak mi się wydaje. Powinniśmy iść dalej czerwonym szlakiem. Niechętnie i tak do końca nie przekonani wracamy nad chatkę i idziemy grzbietem a następnie dość stromo w dół. U podnóża uzupełniamy wodę (wypływa z wnętrza góry poprzez rurę!), trochę odpoczywamy i wychodzimy na obszerny płaskowyż. Ścieżka jest wyraźna, ale jakoś dziwnie odchodzi coraz bardziej na prawo. Niepokoi mnie to, więc pytam spotkanego turystę czy to droga na Pietros. Zdziwiony pokazał na Howerlę i powiedział, że…należy tam wrócić i… obok chatki wejść na schodzącą w dół wygodną ścieżkę. Tego było już za wiele! Przez moją zbytnią dociekliwość i ufność w oznakowania na mapie straciliśmy prawie 1,5 godziny. Do tego dochodzi coraz bardziej załamująca się pogoda, więc postanawiamy iść dalej tą drogą, która wg spotkanego wędrowca doprowadzi nas do sioła Koźmieszczyk, gdzie ponoć jest schronisko.
    Po krótkiej dyskusji jednomyślnie zmieniamy plany: odpuszczamy sobie tym razem Pietrosa. Widoczny jest w nas „kryzys woli”. Jesteśmy już 10 godzinę na szlaku, bardzo zmęczeni i chyba każdy marzy o wskoczeniu do prawdziwego łóżka. Pogoda jest coraz gorsza. Ruszamy dalej, teraz ciągle w dół. Miejscami jest bardzo stromo a przecież widoczne są ślady ciągników i samochodów ciężarowych. Zastanawiam się, jak można tu wjechać?
    Droga wydaje się nie mieć końca…
    Ciągle schodzimy w dół i po 2 godzinach pojawiają się w dole zabudowania. Wydaje się, że zajmie nam to jeszcze z godzinę. Zaczyna kropić i robi się coraz chłodniej. Wreszcie zza zakrętu wyłaniają się zabudowania: po prawej jakieś niedokończone gmaszysko a po lewej dwa budynki, wokół których kręcą się jacyś młodzi ludzie. Pod wiatą biesiadują drudzy. Przez zamkniętą na łańcuch i wielką kłódkę furtkę pytamy o gospodarza. Wychodzi starsza kobieta, która za 8 hr/os zgadza się nas przenocować. Po chwili znajdujemy się w… sali schroniska. Nie ma niestety wody (trzeba wędrować do strumienia) i prądu. Nam to nie przeszkadza. Myjemy się w strumieniu i szybko (deszcz już ostro pada) wracamy (znów trzeba przechodzić przez ogrodzenie obok furtki!!!) do naszego pokoju. Łóżka są żelazne, piętrowe, zasłane kocami (trochę wątpliwa ich świeżość i czystość), ale wygodne. Rozkładamy na nich swoje maty i śpiwory. Padamy jak ścięci…
    CDN...
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    • Typ pliku: jpg 35.jpg (55.8 KB, 112 odsłon)
    • Typ pliku: jpg 34.jpg (59.3 KB, 112 odsłon)
    • Typ pliku: jpg 33.jpg (34.3 KB, 113 odsłon)
    • Typ pliku: jpg 32.jpg (24.1 KB, 112 odsłon)
    • Typ pliku: jpg 31.jpg (57.5 KB, 113 odsłon)

  4. #14
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 cd...

    20 lipca 2005 r. – dzień ósmy
    Budzi nas słońce. W dolinie snują się jeszcze gdzieniegdzie mgły, ale zapowiada się pogodny dzień. Dobry, by wyjść w góry. Niestety mam kłopoty żołądkowe, które sprawiają, że nie czuję się zbyt dobrze. Naradzamy się i dochodzimy do wniosku, że na pierwszy raz w Czarnohorze to wystarczy. Podświadomie czuję, że nie jesteśmy w bojowych nastrojach. Po części biorę winę na siebie za tę pomyłkę podczas zejścia z Howerli. Dobiło też nas to długie i męczące zejście a moja niedyspozycja „zwieńczyła dzieło”. Myślę, że chyba nikt już tak naprawdę nie ma ochoty, na ten czas, „bić się z górami”… Snujemy się po sali, przepakowujemy plecaki i widać, że jesteśmy myślami przynajmniej we Lwowie.
    Od gospodyni dowiadujemy się, że za chwilę odjeżdża gazik do Jasini, który za 10 hr może nas tam dowieźć. Wobec perspektywy 3 godzinnego „spaceru” po błotnistej leśnej drodze jest to super rozwiązanie. Ładujemy się do wyglądającego solidnie UAZ-a i machając na pożegnanie wyruszamy. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę! Droga, miejscami tonąca w kałużach po osie pojazdu, wydłużyłaby ten nasz „spacer” przynajmniej o drugie tyle. Co jakiś czas mijamy wielkie ciężarówki jadące po drzewo. Od razu przypomina się „Baza ludzi umarłych”… Z zadumy wyrywa nas smród spalenizny. Z deski rozdzielczej naszego UAZ-a buchają kłęby dymu. Kierowca wyłącza silnik. Sięga po skrzynkę z narzędziami by po chwili wszystko naprawić i ruszamy dalej. Po ponad godzinnej jeździe jesteśmy w Jasini. Wyładowujemy się, dziękujemy za jazdę i informacje co gdzie jest.
    Miasteczko jak wszystkie poznane dotychczas tętni życiem. Ludzie są tu mobilni, ciągle się przemieszczają, coś załatwiają. Wchodzę do sklepu by po tylu dniach napić się wreszcie piwa. Cały czas o tym myślałem… Na ladzie stoją kieliszki i kto chce może sobie zamówić „horyłkę”. Kilka babuszek korzysta właśnie z tej usługi. Ja kupuję wodę mineralną i butelkę piwa. Nie dane mi jest w spokoju to piwo wypić bo przed sklepem właśnie zatrzymuje się autobus z tablicą Iwano Frankiwsk. Po chwili siedzimy w środku trochę oszołomieni szybkością wydarzeń. Za 11 hr od osoby kierujemy się ku „zachodniej cywilizacji”…
    Coś ściska za gardło… W takiej chwili rodzą się refleksje; może to ostatni raz, przelatują przed oczami obrazy z ostatnich dni, twarze poznanych, miłych i serdecznych ludzi…
    Ech, „żal, żal, za zieloną Ukrainą…” Mam wrażenie, że już tęsknimy…
    Po 3 godzinach jazdy jesteśmy znów w Iwano Frankiwsku. Może uda nam się zobaczyć wreszcie to miasto. Niestety, na sąsiednim stanowisku stoi autobus do… Lwowa, którym (za 15 hr/os) około 21 – ej jesteśmy na miejscu. Jeszcze przejazd „marszrutką” nr 71 i „kotwiczymy”, a jakże, u p. Mariana na Hałyckiej. Trafiamy jeszcze na ciepłą wodę, która wydaje się balsamem. Biorę jeszcze dawkę węgla, popijam piwem i wskakuję do łóżka… Zasypiam w momencie…
    CDN…

  5. #15
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora - dokończenie

    21 lipca 2005 r. – dzień dziewiąty i trochę dziesiątego
    Rankiem postanawiamy połazić jeszcze po Lwowie. Tym razem wędrujemy trasą nr 2 z cyt. wyżej przewodnika. Najpierw Prospektem Szewczenki (dawna Akademicka), przy której znajdują się ciekawe kamienice: kamienica adwokata A. Segala z istniejącą tu przed 1945 r. kawiarnią Shneidera wybudowana w stylu secesyjnym, następnie pod nr 8 – najlepsza księgarnia lwowska i stare kino Kijów (dawne Chimera), dalej pod nr 10 cukiernia Zaleskiego (obecnie cukiernia ukraińskiej firmy Switocz – z pełnym asortymentem czekoladek, słodyczy, trunków z trochę wyższej półki i kawiarenką (wspaniała kawa za 1 hrywnę – parzona w tygielku)).Po drugiej stronie ulicy gmach dawnej Izby Przemysłowo-Handlowej z mozaikowym herbem miasta a na rogu Prospektu Szewczenki i ul. Fredry słynna kawiarnia „Szkocka”, która szczególną sławą cieszyła się wśród lwowskich matematyków. Znajdowała się w niej „Księga Szkocka”- zbiór zadań matematycznych do rozwiązania. Za rozwiązanie zadań przyznawano różne, nieraz dowcipne nagrody np. żywą gęś…
    Następnie powędrowaliśmy ulicą Hruszewskiego, gdzie znajduje się kościół pw. św. Mikołaja (obecnie czynna cerkiew prawosławna – Swiatopokrowski Sobor), który należał do zakonu trynitarzy i obok budynek Starego Uniwersytetu. Obok starych budynków willowych doszliśmy do lwowskiej Cytadeli a następnie ulicą Kopernika do starej Zajezdni Tramwajowej i ogromnego budynku byłego NKWD i Gestapo. Na ulicy Gwardyjskiej zaś stoi kamienica, w której w latach 1908-14 mieszkał Józef Piłsudski. Idąc ulicą Kopernika należy na chwilę zatrzymać się przy kościele pw. św. Łazarza z przyległym do niego szpitalem dla ubogich. W murze otaczającym te budowle umieszczone są płaskorzeźby ze scenami z przypowieści o Łazarzu. Niżej zaś znajduje się studzienka z figurami lwów trzymających kartusze herbowe rodów Szolc-Wolfowiczów i Kampianów. Kościół obecnie wykorzystywany jest jako sala koncertowa chóru dziecięcego „Dudaryk”. Idąc ulicą Bandery oglądamy kościół pw. św. Marii Magdaleny, a obok na Placu Szaszkewycza pomnik ofiar komunizmu. Po drugiej stronie ulicy znajduje się z kolei szkoła Marii Magdaleny, w której mieści się jedyna polska szkoła średnia.
    Dalej przepiękny gmach Politechniki Lwowskiej. Wchodzimy do środka. Ochrona umożliwia nam obejrzenie tylko holu, na którego ścianach mieszczą się pamiątkowe tablice z nazwiskami rektorów – większość to polskie nazwiska… Szkoda, że nie możemy obejrzeć auli z 11 obrazami Jana Matejki przedstawiającymi najważniejsze wydarzenia z dziejów cywilizacji. Dalsze zabytki warte obejrzenia to kościół pw. św. Teresy i klasztor ss. Miłosierdzia oraz na końcu ulicy Bandery neogotycki kościół pw. św. Elżbiety. Jesteśmy już blisko dworca głównego. Idziemy sprawdzić połączenia z Przemyślem. Mamy takie o godz. 13.50. Uświadamiam sobie, że przygoda z Ukrainą powoli się kończy… Nie chcąc całkowicie poddać się uczuciu smutku, który zajrzał w oczy, robimy sobie przejażdżkę tramwajem i później spacer do greckokatolickiej katedry św. Jura – perełki architektury barokowej. Chcemy też przyklęknąć i pomodlić się przed cudowną ikoną Matki Boskiej Trembowlańskiej. Ikonę tę koronował Ojciec Święty Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki na Ukrainę w 2001 r. Wnętrze katedry robi na nas niesamowite wrażenie. Widać, że cały wystrój jest wycyzelowany, jakby wybrano najpiękniejsze elementy baroku: ołtarz, boczne kaplice, ambonę… Kupujemy na pamiątkę folder opisujący w skrócie katedrę i trochę drobiazgów…
    Jest już późne popołudnie. Wracamy więc na Rynek do „Złotego Dzika” na ucztę za 33 hr/os (sałatka grecka, solianka, sok pomidorowy, cielęcina ze śliwkami, piwo, herbata, woda mineralna). To praktycznie pożegnalny obiad, więc jakoś rozmowa się nie klei… Wracamy na Hałycką, chwilę odpoczywamy i wychodzimy na drobne zakupy: przewodnik po Lwowie za 60 hr., słodycze z firmowego sklepu „Switoczy”, oczywiście kwas chlebowy (Olimpia, Monasterski, Lwowski – boczkowyj). Pyszne!!! Wracamy na kwaterę a tam p. Marian zaprasza na „pięćdziesiątkę”. Kończy się na dwóch butelkach, przeglądaniu starych zdjęć i wspomnieniach. Idziemy spać po 23-ej, na niezłym rauszu…
    Następnego dnia wyjeżdżamy pociągiem (Czerniowce – Przemyśl po 33,50 hr/os). Ok. 16.30 jesteśmy w Przemyślu. Straż Graniczna przeprowadza nas przez tłum ukraińskich podróżnych z różnymi pakami. Przypominają mi się dawne handlowe wyprawy na Węgry. Było podobnie!

    Podsumowanie:
    - wrażenia- można określać tylko słowami: cudownie, wspaniale, przepięknie, bezpiecznie, gościnnie, miło, uprzejmie (nawet trochę uniżenie)
    - zaopatrzenie- bez problemów można wszystko kupić, chociaż z Polski trzeba wziąć trochę wiktuałów: sucha kiełbasa, chleb Vasa, „powerki’ (my mieliśmy Powerade- tani i dobrze służy na szlaku oraz tabletki „Energy Vigor” wrzucane bądź do wody ze źródła bądź mineralnej; wspomagaliśmy się też tabletkami Asparginu: potas + magnez), konserwy (ale tez można kupić na miejscu, zwłaszcza rybne- paluszki lizać!), słodycze lepiej kupić na miejscu – duży wybór, kilka paczek papierosów (miałem cztery paczki marlboro z Polski, choć na Ukrainie tańsze o więcej niż połowę, ale ponoć „lepsze”)
    - pieniądze- lepiej wziąć dolary (płaciliśmy za spanie właśnie dolarami), które można we Lwowie wymienić po lepszym kursie niż w Przemyślu (różnica prawie 30 kopiejek), kilka drobnych (dolarów) na wszelki wypadek mieć na ewentualne „dowartościowanie” (choć nam nie zdarzyło się to, nie było potrzeby)
    - wyposażenie- dobry, sprawdzony namiot (miałem namiot Islandia II firmy Fiord Nansen- bardzo dobry), dobre trekingowe buty, kijki, plecak z dobrym systemem nośnym (trzeba nosić te 20-30 kg), palnik gazowy i resztę wg „sztuki przetrwania w górach”
    - podróżowanie po Ukrainie – nam się tak złożyło, że czekaliśmy najdłużej w Werchowynie; w Iwano Frankiwsku (2 razy) i w Jasini przeciętnie 25 minut, z komfortem jednak trzeba się pożegnać.
    - wędrowanie- trzeba uważać, bo szlaki są słabo oznakowane: konieczna dobra, najlepiej WIG-u, mapa i kompas; na szlaku spotyka się raczej często wędrowców zarówno Ukraińców jak i z innych krajów (Polaków spotkaliśmy zaledwie dwukrotnie – moda jest na Krym!), mieć intuicję i nie szarżować, z noclegami raczej nie ma problemów: miejsca na namiot dużo (jednak planować spanie nad Jeziorem Niesamowitym!), miejsce w chacie huculskiej zawsze się znajdzie za bzdurne grosze(!), miejscowe problemy z wodą pitną(!)
    - inne- ubezpieczenie od kosztów leczenia (np. w Warcie na 19 dni – 46 zł), nikt się o takowe nie pytał; słownik i rozmówki polsko-ukraińskie oraz przewodniki bardzo wskazane (z porozumieniem nawet po polsku nie ma problemu)
    - na koniec:dużo uśmiechu, humoru i… cierpliwości

    Tradycyjne już Pozdrowaśki

    PS> Na wszelkie pytania chętnie odpowiem na prive. Zachęcam: Czarnohora jest piękna !!! Acha zapomniałbym o najważniejszym: na całą wyprawę wydałem 700 PLN !!!
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  6. #16
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Czarnohora 2005 (końcowe fotki)

    Ostatnie ujęcia lwowskiego pejzażu...

    Pozdrowaśki
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  7. #17
    Bieszczadnik Awatar Doczu
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sosnowiec
    Postów
    1,058

    Domyślnie

    Wielkie dzięki za szczegółową relację i obfitą dokumentację foto.
    Miło się to czytało i oglądało. Dzięki za godziny odjazdów i orientacyjne ceny - pomogą mi zaplanowac przyszłoroczny 9może ) wypad.
    http://www.doczu.pl

  8. #18
    Bieszczadnik Awatar Aleksandra
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Warszawa
    Postów
    948

    Domyślnie

    Dzięki,
    czyta się jednym tchem, a informacje nader przydatne, a i dzięki za podzielenie się własnymi odczuciami...

  9. #19
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie

    Dzięki za relacje. Jest SUPER
    pozdrawiam
    bertrand236

  10. #20
    Marcowy
    Guest

    Domyślnie

    Fantastyczne...
    Chyba rozwiązałeś mi problem przyszłorocznych wakacji :D
    Bardzo dziękuję i pozdrawiam

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Czarnohora
    Przez markus w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 31
    Ostatni post / autor: 01-01-2009, 19:56
  2. Inwentaryzacja Forum 2005
    Przez Lupino w dziale Techniczne
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 13-03-2008, 23:49
  3. Ukraina 2005
    Przez buba w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 14-08-2006, 21:34
  4. 24.09.2005 chrzest w Łopience
    Przez marek63 w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 03-10-2005, 10:25
  5. Bieszczady 2005.03.17
    Przez ebik w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 18-03-2005, 21:49

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •