"Przy przejściu granicznym pokazałem legitymację prasową ukraińskiemu pogranicznikowi, żeby mnie przepuścił przed kawalkadą mrówek.
Przez Ukraińców przeszedłem szybko. W polskim przejściu wszedłem do bramki "dla obywateli UE". Patrzyłem, jak pogranicznicy w bramce obok,
w bramce dla gorszych,dla unternarodów, upokarzają jakiegoś starszego Ukraińca. Był siwy i wysoki, miał elegancko przystrzyżoną bródkę.
Mówił, że jest pisarzem i że ma w Krakowie spotkanie autorskie. Mówił to zresztą nienaganną polszczyzną. Polscy pogranicznicy, dwudziestokilkuletnie szczyle,
mówili do niego per "ty" i pytali, dlaczego nie jedzie promować swojej książki do Kijowa.
Zaciskałem pięści i było mi wstyd. Tak bardzo, k..., wstyd."
Tak się kończy, ale wcześniej jest zupełnie inaczej. O przepraszam, słowo na k... pada nader często.
Opary alkoholu /i nie tylko/ towarzyszą autorowi przy kolejnych odwiedzinach naszego wschodniego sąsiada.
Różne polskie typy charakterologiczne uczestniczą w wędrówce reportera po różnych zakątkach Ukrainy, ale z nimi nie ma o czym gadać,
tylko z niektórymi tubylcami można znaleźć wspólny temat do rozważań na styku socjo-histo-filozojakimś.
Autor wkurza,prowokuje i nie daje odetchnąć.
Gdy ktoś tam bywa, to może, przez przypadek, w tej 221 stronnicowej przypowiastce się zobaczyć.
Warto.
Zakładki