21 sierpień
Niedziela. Wolne od zabiegów. Pogoda nie najlepsza. Do obiadu odpoczynek. Po obiadku wyjeżdżamy do Horodła. Droga na Wersal pożal się Boże. Niech starczy za cały opis informacja jaką uzyskałem na jej temat od Pani, która robi mi zabiegi w sanatorium. Otóż ta Pani mieszka w Zawozie. Autobus z Polańczyka do Zawozu jedzie przez Werlas. Ci, co znają te okolice wiedzą, że autobus skręca w Sawkowczyku na Werlas, następnie ma przystanek na krzyżówce do Zawozu ale jedzie prosto na Werlas, potem wraca do tej samej krzyżówki i jedzie do Zawozu. Otóż rzeczona Pani wysiada na tejże krzyżówce i czeka na autobus na przystanku, aż on wróci z Werlasu wsiada do niego i jedzie do Zawozu do domu. Dlaczego nie jedzie przez Werlas? Bo droga taka wyboista, ze lepiej nie pytać. Szkoda zdrowia tłuc się wtewte i wewte. Jedziemy ta droga prawie do Werlas. Tuz przed nim odbija droga w prawo. Tam też się kierujemy. Po jakimś czasie odbija szutrowa droga w prawo. Przy tej drodze, przed szlabanem zostawiamy Karawan. Dalej pieszo. Można by jechać ta drogą szutrową dalej ale wiem, ze czasami złośliwi ludzie /a może nie chca zbyt dużego ruchu samochodowego/ zakluczają szlaban. Najpierw delikatnie pod górę, a potem w dól schodzimy do miejsca wypału węgla grillowego. Kawałek dalej po prawej stronie drogi mały domek w którym mieszka chyba małżeństwo wypalające ten węgiel. Widzieliśmy ludzi płci obojga. Zaraz za ich domem odbija w prawo ścieżka-droga? Skręcamy w nią. Po krótkiej chwili dochodzimy do starego cmentarza w Horodłu. Według mapy jest tu również miejsce po cerkwi ale na tyle trudne do odnalezienia, że go nie znaleźliśmy. Wróciliśmy do drogi poszliśmy dalej. Po około 20 minutach dochodzi się do dosyć dziwnego miejsca. Na drodze jest brama. Za brama droga prowadzi do okazałej rezydencji. My przed brama skręcamy w prawo i idziemy jak prowadzi droga. Następnie na skos przez łąkę. Znajdujemy wąska ścieżkę i po chwili jesteśmy przy pustelni Julka. Gospodarz nie ma. Siadamy na „tarasie” i czekamy. Na dole przy brzegu po drugiej stronie wody stoi dosyc duża łódź motorowa/ jak to się ma do przepisów?/ i słychać ludzi. Po dziesięciu minutach łódź odpływa, a na brzegu zostaje jedna postać. Postać ta po małej chwili zdejmuje z siebie całe przyodzianie i wchodzi w zarośla. Już wiem, ze jest to Julek. Zaczynam go nawoływać. Po chwili wychodzi z zarośli lekko ubrany. Przedstawiam się i proszę go o chwile rozmowy. Każe na siebie poczekać. Po około 15 minutach przychodzi do nas. Jest ubrany, ku radości Renatki. Miała bidula strach, ze będzie musiała rozmawiać z golusieńkim facetem. Jest nie tylko ubrany ale również na wszelki wypadek uzbrojony w siekierę. Zaprasza nas na „taras”. Proszę Go o wpis do książki przy rozdziale opisującym jego osobę. Myślałem, że użyje swojej siekiery. Odmowa była bardzo gwałtowna. Dało się odczuć, że Julek nie darzy sympatia Andrzeja Potockiego autora książki. Stwierdził, że książke tą należy nak najszybciej spalić tak jak kiedyś spalił książkę komunistycznego Ministra oświaty i Wychowania niejakiego Kuberskiego. /ministrował w latach 60. to dla tych, co tego nie pamiętają/. Nie chce się podpisać to nie. Nie będę go zmuszał zwłaszcza, że ma siekierę. Pogadaliśmy o życiu jakieś 45 minut. Zamierzamy odejść. Julek wręcza nam pocztówke ze swoim wizerunkiem na tle pustelni i ją podpisuje. Przy okazji mam okazję zerknąć do środka pustelni. Ogólnie rzecz ujmując można powiedzieć, że brakuje w tym gospodarstwie kobiecej ręki. Nie jest tak czysto jak w chatce koło Baligrodu ale tam przecież sprzata Anyczka… Julek delikatnie daje do zrozumienia, że należy się jakiś datek za rozmowę i pocztówkę. Dostaje. A co? Stać mnie… jak odchodzimy to przychodzi dwóch nowych gości. Sa to miejscowi ludzie. Jesteśmy przekonani, że mają ze sobą flaszeczkę jakąś. W drodze powrotnej oglądamy z daleka rezydencję, która stoi w Horodłu. Julek stwierdził, że zamieszkują tam ludzcy Państwo. Wracamy spokojnie do KARAWANU. Dobrze, że nie przejechaliśmy szlabanu, bo jest zamknięty. Jedziemy do Zawozu. Odwiedzamy Danusię i Krzysztofa Markuców, u których kilka razy mieszkaliśmy na agroturystyce. Jesteśmy przyjęci jak dobrzy znajomi. Widać, że się ucieszyli na nasz widok. Przy flaszeczce, która postawił na stół Krzysztof opowiadamy o sobie i swoich najbliższych. Są zadowoleni i szczęśliwi, bo ich dzieci zdały maturę. Córka teraz będzie studiować, a syn idzie do szkoły mundurowej. Robi się ciemno. Musimy wracać do Polańczyka.
Zakładki