29.07.
Swoja podróż zaczynamy w Lublinie, koło 14 z minutami wsiadamy do PKS do Tarnobrzegu. Tam czekają na nas już Bob i Marysia. Podróż mija bez żadnych sensacji. Dojeżdżamy na miejsce ok. 21. Na Piotrowej Polanie czeka na nas silna grupa pod wezwaniem PeteRa i Hani. Wieczorem rozpalamy ognisko, pijemy piwko i ustalamy, co będziemy robić następnego dnia. Wersje są różne, od takich że wstajemy o 6 i idziemy w górki po takie, że śpimy o bólu… Zastanawiam się co z tego wszystkiego wyjdzie… Ja z Piotrkiem wymiękamy i idziemy spać.
30.07.
Rano dowiadujemy się że plan jest taki że koło 10 wychodzimy na Wetlinę. I tak też robimy.
Pogoda jest nie ciekawa… w lesie skwar że się nie da iść, a już na samej górze tak wieje, że głowę urywa. Gdy już widzimy szczyty… to dech nam zapiera.. Trawa układa się jak falujące morze… to było coś niesamowitego… Niestety jako ci ze słabą kondycja docieramy, prawie ostatni (ale nie ostatni :D ). <Piotrek jakby szedł beze mnie to pewnie już dawno był na górze.> Na szczęście nikt nie marudzi, że inni się opóźniają. Każdy jest szczęśliwy, że w końcu udało nam się dojść. Ci, co doszli pierwsi do Orłowicza decydują się na dalszą wędrówkę. My (koło 5 osób) chcemy trochę odpocząć i umawiamy się na następny punkt – Chatka Puchatka. Robimy pare fotek, zaspokajamy pragnienie i z powodu silnego wiatru decydujemy się również na dalszą trasę (trochę za zimno było żeby siedzieć). Idąc pochłaniam masę jagód (jest ich bardzo dużo i takie słodziutkie… co tam bąblownica)
W pewnym momencie słyszymy dość „ciekawą” rozmowę telefoniczną: „ Tak, tu jest cudownie. Szkoda, że Was tu nie ma. Tak roimy dużo zdjęć… Jest dużo ludzi i jest z kim porozmawiać……” w tym momencie nie wytrzymujemy… i parskamy śmiechem. No cóż dla jednych atrakcją jest jak jest mało turystów, a dla innych wręcz przeciwnie. Z uśmiechem na twarzy dochodzimy do Chatki Puchatka. Czekają tam już na nas Peter z Hani i Bob z Marysią. Dziwi mnie tylko jedno... jakoś mało ludzi jak na Chatke...?? Reszta towarzystwa już poleciała na dół i zmierzają ku Piotrowej Polanie. Wypijamy (Piotrek i ja) herbatkę z cytrynka i również schodzimy na dół żółtym szlakiem. Gdy dochodzimy do Przełęczy okazuje się, że na PKS czekają również Hania z Peterem. Z naprzeciwka jedzie busik. Większość wysiada (zostają 2 osoby). Busiarz pyta dokąd chcemy jechać. Gdy słyszy, że aż 9 osób chce jechać do Wetliny to zawraca i wiezie nas na miejsce noclegu (swoją drogą, biedni Ci ludzie, co byli również w busie i chyba chcieli do Ustrzyk Górnych… no cóż troszkę sobie pojeździli).
Gdy już jesteśmy na miejscu – robimy małe zakupy, no i odpoczywamy przy piwku. Prawie że w tym samym momencie przychodzi na piwo Bob. Chwilkę później dołącza reszta grupy – Janek, Sylwia i Kasia (którzy schodziła chwilkę po nas). Siedzimy, odpoczywamy i wysyłamy semesa do Dertego, który ma też przyjechać z Dorotą i ich 16-letnim maleństwem (zwanym dalej Julkiem lub Misiem). Okazuje się, że na miejscu będą koło 20-21. Ustalamy że o tej porze zrobimy ognisko. Kilka osób mówi, że już by cos zjedli. Zastanawiamy się czy nie dałoby się trochę przesunąć obiadokolacji. Można i tu pełnia szczęścia. Ok. 19 jemy obiadek. Zupa pieczarkowa i ruskie… Ale jakie ilości tego żarcia… wow… Jedna dziewczyna zjada aż 17 pierogów :)
Wieczorem docierają Derty, Dorota i Julek. Znów ognisko, piwo, śpiew.. jednym słowem sama radość.
c.d.n. ale już po niedzieli
Zakładki