Bardzo przepraszam, zagalopowałem się
Długi
Bardzo przepraszam, zagalopowałem się
Długi
A może w ramach rekompensaty wygrzebiesz z pamięci jakieś spotkanie które utkwiło na dłużej ?
Gdy pierwszy raz przeglądałem ten wątek założony przez Henka, to od razu zaczęły mi się przypominać „takie tam różne historyjki z wędrówek”, które nie zawsze są kojarzone z człowiekiem. Henek myślę, że mi wybaczy małe odstępstwo, bo teraz wspomnę o zwierzęciu a nie o ludziach normalnych, „nienormalnych”, z plecakiem czy bez.
Historyjkę więc czas zacząć
Któregoś tam roku pod koniec już moich wędrówek postanowiłem tak bez konkretnego celu wejść na Jeleniowaty, zejść gdzie nogi poniosą, najlepiej do stokówki za pasmem i już drogą jakoś wrócić do Mucznego.
Wyszedłem wcześnie, do stokówki doszedłem i skręciłem na północ. Idąc miałem po lewej wzgórze z lasem a w pewnym momencie po stronie prawej sporą i bardzo rozległą polanę, którą od drogi oddzielał suchy rów a za nim łąka już opadała w dół. Pogoda tego dnia była bez słońca, taka niby mgła, ale bardzo ciepło. Wiatr wiał od strony łąki, nogi miałem już obolałe, żołądek pusty, więc ległem w tym rowie, pojadłem, popiłem i… mnie zmorzyło. Normalnie w świecie zasnąłem snem sprawiedliwego. Pełny brzuch, nogi w górze, wiatr szumiący w drzewach od łąki, gdzieś tam w pobliżu jakieś bzyczenie, czasami z tyłu nad łąką coś kwiliło… bajka. Kiedy się ocknąłem i spojrzałem na zegarek to w mig skapowałem, że sen trwał 1,5 godziny. Byłem wyspany, ale odrętwiały, leżałem przecież na gołej glebie. Wstałem w stronę łąki by się przeciągnąć i… normalnie wprost zdębiałem. Ode mnie na jakieś 4-5 metrów stał potężny jeleń. Nasz wzrok się spotkał na ułamek sekundy. Jeleń zapewne pomyślał… skąd ja się tutaj wziąłem, widziałem jego zszokowanie czarne oczy. On moje zdziwienie też! Nie zdążyłem nawet policzyć poroży, ale miał ich kilkanaście, były wprost potężne. Widziałem go 2-3 sekundy, bo kilkoma skokami pokazując mi swój tył, śmignął w dół.
Czy to można zaliczyć do tych spotkań z zamysłu Henka? :)
bedzie konfontacja na KIMBu
(bylem swiadkiem takiej na spotkaniu forumowiczow)
W latach 90-tych wędrowaliśmy z kolegą stokówką koło Jeleniowatego, czyli okolicami wspomnianymi przez Recona. Był już zmierzch (wrześniowy wieczór), zmierzaliśmy do Stuposian, gdzie kolega zostawił samochód, którym przyjechaliśmy aż z Polańczyka.
Nie było jednak jeszcze tak ciemno, aby już zapalać latarki.
I nagle zorientowaliśmy się, że równolegle lasem "ktoś" nam towarzyszy. Idzie cały czas z nami, przedzierając się przez chaszcze leśne. Słyszeliśmy tylko niewielki hałas, jaki przy tym czynił.
Wtedy zapaliliśmy latarki i ów hałas ucichł (ale odgłosu ucieczki nie słyszeliśmy).
Czyli albo był to duch, albo misio - do dziś nie wiemy.
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Kiedyś podchodząc tak pod Suliłę też słyszałem jak coś/ktoś (???) za mną idzie. Gdy zacząłem schodzić ze szczytu w stronę drogi Kalnica-Turzańsk i zrobiło się mniej drzew postanowiłem się zatrzymać i popatrzeć do tyłu. Wiedząc skąd to dochodzi zacząłem tam się wpatrywać nawet przez lornetkę, by zobaczyć choćby fragment pomiędzy drzewami. Nic nie zauważyłem. Ruszyłem i znowu coś szeleści, ki diabeł? Schyliłem się po jakiś kamień i ...pierdut w to miejsce. Cisza... już nic nie szeleściło. :) Na dole na ściętych balach zrobiłem popas z lornetką w dłoni, ale nic nie wypatrzyłem. Już nic dalej za mną, gdy ruszyłem w stronę Chryszczatej, nie szło :P
I jeszcze jedno "niezwykłe" dla mnie spotkanie ze zwierzakiem.
Już nie pamiętam skąd wyruszyłem, druga część trasy to z Nasicznego do Koliby a tam decyzja jak kończyć. W Kolibie po sporym odpoczynku i zerknięciu jakie mam w okolicy odjazdy PKS-u postanowiłem ruszyć zielonym szlakiem na wzgórze 983 (teraz Rohy, a kiedyś chyba nie miało nazwy?). Słońce zachodziło, piękna pogoda, oko na zegarek by kontrolować czas ostatniego PKS-u do Ustrzyk Górnych, w nogach sporo kilometrów... bajka dla turysty :)
Podchodzę pod sam szczyt 983 nagle, prawie spod nóg coś mi wyskoczyło i biegnie na duże drzewo, które stało po prawej stronie (dawno tam nie byłem, ale tak było jak wchodziło się na ten szczyt od strony Koliby) i trzyma coś w pysku. Pierwsza myśl... jakiś spasiony kot z Koliby? ale taki wielki? taki gruby pręgowany ogon? Usiadł na grubej gałęzi i kończył jeść. Jadł i patrzył się na mnie a ja na niego przez lornetkę bo chciałem mu się dobrze przyjżeć. Dopiero później dowiedziałem się, że w ten sposób zobaczyłem jedyny raz w życiu żbika (nie Kapitana Żbika!) :)
Henek, koniec historyjek o zwierzakach w Twoim wątku. Inne to już takie normalne, chociaż jedna mnie cały czas nurtuje. Dam to w innym dziale jako "zagadkę" dla znawców tematu, może pomogą mi określić cóż takiego wtedy spotkałem?
Ostatnio edytowane przez Recon ; 21-01-2009 o 18:12
Gwoli jasności ...nie jest to mój wątek, jeno publiczny
.... znaczy się forumowy.
Dzięki za podzielenie się opowiastkami (to tak jak dzielenie się opłatkiem - znaczy się w duchu pokoju)
W 2000 lub 2001 r. szedłem z kolegą trasą z Sękowca w stronę Nasicznego, stokówką po lewej stronie Sanu.
Uszliśmy może ok. 1 km, gdy z leśnej ścieżki (od strony Sanu) wyjechał na drogę na rowerze miejscowy chłopak (na oko jakieś 13 - 14 lat) z wrzaskiem, że go goni wilk. Był autentycznie przerażony, spocony ze zmęczenia, pedałował chyba szybciej niż sam Szurkowski.
My z kumplem natychmiast się przygotowaliśmy do ew. spotkania z owym wilkiem, jednak nic na drogę za owym rowerzystą nie wyskoczyło. Wypatrywaliśmy, nasłuchiwaliśmy - też nic.
Gdyby nie wyraz autentycznego przerażenia na twarzy tego wyrostka i jego szaleńcze pedałowanie na rowerze, pomyślelibyśmy, że może chciał sobie z nas zażartować.
Serdecznie pozdrawiam
Stały Bywalec.
Pozdrawia Was także mój druh
Jastrząb z Otrytu
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki