może to nowy rodzaj pokuty?
może to nowy rodzaj pokuty?
Spotkanie nie na szlaku a na drodze i nie w Bieszczadach a w Sudetach.
Rok '75, pobierałem nauki we Wrocławiu. Koleżka z internatu zaproponował wypad na wikend do domu, do Nowej Rudy. Podróż oczywiście stopem, czyli niektóre odcinki pieszo. Idziemy drogą, widoczki oczy radują, z przeciwka zmierza mężczyzna, widać że miejscowy. Przy powitaniu okazuje się, " że nie wraca ci on z kina". W dalszej części rozmowy pada z jego strony pytanie - a kto i skąd? Gdy odpowiadam, że z Białegostoku, człowiek uradowany mówi, że też tam się urodził i mieszkał do końca wojny.
Nawet na końcu świata spotkasz ziomala.
Skoro Ed może o Sudetach, to ja mogę o kotlinie lokalnej rzeki, której nazwa niewiele Wam powie. Czesio mnie nie poznał a ja a jakże. Mówię: Czesław, ty skończyłeś szkołę jeszcze przed stanem wojennym, co było dalej?
-wyjechałem do Kanady, pracowałem w warsztacie samochodowym razem z Ukraińcami.
-były jakieś problemy? - zapytałem
-nie było żadnych, oni mieli problemy ze sobą, kłócili się o historię i o dziś a byli też starsi co zaliczyli UPA, dochodziło między nimi nawet do bójek. Raz jeden z klientów(Ukr.) zaklął szpetnie słysząc polski język. Po paru latach wróciłem w okolice Wilkowa, kilka lat temu Wisła utopiła mi duży sad. Tyle.
Moje niecodzienne spotkanie miało miejsce w drodze na Śnieżnik, a więc dziesiątki kilometrów od pięknych Bieszczad. Wchodziłam wtedy na szczyt z moim obecnie mężem, kiedy spotkaliśmy na szlaku parę, która poprosiła nas o zrobienie im zdjęcia. Od słowa do słowa, zdania do zdania nawiązaliśmy kontakt, który potem przerodził się w dłuższa rozmowę wieczorem w schronisku, aż po wymianę telefonów. Po dziś dzień, mimo, że minęło kilka lat umawiamy się raz w roku na wspólne górskie wyprawy, mimo, że my z południa, a oni z Gdyni!! Z poznanych całkiem sobie obcych ludzi na szlaku staliśmy się dobrymi znajomymi.
Jak jedziemy doi Wetliny to samochód zostaje odstawiony , a po Bieszczadach poruszamy się busami "pekaesam" lub stopem , ale przede wszystkim "autonogami". Ale 22 sierpnia 2013 wybraliśmy się z żoną Sanoka bo jeszcze nas tam nie było. Wracając już po ciemku ( koło 21 -szej) na drodze miedzy Terką a Dołżycą w światłach reflektorów mojego bolida ujrzeliśmy w przydrożnym zielsku dwie pary oczu , ona i on . Ona złożone ręce w " modlitwie myślowej - podwieź nas". Zatrzymaliśmy się . Z rozmowy okazało się ,że się "zasiedzieli" pod sklepem , śpią pod namiotem gdzieś koło Baligrodu . My jednak jechaliśmy do Wetliny. Wysiedli Dołżycy.
20 sierpnia 2013 roku podążając do Dwernika z Brzegów Górnych na stopa zabrał nas Pan z Gościńca Pod Jaskiniami.
To było w innym wątku:
19 sierpnia 2014 roku udało nam się ( żona i ja ) zabrać na stopa do Dołżycy . W trakcie rozmowy okazało się ,że Pan kierowca był jednym z montujących tablicę na Łopienniku. Wysiedliśmy w Dołżycy przy Cmentarzu. Potem jeszcze dawał nam instrukcję z mapy na na masce sam.
Spotkany na Smereku 25 sierpnia 2014DSCF3598.jpg :)
Ostatnio edytowane przez tolek banan ; 14-03-2015 o 21:12
Podróże autostopem, zwłaszcza w Bieszczadach to temat tysiąca i jednej niecodziennej historii :) Na to przydałby się osobny wątek ale żeby jeszcze to wszystko mogło się spamiętać w jednej głowie. Żeby nie sięgać daleko wstecz, tej jesieni w Dwerniku też zasiedziało mi się pod sklepem ale że noc już była to trzeba było obrać już kierunek na Nasiczne. Złapałam stopa a ci zamiast drzwi otwierają bagażnik. A w bagażniku już siedzieli inni autostopowicze i kolejka po aucie krążyła, oczywiście omijając kierowcę. Czy kiedy indziej, próbując pieszo iść z Tarnawy na źródła Sanu, gdzieś w okolicy Sokolików złapałam ciągnik i tymsamym znalazłam się w Bukowcu. Marzy mi się tylko złapać jeszcze na autostopa motocykl. Ale kiedyś miałam piękną dłuższą wycieczkę motocyklem po Bieszczadach (jako plecak) -złota polska jesień, piękne słońce i góry i wiatr we włosach, ah. Też przez przypadek. Pracowałam w jednej noclegowni i puszczałam dobrą rockową, motocyklową muzykę ze swoich płyt. Motocykliście klimat tak się spodobał, że przedłużył pobyt a mnie zabrał na wycieczkę motocyklem robiąc całą małą i dużą pętlę bieszczadzką zahaczając o zalew. Albo kiedyś znajomi mieli mnie odwieźć do namiotu do Cisnej ale plany się zmieniły i o 3 w nocy kąpaliśmy się w zupełnie pustym i cichym zalewie, większość na waleta. Kolejne niecodzienne spotkanie: siedząc nad zalewem spotkałam swoją najlepszą niegdyś koleżankę z Krakowa. Okazało się że wybrała się na wycieczkę z Giercuszkiewiczem i znajomymi i po chwili siedziałam już w łódce i płynęłam do domku który pływa na wodzie a tam bluesy, jamy. Wracając łódką do brzegu spotkaliśmy Siczkę i resztę bandy z jego zespołu i piliśmy beztrosko piwko nad brzegiem zalewu. Kiedy indziej jeszcze spotkałam kobietę która była jota w jotę podobna do mnie (nie chodzi mi o wygląd), miałyśmy identyczne zainteresowania i idee życiowe, a także wiele ważnych sytuacji życiowych z przeszłości nam się pokryło. Mało tego -dokładnie tego samego dnia, zupełnie niezależnie od siebie planowałyśmy pójść w jedno ZUPEŁNIE nie uczęszczane miejsce w środku lasu pod jedną górą (nie ma tam oczywiście żadnych szlaków a trafić nie jest łatwo, jest jednak jeden punkt do którego obie zmierzałyśmy ale mało osób o nim wie). Więc poszłyśmy. A na imię ma tak jak brzmi moje drugie imię. U celu rozpaliłyśmy ognisko i siedziałyśmy przy nim do późna rozmawiając o życiu, właściwie miałam wrażenie jakbym rozmawiała sama z sobą. Zjawiła się w wręcz idealnym momencie, w którym powinna się zjawić. To zdecydowanie było najbardziej niecodzienne spotkanie. Teraz raz na pół roku dzwonimy do siebie. Żeby było śmieszniej, dalej w naszym życiu dzieją się bardzo podobne zmiany. Pamiętam gdy wyprowadzałam się z Prełuk chciałam do niej zadzwonić. Powiedziała że ona jest w trakcie przeprowadzki do zupełnie innego miasta. Powiedziała że rzuciła pracę jaką wykonywała i postanowiła wrócić do zawodu. Jejku, pomyślałam -przecież ja to samo. Zaś gdy rozstawałyśmy się na owej górze w lesie, ona powiedziała że idzie teraz na Ukrainę w góry. Dziś się uśmiecham bo kilka miesięcy po tym spotkaniu sama zaczęłam jeździć na Ukrainę a pozostałe góry zaczęły mnie coraz mniej interesować. Jej kierunek na Ukrainę mógł być symboliczny. Ale nie wiem czy to wszystko jest na temat w tym wątku.
Ostatnio edytowane przez Jimi ; 15-03-2015 o 10:30
"Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.
Kiedyś z Bananem (ale nie z Tolkiem Bananem), moim przyjacielem, chcieliśmy się dostać z Czarnej do Polany, w której wtedy Banan mieszkał. Jedna terenówka-nic, druga terenówka- kicha. Aż w końcu zatrzymała się terenówka marki fiat 126p. Dwóch dużych facetów i dwa wielkie plecki, nie licząc kierowcy. W końcu zgadaliśmy się, że facet mieszka w Chrewcie.
- W Chrewcie mieszka taki pan Zbyszek, który hoduje konie- mówi Banan.
-Owszem-facet na to.- To ja.
Ja ja, ja jestem jedną zz - byłem autostopowozem i tak poznałem Jimi.
Oczywiście też woziłem w bagażniku, w bagażniku też jechałem, ale absolutnie największą radochę daje podwózka machinami z za wschodniej granicy.
Nawiązując jeszcze do jednego z poprzednich wpisów; też kiedyś spotkałem na szlaku dziewczyny z Gdyni, i też z jedną z nich później się umawiałem na wspólne bieszczadzkie wypady. Niezwykłe spotkania w Bieszczadach są normą.
Nie ma niczego niezwykłego w tym, że np. raz przegadałem całą noc z niezwykłą 19-latką, a innym razem przegadałem cały dzień z "chłopakiem" po 70-ce, o, jako, ze i Piskal pisze, to przypomniał mi się Edek - ten co opowiadał o syberyjskich zakazanych dystryktach i nas na Kińczyk Bukowski nie zabrał.
Ale ale, ja o czym innym miałem pisać. Mianowicie o dwóch spotkaniach nie na szlaku, ale z bieszczadzkimi konotacjami.
Mój pracodawca funduje mi ciekawe podróże służbowe, podczas których poznaję niezwykłych ludzi.
Ostatnio byłem w Bratysławie, dwa kilometry od austriackiej granicy. Pośród wielu osób, z którymi miałem zawodowy kontakt, zwróciła moją uwagę jedna młoda Słowaczka - coś mi w niej nie pasowało do otoczenia, była jakaś inna, coś było w niej znajomego. Zaintrygowała mnie.
W ostatni dzień pobytu miałem okazję z nią dłużej porozmawiać no i szybko wszystko się wyjaśniło. Rusinka ze Sniny, rodzinę ma w Osadnem! Oczywiście jak następnym razem będę w Sławie, to jesteśmy umówieni, ze Saszka, razem ze swoim bratysławskim frajerem (sł. chłopakiem) oprowadzi mnie po stolicy.
Drugie spotkanie było dla mnie jeszcze ciekawsze, chociaż nie dziewczyna.
Zilina, środkowa Słowacja, też służbowo.
Nocleg ze znajomym z Sącza i młodym (ok 18 lat) chłopcem. Polacy.
Ja ze znajomym (nb. w SG dawniej pracował), wiadomo, wódeczka wieczorem u koleżanek, a chłopiec, książka do poduszki.
Jak wróciliśmy do pokoju, było jeszcze w miarę wcześnie - znaczy jakieś pół flaszki ostało się, więc okazja była, by pogadać.
Chłopak nie pił. Porządny, skromny, niepozorny. Był wtedy szeregowym magazynierem. Zaimponował mi swoją pracowitoscią i podejściem do pracy. Jakbym kiedyś zatrudniał, to go zatrudnię. Pracował pierwszy miesiąc. Tryb pracy; 3 tygodnie non stop od rana do nocy, tydzień wolnego. Opowiedział mi o swoim wielkim marzeniu - po wypłacie wyjechać gdzieś w tym tygodniu wolnego.
Chłopak nigdy, nigdzie nie wyjeżdżał. Jak miał wolny czas od nauki, to pracował. Zawsze. Niezwykłe.
No to mu poopowiadałem, o tym, że jak chce, to może wsiąść w samolot i wygrzewać się gdziekolwiek w Europie, czy pobliskiej Azji, Afryce..
Stwierdził, że super, ale wolałby raczej w Bieszczady. Bieszczady?! Ktoś, kto nigdy nigdzie nie był, na pierwszą w życiu podróż wybiera Bieszczady?! Super! No to mu opowiadam, jak komuś, kto pierwszy raz w Bieszczady jedzie, opowiadam o Tarnicy, o połoninach, Rawkach, Buklowym, ale widzę, że mu znowu coś nie pasuje! Mówi, że super, ale wolałby co innego zobaczyć w Bieszczadach.
No to pytam: "co chcesz zobaczyć?"
Odpowiada: "chcę zobaczyć pozostałości po dawnych, nieistniejących miejscowościach, ślady dawnej kultury, wierzeń, ruiny cerkwi, cerkwiska, stare cmentarze etc. "
Jak już odzyskałem głos, po ty co usłyszałem, oczywiście opowiedziałem chłopakowi o różnych Tworylnych, Beniowych itp. - pełen zachwyt.
A jak mu opowiedziałem o niedostępnej cerkwi w Sokolikach Górskich, to aż mu się oczy zaświeciły.
Miał nawet coś pokombinować, by tam się dostać - ma kogoś w bieszczadzkiej SG. Chce się tam wybrać ze mną - ma dzwonić - i ja na nim duże wrażenie zrobiłem.
18-letni chłopiec, który nigdy, nigdzie nie był, na pierwszą w życiu podróż wybrał Bieszczady, by oglądać jakieś stare ruiny, cerkwie, cmentarze.
Czy ktoś spotkał kiedyś na bieszczadzkim szlaku znanych muzyków?
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki