... a to Bieszczady właśnie
Wernisaż tej wystawy miał się dokonać w Bieszczadach. Wypadało aby miał również bieszczadzki charakter. A zaczęło się tak :
Delikatne płatki śniegu spływały na tą bieszczadzką wioskę znaną raczej z deszczu.
Ostatni tydzień listopada to jednak okres gdy zima wpycha się w tą krainę wyganiając niedobitków błąkających się pomiędzy górami.
Ale i miejscowa ludność nie jest skora do wychodzenia z domu w taką pogodę.
Wysiadam z porannego autobusu razem z pewnym jegomościem w dużym czarnym kapeluszu. Ten jegomość i ten kapelusz robią klimat w całej okolicy. Klimat nie tyklo poetyczny.
Idę jego tropem do jedynego otwartego baru. Tam czekają na mnie : Ciepły i Królewicz
Nasza trójka jest patrolem zwiadowczym wernisażu.
W kiosku kupujemy mapę wydaną pod okiem pewnego gościa z Krosna.
Tłumaczę że to jest najlepsza mapa , a poza tym mapa może sie przydać (?)
Aluminiowe puszki zakupione w miejscowym sklepie lądują w plecaku. Możemy ruszać.
Z mapy wynika że cerkwisko nieopodal drogi będzie miejscem gdzie mamy trafić na szlak.
Jest
Mozolnie wspinamy się do góry obserwując położone poniżej domostwa. Wszystko wokół przypruszone świeżym śniegiem. A z tego domostwa dym z komina niczym w bajce wije się prosto do góry.
Bukowy las z rzadka urozmaicają ośnieżone choinki.
Coraz głębsze oddechy i jesteśmy coraz wyżej. Kamienne grzywacze na szczytowych graniach gonią Królewicza do robienia zdjęć.
Czarno-białych
Na szczycie polanka odsłania widok w jedną stronę . Zimowa pochmurna pogoda nie
sprzyja robieniu zdjęć.
Po krótkim odpoczynku odpadamy w dół. Mamy spore przesunęcie czasowe. To co rozpiska opiewała na 1,5 godziny my zrobiliśmy w 2,5.
Ale tak to już jest zimową porą. I tak jest dobrze bo te 20 cm. śniegu nie włazi nam za kołnierz
Kolejna godzina marszu wzmaga pragnienie. Dochodzimy do żródła. Możnaby rzec do wodopoju.
Ale okazuje sie że można pić dopiero po przegotowaniu.
I tu następuje zadadka : Skąd wyruszyliśmy i gdzie jest ten wodopój ze zdjęcia gdzie doszliśmy popołudniem ?
Zakładki