Pierwsze dotknięcie.
Poranne wstawanie , to nie jest ulubione zajęcie. Realia wskazują że jednak tak trzeba.
Delikatne trzaśnięcie drzwiami tego pełnoletniego samochodziku
i już przesuwamy się ku granicy drogami spowitymi mrokiem nocy. Za dnia można by pochłaniać obrazy doliny Sanu.
Rzeki która przebija się tu pomiędzy zielonymi górkami. To pogórze z zagubionymi wioskami , z malowniczymi cerkwiami
(jak choćby ta najstarsza w Uluczu ) jest zupełnie niedoceniane i nieznane.
Brzask wschodzącego słońca oświetla ostatnie kilometry przed Krościenkiem. To na tym drogowym przejściu granicznym zaplanowaliśmy przejechać na ukraińską stronę.
Ustawiamy się grzecznie na końcu kolejki oczekujących. Dochodzi piąta rano. Za zakrętami nie widać budynków granicznych.
Próbujemy zgadnąć ile czasu nam połknie oczekiwanie : dwie, trzy godziny , a może dłużej.
Okazało się że pięć z hakiem. Spoglądamy na zegarek i już wiadomo że marne są szanse aby jeszcze dziś wyjść w góry.
Ukraina przywitała nas chmurami które zaczepiały nawet o niskie górki. W najbliższym miasteczku (Chyrów) wybieramy drogę prowadzącą przez Felsztyn.
Felsztyn teraz nazywa się Skieliwka i w niczym nie przypomina swojej dawnej świetności.
Jedynie kościół jest wspomnieniem dawnego. To do tego kościoła chodzili z niedalekiej Głębokiej dziadkowie mojego towarzysza podróży
Dlatego koniecznie chciał mi to pokazać. Jednak ta droga , mimo że krótsza , przypomina obraz po bombardowaniu.
Jakiekolwiek rozwinięcie szybkości grozi utratą zawieszenia.
Zachowując roztropną prędkość przejeżdzamy pełen historycznych dziejów Sambor i patrząc z niepokojem na coraz bardziej mokre niebo Dostajemy się do Drohobycza.
Tutaj mamy okazję troszke pobłądzić wyprowadzeni w pole drogowskazami.
Całkiem przyzwoitą drogą dojeżdzamy do Stryja ciągle kierując się do celu.
Celem ma być Osmołoda. Wioska zaszyta w głębokiej dolinie Gorganów nad rzeką Łomnicą
Zbliżamy się do celu.
Tylko kolejne kilometry coraz mocniej padającego deszczu gubią sens wyjazdu. Po co tam jechać kiedy wycieraczka nie może nadążyć , a przepływające obok drogi potoki zdążyły się zamienić we wściekłe brązowe rzeki.
Dojeżdżamy. Jest piąta po południu. Z nieba leje równo. Nasz optymizm uleciał , a właściwie rozmókł się całkowicie.
Co robić ?
Najpierw idziemy kupić ichnią wódeczkę.
Kurde. Sklep też zamknięty. Żadnych ludzi. Nawet nie ma kogo spytać.
Przygaszeni wracamy do samochodu. Powoli jadąc wypatrujemy żywego ducha.
I w tym beznadzieju przywraca życie mała tabliczka z polskim napisem : noclegi .
cdn
Zakładki