... Jechaliśmy pod górę wykutą w skale drogą. Na grzbiecie pagórka mój ojciec wstrzymał konia i zawołał rzewnym głosem, jak gdyby widział przyjaciela: Hoczew! W dolinie nad brzegiem rzeki płynącej do Sanu, ujrzeliśmy szczątki niewielkiego zamku. Obok biały dworek i gospodarskie, dość porządne zabudowania. Dalej kościółek, karczma i chaty wzdłuż łegu rozsypane. To była Hoczew. - Tu, w tym zamku urodziłem się - rzekł mój ojciec i zdawał się więcej do siebie niż do nas mówić. - Z tej strony był pokój mojej matki... już tylko jedno okno... dalej ganek... wszystko się zawaliło...
Zakładki