Jeżeli chcecie być pilnowani na każdym kroku, zadręczani stałą obecnością gospodarzy, i napominani, że o 22.00 macie być w łóżku jedzcie do "Borysówki" Wołkowyja 26 !

W rozmowie Pani powiedziała mi : "mamy domek dla turystów", co dla mnie (oj naiwny!) oznaczało "osobny domek". Tymczasem domek okazał się typową daczą dla jednej, góra, dwóch rodzin (najlepiej - znających się), a nie obiektem turystycznym. Właściciele z pozoru serdeczni, doradzają, gdzie pójść itp, a potem sprawdzają, czy skorzystało się z ich rad, a są dosłownie wszędzie, bo domek jest mały, a turystów napchane, ile wlezie.
Pazerność na forsę, aż z nich wychodzi porami. A mania kontrolerska jest tego rodzaju, że człowiek czuje się ciągle skrępowany. W życiu nie widziałem takiej ilości fałszu i zakłamania, tu Państwo Gospodarstwo naprawdę się wykazali ! Gospodarze mają obsesję zagadywania przez cały czas i sprawdzania co turysta robi. Na początku wydaje się że jest OK, ale już po 1 dniu chciało by się mieć trochę spokoju. Mimo, że wyjeżdżaliśmy na całe dnie i tak okazało się, że wg gospodarza "nie spełniliśmy norm" Cóż sie okazało?, Pan gosdpodarz uważał za stosowne piwiedizeć nam, że"powinniśmy być w łóżkach (!!!) o przyzwoitej porze" jak się okazało dla niego to godzina 22. :) :) No ubaw, na obozie harcerskim jest większy luz. Dzień wczesniej wóciliśmy z ogniska ok 2 15. (specjalnie poszliśmy nad jezioro, żeby nikomu nie przeszkadzać) i okazało się, że "przemili gospodarze" maja jakąś obsesję, choć chciałem tylko zdjąć buty i iść spać, obydwoje wyskoczyli do pokuju i niedowierzaniem pokazywali mi zegarek... Nigdy w życia ani ja, ani moja rodzina czegoś takiego nie przeżyliśmy. Na drugi dzień było wszystko niby OK i nagle ten tekst przed pójściem w góry wyznaczający nam czas póścia do łóżek., ale Pan goospodarz się przeliczył, bo myśłał ze wyjeżdżamy w góry i nie mamy wyjścia, my tymczasem zwineliśmy się tego samego dnia. TO NIEPRAWDOPODOBNE ŻEBY W RP 2006 CZŁOWIEK MUSIAŁ ZNOSIĆ COŚ TAKIEGO ZA WŁASNE PIENĄDZE !!!! Zwłaszcza, że cały czas byliśmy w górach i widzieli nas raptem prze ok 2 godziny dziennie. Obiekt w ogóle nie jest przystosowany do normalnego funkcjonowania turystów, bo jest za mały. A gospodarze pilnie strzegą każdego metra. W pokoiku z trudem mogłęm się obrócić , a Pan gospodarz ma pretensję że mu schody trzeszczą. Oczywiście że trzeszczą, bo sa niezwykle strome i drewniane, a on niesustannie podsłuchuje, czy ktoś coś czegoś nie robi nie po jego myśli...

Chcecie się poczuć jak gówniarze na kolonii o podwyższonym rygorze, jedźcie do BORYSÓWKI, tylko tu poczujecie się jak przedszkolaki, które dostają po łapach za siusianie do cudzego ogródka.