Dzień Drugi!

W Zagórzu wpakowałem się do busa jakiegoś niezależnego przewoźnika. Po chwili jazdy stanąłem na placu przed brakiem PAVULONU- no bo jak można stanąć na placu przed PAVULONEM skoro go tam nie ma? W Siekierach siedział sobie Rysiu - poeta. Jeszcze przed wspólną pogawędką zasięgnąłem języka u barmana. "Budka rozjebała się jak ją przesuwali" usłyszałem. Wersja Rysia była nieco bardziej stonowana, ale fakt faktem PAVULON ma być po stronie przeciw położnej, ma być większy i w ogóle... Niebawem w Siekierach pojawił się Pan Potocki (z żoną ...) , a na stole ujrzałem, sam nie wiem kiedy ale był..... plan na Bieszczadzkie Anioły. Tak tak, kolejny spęd ludzi pełnych nadziei "że będzie lepiej" jest już w planach. Sam zignoruję tę imprezę.
Z Cisnej wyruszyłem w kierunku Diabligrodu PKS`em. Dla dobra miejsca nie napiszę dokładnie którędy i jak..... (bo po co?) Po jakimś czasie marszu zobaczyłem pędzącego maluszka "Carpatian Bison Project" Żubr jechał do miasta. Poznałem Teresę- taka miła brunetka. Zabrałem się więc z Żubrem do miasta, po paliwo (to do picia i do pędzącego maluszka).
Na miejscu, w chatce była Kamila- kolejna miła postać. Ledwo otworzyłem piwo w drzwiach pojawił się Wojtek z tajemniczą dziewczyną, ma na imię Agata. Chwila rozmowy i już odkryłem nowe zastosowanie pudełka do filmu foto- Świetnie nadaje się do "dozowania" mojego wysoko procentowego bimberku.
Jak tam wszystko idzie płynnie.... Może przeginam, ale bardzo, bardzo lubię tam przebywać, głównie dzięki ludziom, których tam spotykam. Nikt nigdy nie idzie sam po drewno, nikt nie rąbie sam, nikt sam nie rozpala, i nikt nie prosi o pomoc- tak wszyscy sobie pomagają i są niedaleko, choćby z chłodnym piwkiem. Zasmuciło mnie jedynie to, że nieopodal, zaczęli działać drwale. Tak jakoś łyso się zrobiło- szkoda. Nie długo po rozpaleniu ogniska przyszła jakaś ekipa ...... która od razu wbiła się na strych i patrzyła na nas z góry. Żubr próbował uskutecznić zamianę ciutki bimberku na wino, ale współlokatorzy "z góry" średnio rozmowni byli- tylko kiwali głowami. Po południu przyszli jacyś turyści, matematycy jacyś czy coś, ja tam nie wiem, poszli sobie chwiejnym krokiem po paru godzinach.
Wieczorem rozdziewiczyłem (roztoporzyłem) mojego fiskarsa. Zupełne realia rżnięcia:) Można sobie zdrowo pociupać hihi
Wieczór..... kanapki.... bimberk..... jedyna na świecie herbata, .... świecące w blasku płomieni oczy, .... żarty i rozmowy- dla tego właśnie jadę w Bieszczady