Data 11-09-2006
Stop leśnym piratom!
BIESZCZADY Najczęściej tratują okolice Leska, Ustrzyk Dolnych i Soliny
Terenowych pojazdów różnej maści jest w Bieszczadach coraz więcej. ARCHIWUM
Na szlakach i w lasach coraz częściej słychać warkot terenowych samochodów. Przyrodnicy alarmują: - Amatorzy szaleńczych rajdów degradują środowisko i zniechęcają turystów do wypoczynku w Bieszczadach.
Do Prokuratury Rejonowej w Lesku wpłynęło kilka skarg od mieszkających w pobliżu lasów gospodarzy.
- Twierdzą, że terenowe auta zakłócają im spokój - mówi prokurator Zygmunt Słabik. - Nie dziwię się ich oburzeniu. Z tego, co wiem, wiele dżipów czy motocykli jeździ bez tłumików.
To nic nowego
Jeszcze w 2004 r. Stowarzyszenie Przewodników Turystycznych "Karpaty” alarmowało, że grupy zajmujące się promocją sportów ekstremalnych zagrażają przyrodzie. Od tej pory nic się nie zmieniło.
- Jeżdżą szlakami, rzekami, potokami i drogami leśnymi - mówi Stanisław Orłowski, prezes SPT "Karpaty”. - Płoszą zwierzynę, stwarzają zagrożenie dla spacerowiczów.
Większość dróg leśnych zamknięta jest szlabanami, ale amatorzy rajdów znajdują sposoby, by wjechać na stokówki. Leśnicy pilnują, żeby do tego nie dochodziło, ale jest ich za mało. Jeden leśniczy ma pod nadzorem średnio półtora tysiąca hektarów lasu.
Policja też niewiele może. Nawet jeśli ktoś zgłosi, że kierowcy terenówek i crossowych motocykli niszczą środowisko, to trudno złapać ich na gorącym uczynku. Są szybsi.
Liczy się kasa
Kto urządza rajdy?
- Takich firm jest już sporo, promują się w internecie, zarabiają duże pieniądze na ludziach złaknionych ekstremalnej przygody - mówi anonimowo bieszczadzki przyrodnik.
S. Orłowski: - Kiedyś w Solinie zobaczyłem 30 obłoconych ludzi, którzy dopiero co zsiedli z quadów. Rozpytałem ich i okazało się, że jeździli po rezerwatach krajobrazowych! Stratowali je i nie ponieśli żadnych konsekwencji.
Z badań przeprowadzonych przez Orłowskiego wynika, że turyści szukają w Bieszczadach ciszy, chcą napawać się ich dzikością.
- Jeśli raz czy dwa spotkają rozpędzone dżipy, zniechęcą się - przestrzega.
To nie my
Najbliższa grupa sportów ekstremalnych ma siedzibę w Lesku. Oferuje m.in. jazdę po bezdrożach, jednak jej członkowie zaprzeczają jakoby mieli cokolwiek wspólnego z degradowaniem przyrody.
- Poruszamy się tylko wyznaczonymi trasami i zawsze za zgodą właściciela - podkreśla Mariusz Witlański. - W żadnym razie nie powinniśmy być kojarzeni z szaleńcami, którzy niszczą leśne dukty, łąki czy rzeki. My z nimi walczymy.
Zakładki