Opowieść z morałem o auostopie Józka Lubińskiego, z czasów kiedy prowadził schronisko na Połoninie. Nie skierowana do Użytkowników forum, bo tu w tej sprawie złych charakterów na pewno nie ma.
Opowiada Józek:
Idę na górę z Wetliny, chyba było to we wrześniu. Targam plecak z zaopatrzeniem, mniej niż 30 kg nie miało tam prawa być. Zero samochodów. Wreszcie coś jedzie, w samochodzie pan z panią. Macham, a pan mi pokazuje na szybie palcami krok postępujący.
Ech ... ty .... myślę, ale Bóg z tobą ...
Dochodzę na przełęcz, patrzę, a tu na parkingu .... JEEEEST... ten sam . Stoi pusty, więc na pewno poszli do schroniska.
W tym momencie muszę dodać, że jeżeli pomyśleliście, że Józek poprzecinał opny (co byłoby częściowo usprawiedliwione), to jesteście w błędzie. Józek to człowiek z prawdziwą klasą.
Leciałem na górę jak na skrzydłach, goniony chęcią bliżej nieokreślonej zemsty. Dobiegam do schroniska ... są państwo ... kręcą się po grani, robią sobie zdjęcia.
Nabuzowany czekam na rozwój sytuacji .... dobra nasza ..... jeszcze do mnie przyjdziecie.
Wreszcie wchodzą do schroniska. Dwie herbatki - rzuca pan.
Nie ma !!! Proszę pana, jak pan jest taki uprzejmy na drodze, to jak tak samo jestem uprzejmy we własnym domu - brzmi odpowiedź Józka. Jezu, jak ta towarzszka pana się zaczerwieniła.
Może ta reakcja nie była zbyt dydaktyczna, ale jakoś się trzeba było zemścić.
Wniosek - zawsze ZABIERAJMY, jak mamy miejsce.
Pozdrawiam
Zakładki