„Świat zaludniają jednostki”
Henry David Thoreau
Dzień pierwszy.
24h wytrzymałem w Poznaniu. O 6 rano w czwartek wyruszyłem....trasa była długa i nużąca, grunt że dotarłem do celu. W okolicach Leska, odebrałem telefon od Harnasia z informacją, że go nie spotkam tym razem, ale prawdopodobnie niejaki Browar i Teodor będą na miejscu. Droga od Sanoka była oblodzona, a od Diabligrodu biała... Bertrand miał jechać do Cisnej, jednak podwiózł mnie na miejsce noclegowe.
Te co bardziej odludne miejsca, a więc i miejsce mojego noclegu było zupełnie zasypane śniegiem- miejscami do kolan. Potok schował się pod lodem i śniegiem, gdzieniegdzie tylko ciemne pola wskazywały na to że lód nie jest gruby. W świetle czołówki błyskawicznie odnalazłem przysypaną ścieżkę, i rozpocząłem „taneczne” manewry na krętym i śliskim przejściu. Było dokładnie wedle Harnasia słów- na miejscu był Browar i Teodor.
W lot pojąłem o co chodzi z tą ksywą Browara.... Wieczór był co najmniej sympatyczny. Gospodarze upichcili jakąś zupę, miałem okazję zaobserwować chwalonego przez Browara colemana. Jak na mój gust dość skomplikowana obsługa, ale liczy się że jadło było ciepłe i dobre- to zawsze poprawia samopoczucie (a i tak nie było na co narzekać). Liczne przygody wspominane przy kominku zawsze nadają chwilom niepowtarzalnego wymiaru. W lot pojąłem, że w preferencjach uprawiania turystyki jesteśmy identyczni, i choć bagaż moich doświadczeń w tych kwestiach żaden, wiem już to i owo.
W chacie mimo że opału nie brakowało, wewnątrz panował chłód. Na zewnątrz ok 10, a w środku 8 oczywiście odpowiednio po przeciwnych stronach zera. Noc spędziłem na ławie dość blisko paleniska- w pełni świadom że to mogłaby być moja ostatnia noc w śpiworze, że uszkodzenie od iskry.... bla bla bla, a życie swoje- zimno mi było to trzeba sobie radzić!
Zakładki