Dnia siódmego….
Poranek całkiem miły. Przebudzenie, kanapki z obgryzionym przez popielice serem, piwko…. No muszę przyznać, że popielice się sprawiły na medal, gdyby nie ślady na serze gotów byłbym pomyśleć, że ich już tam wcale nie ma. Zeszliśmy do Mucznego jakimś jarem, a następnie drogą zrywkową…. Fajo trasa. Zajrzeliśmy na kirkut…. Nici z planów, aby Nataszę porwać na chatę z cieknącym dachem, i kontynuować przebywanie w początkowym składzie (Harnaś też miał dojechać). Anyczka jechała już do Anyczkogrodu, tak więc odprowadziłem dziewczę na przystanek… Zadecydowałem, że zajadę na chatkę sam. Już w Diabligrodzie złapałem stopa, dość korzystnego, bo w miejsce bardzo nie odległe. W międzyczasie okazało się że Harnaś nie dojedzie w piątek, tylko w sobotę. Posiedziałem sobie trochę na chatce, podumałem…. I wróciłem na kirkut. Poznałem Magurycza. Już po pierwszych jego słowach wywnioskowałem, że wygląd (punkowca) nijak się ma do jego niebywałej solidności i rzetelności. Noc była piękna, wielokrotnie zasłaniane chmurami gwiazdy często pojawiały się, i cieszyły oko całą swoją mocą.
Zakładki