Strona 3 z 4 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 21 do 30 z 35

Wątek: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

  1. #21
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Dzień jedenasty: 15.07
    O godz. 6.40 opuszczamy Rafajłową i marszrutką (4 hrywny) jedziemy do Nadwirnej. Znów przekonuję się, że pojazdy na Ukrainie są z gumy…W busie jedzie na pewno więcej niż 25 osób. Jadą do pracy w górach (wysiadają po drodze i kierowca musi wychodzić na zewnątrz by zamknąć drzwi!), na targ (różne pakunki) lub do pracy w Nadwirnej. Mimo okropnego ścisku, nikt się nie kłóci, nie narzeka…
    W Nadwirnej szybko przesiadamy się do marszrutki (4,80 hrywny) do Iwano-Frankiwska by po 45 minutach siedzieć już w autobusie Iwano-Frankiwsk – Użgorod. Bilet do Niżnych Worot kosztuje każdego z nas 28 hrywien. Jedziemy przez Kałusz i Stryj, gdzie mamy dłuższy postój.

    Dworzec w Stryju.jpgNa ulicy można napić się kwasu chlebowego....jpgUlica w Stryju....jpg

    Wykorzystujemy go na szybkie zwiedzanie okolic dworca kolejowego i autobusowego oraz zakupy jedzenia. Stryj to typowe ukraińskie miasto z „nutką” wschodnią. Mam wrażenie, że za chwilę na ulicy zobaczę przedwojennych Żydów i Ormian, że zaczepiać mnie będą umorusane dzieci proszące o cukierek. Z tymi ostatnimi, ale cygańskimi, rzeczywiście można się spotkać prawie na każdym dworcu…
    Podróż mija dość szybko zwłaszcza, że jedziemy dobrze utrzymaną, szeroką drogą wiodącą ku granicy…niestety z tego konsekwencjami. Mijamy dwa poważne wypadki, w których uczestniczyły TIR-y. Mijamy kolejne miasteczka i wsie; wjeżdżamy w Beskidy Skolskie…Droga staje się kręta, za oknami pojawiają się coraz wyższe góry… Nagle wyjeżdżamy na przełęcz i w oknie zauważam napis Latirca…To stąd zaczynalibyśmy ostatni etap naszej wędrówki do Użoka…Za chwilę miga mi napis Biłaszowice. To stąd można najszybciej wejść na Pikuj. Szybko podchodzę do kierowcy i proszę by się zatrzymał. Wysiadamy… Dobrze, że zauważyłem tablicę bo tak musielibyśmy się wracać z Niżnych Worot. Skręcamy w boczną drogę, z której widać pokaźną górę. Nieśmiało pytam mijanych mężczyzn, czy to Pikuj. Pada twierdząca odpowiedź. No to jesteśmy „w domu”! Idziemy jeszcze kilkaset metrów i znajdujemy turbazę "Pikuj". Wchodzimy na teren, gdzie szykowane jest chyba jakieś weselne przyjęcie. Pod zadaszeniem leci muzyka a za drzwiami z napisem „jadalnia” sala zastawiona stołami z niezłym na oko jedzeniem! Idziemy do budynku wyglądającego na hotel. Drzwi otwarte a w środku nie ma nikogo… Kręcimy się kilkanaście minut po budynku aż wreszcie przychodzi jakiś facet. Okazuje się, że to „gospodarz obiektu”. Pytam czy możemy przenocować. Odpowiedź twierdząca całkowicie nas zadowala. Pan prowadzi nas do pokoju z łazienką (wanna) i ciepłą wodą (wieczorem) za 30 hrywien od osoby. Płacimy z góry, bo nasz „gospodarz” też wybiera się na to wesele…Nie pojawia się już wcale (za naszej bytności )… A może by tak zabawić się w Zagłobę? Delikatne chrapanie z sąsiedniego łóżka studzi mój pomysł i odbiera nadzieję... W nocy zaczyna lać!!!

    Dzień dwunasty: 16.07
    Rano leje nadal a góry toną w chmurach ograniczając widoczność do 10-20 metrów. Pikuja w ogóle nie widać.... Siedzimy w pokoju i zastanawiamy się co robić. Czekać do jutra, bo szykuje się na pewno zmiana pogody – taki sms otrzymuję od swojego kolegi Grzegorza – kapitana żeglugi wielkiej z Polski. Komu jak kumu, ale jemu trzeba zaufać!
    Żeby ni rozleniwić się za bardzo i utrzymać w formie postanawiamy w przerwie ulewy iść na spacer i zwiedzić wioskę. Oglądamy cerkiew i dowiadujemy się którędy iść na Pikuj.

    Cerkiew w Bilaszowicach.jpgSzlak na Pikuj.jpg

    Wioska sprawia wrażenie innej niż te widziane przez nas do tej pory. Panuje tu ogólny ład i porządek, co trudno dostrzec np. w Łopuchowie. Porąbane drzewo poukładane, cegły do budowy również a przed domami czysto, pozamiatane…Byłby na pewno lepszy widok, gdyby nie ten deszcz…Wracamy do swojego pokoju, skręcając jeszcze do „kawiarni”, gdzie jemy obiad razem z wycieczką młodzieży ukraińskiej. Oni byli na Pikuju wczoraj a dziś wyjeżdżają. Miłe panie z „kawiarni” sprzedają nam chleb, bo sklep dziś nieczynny (niedziela). W budynku turbazy nadal nie ma „gospodarza” więc nie ma komu zapłacić za następny nocleg. W nocy ustaje bębnienie deszczu ...
    (cdn)
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 08-08-2006 o 20:27

  2. #22
    Bieszczadnik
    Na forum od
    08.2005
    Rodem z
    Sanok
    Postów
    79

    Domyślnie Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Wspaniała relacja! Ale w tym miejscu muszę się pochwalić że też wchodziłem na Pikuj z Biłaszowicy (m.in.). Chyba miałem wtedy słabszy dzień bo na szczyt wlazłem ledwo żywy. Ciekawe jak się szło tej ekipie... Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
    Seba

  3. #23
    Bieszczadnik
    Na forum od
    07.2006
    Rodem z
    pogórze
    Postów
    114

    Talking Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Hejka!!! Wojtku, masz "przecudnej urody" dar opowiadania. Czyta się to jednym tchem, jak dobrze napisaną książkę (prawie jak bym tam z Wami była), a te fotki.... miodzio. Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg opowieści... zresztą nie ja jedna jak widać. Głowę bym dała, że takich opowiadań mógłbyś wysnuć jeszcze....... i jeszcze więcej. . Do następnej relacji....
    pozdrawiam
    Małgośka

  4. #24

    Domyślnie Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Świetna relacja!
    Też bym się kiedyś tam wybrał, ale nie wiem czy znajdę jakiegoś kompana do podróży, a samemu to tak jakoś nie za bardzo chcę się chodzić. Coś ciężko namówić moich znajomych na jakikolwiek wyjazd :( Może kiedyś mi się uda i coś zorganizujemy.

    Pozdrawiam
    Michał

  5. #25
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Dzień trzynasty: 17.07
    Wychodzimy o godz. 5.30. Przed nami Pikuj i Bieszczady Wschodnie aż po Użok. Przykro nam, że nie zapłaciliśmy za ostatni nocleg, ale nadal nie było „gospodarza”. Chyba nadal „weseli się”… Przechodzimy przez śpiącą jeszcze wieś. Nie pada, ale mgła ogranicza widoczność, co przy braku kompasu staje się powodem lekkiego stresu. Całe szczęście, że wczoraj zdobyliśmy „punkt zaczepienia” (miejsce wyjścia na szlak) i teraz możemy powoli próbować zdobyć tę górę…
    Przechodzimy przez żelazny mostek i od razu wdrapujemy się na kolejne wzniesienia. Mijamy łąki, pola ziemniaków i owsa. Miejscami ścieżka się rozgałęzia i trzeba wybierać którą iść. Całe szczęście, że po przejściu kilkuset metrów znów się łączą. Staramy się trzymać „prawej strony” często spoglądając na mapę. Niestety w wyższych partiach wędrówce zaczyna towarzyszyć mżawka. Nie ma to większego znaczenia, bo i tak jesteśmy przemoczeni. 36 godzinny deszcz sprawił, że trawy są dosłownie oblepione kroplami wody i nie pomaga nawet strząsanie ich kijkami, ani ochraniacze, ani też spodnie nieprzemakalne.
    Mozolnie pniemy się w górę. Momentami szlak podobny jest do tego z Nasicznego na Dwernik Kamień w naszych Bieszczadach. To mobilizuje nas i sprawia, że mamy nadzieję dziś stanąć o „rzut beretem” od polskiej granicy. Mgła trochę rzednie odsłaniając widok na Biłaszowice coraz bardziej oświetlone słońcem. Może i my też doczekamy się słoneczka…Na razie do mgły, ale chyba bardziej do niskich chmur, dołącza coraz większy wiatr. Co chwila wpadamy w tuman, ale teraz mam już pewność, że będziemy mieli pogodę i dobrą widoczność!
    Wychodzimy z lasu na dużą polanę i ścieżką skrajem podążamy do następnej, gdzie ścieżka skręca ostro w lewo. Wiatr na chwilę odsłania górę…To chyba zemsta Pikuja za nieopatrzne nazwanie go przedwczoraj „Pikusiem”! Ujrzeliśmy przez chwilę to co nas czeka…Toż to będzie wspinaczka! Idzie się nam coraz trudniej, bo wiatr „duje” aż strach. Momentami przytrzymujemy się kosówki i krzewów podobnych do cyprysików by nas nie zwiało. Przez kilkadziesiąt metrów idziemy po kamiorach aż wreszcie stajemy na trawiasto – kamiennej półce. Pikuj znów na chwilę odsłonił swoje oblicze. To jeszcze kilkaset metrów, ale już tylko ostro wznoszącą się połoniną.

    Pikuj we mgle.jpgPeremoha...zwycięstwo - tuż po wejściu na Pikuj.jpg

    Kilka minut przed godz. 9-tą stajemy wreszcie na szczycie. Łatwo teraz powiedzieć, stajemy! W istocie od razy dopadamy do betonowego słupa i mocno się go trzymamy by nas nie zwiało! W chwilach, gdy wiatr trochę „zwalnia” trzaskamy zdjęcia i szybko schodzimy niżej i chowamy się za skalny grzebień. Jest mi okropnie zimno więc zmieniam przepoconą koszulkę, zakładam polar, zasuwam suwak „pod oczy”… Teraz możemy napić się gorącej herbaty! Wybuchamy śmiechem, kiedy zęby dzwonią o kubek. Jeszcze poprawiamy wszelkie paski i w drogę…

    Kolejne szczyty za nami....jpg Nasz szlak....jpg....a w dole wioski....jpg
    Idziemy teraz ścieżką wśród połoninnych traw, które kładą się tak jakby się kłaniały na powitanie. Ale to tylko wiatr, który powoli przegania chmury. Jeszcze prze kwadrans wędrujemy we mgle i nagle przed nami ukazuje się cały masyw Bieszczadów Wschodnich aż po polskie: Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec. Jest piękny, mieniący się różnymi odcieniami zieleni traw i drzew. Najpierw widoczny Ostry Wierch, później Wielki Wierch… Po lewej stronie za doliną (biegnie tędy droga Niżne Worota – Wołosianka) piękna Połonina Równa, po prawej wszystkie pasma Beskidów Skolskich, nieco na prawo-w tył w oddali Gorgany…

    Widok na Bieszczady Wschodnie....jpg W drodze na Wielki Wierch.jpg

    Widok polskich Bieszczadów daje nam lepszego „kopa” niż red bull. Świadomość bliskiego końca wędrówki jest świetnym dopingiem… ale nadal przed nami jeszcze kilka godzin marszu. Za Wielkim Wierchem spotykamy dwóch polskich wędrowców. Którzy idą w przeciwnym kierunku. Standardowa wymiana informacji: skąd, dokąd oraz co u celu. Na połoninach coraz więcej krzewinek jagodzin i borówek i… coraz więcej zbieraczy. Głównie to kobiety, które w ten sposób wspomagają domowy budżet.
    Pokonujemy kolejne wzniesienia (niektóre z wychodniami skałek piaskowcowych), ale jakoś nie możemy zauważyć przedwojennych słupków granicznych…Pogoda robi się coraz lepsza, nawet wiatr trochę cichnie. Staramy się wędrować sprawnie robiąc odpoczynki co godzinę. Kładziemy się wtedy na trawie, patrzymy w czyste już, błękitne niebo i jest nam naprawdę dobrze…
    Na przełęczy Ruska Put’ robimy sobie obiad, chwilę odpoczywamy, podziwiamy panoramę Połoniny Równej i bliskich już polskich Bieszczadów. Zbieramy się coraz wolniej, ale głównym powodem tegoż jest uświadamianie sobie, że wyprawa się kończy, że przeżyliśmy coś wspaniałego, przeszliśmy wiele, wiele kilometrów górskich szlaków, spotkaliśmy wspaniałych ludzi. Ech! - ….

    Przełęcz Ruska Put'.jpgStarostyna.jpg

    Wspinamy się na Starostynę a następnie na Kińczyk Hnylski (w niektórych przewodnikach nazywany Kańczykiem Hnylskim). Teraz już cały czas w dół. Żegnamy się z połoniną i wchodzimy w las. Odtąd będziemy mijać jedynie śródleśne polany porośnięte kopkami jagodzin (podobnie jak na punkcie widokowym w Siankach po stronie polskiej). Ścieżka raz zanika to znów pojawia się. Na jednej z polan rozgałęzia się… idziemy w lewo… Jak się okaże będzie nas to kosztować wędrówkę około 3 km dalej. Na razie schodzimy do widocznych w dole zabudowań. Okazuje się, że wyszliśmy w przysiółku Gusnyj.
    Widok chaty sprawił, że przez moment myślałem, iż jestem w XIX w. To prawie pół kurna chata, przed którą biegają na wpół gołe dzieci. Przy obórce siedzi starowinka… Ogólny bałagan, rozgardiasz; świat zwierząt miesza się ze światem ludzi… Prosimy o wodę i pytamy o drogę… Znów spotykamy się z miłym przyjęciem. Ludzie bardzo biedni, ale uczynni, gościnni. Żal mi ich… przecież kilka kilometrów na północny zachód i mieszkaliby w Polsce. Ale czy byliby tacy sami?
    Dalej wędrujemy już bitą drogą licząc na jakiś pojazd, który dowiózłby nas do Użoka. Niestety, całe 3 kilometry odbębniamy z buta… Wreszcie ukazuje się Użok i drogowskaz; w lewo Użgorod w prawo Lwów. Cieszymy się jak dzieci tańcząc taniec zwycięstwa! Przeszliśmy!

    Przeszedłem.....jpg

    Pytam o sklep. Okazuje się, że już jest zamknięty, ale poproszą by nam otworzono. Super! Co za ludzie! Nie czekamy długo… Przemiła pani sprzedaje nam piwo, wodę, jakieś konserwy, czekoladę, pomidory…Chleba nie ma, ale z domu przynosi „kusoczek”. Przysyła córkę by nas zaprowadziła na stację kolejową, która znajduje się kilkadziesiąt metrów powyżej drogi, bo za kilkanaście minut odjeżdża pociąg do Sianek i dalej do Sambora. „Szczyro wam d’akujemo za wse” !
    Spotyka nas jednak przygoda... Po drodze zatrzymują nas pogranicznicy…i zaczyna się cyrk! Skąd idziecie, dokąd, a dlaczego tam i … nie macie stempla! Jakiegoż stempla do diabła? Okazuje się, że nie ma go na karcie imigracyjnej! (Ponoć powinien być!) Zaczyna się straszenie, że pójdziemy „na komendanturę”. Tłumaczymy, że jest przecież „stempel” wjazdu w paszporcie… ten ich nie interesuje. Chcą pieczęci na kartce i koniec! Staram się spokojnie tłumaczyć: przecież ich koledzy zapieprzyli sprawę, a my skąd mamy wiedzieć, że trzeba mieć tę pieczątkę. Chyba argument (albo i nie), że pociąg już jedzie rozwiązuje problem. Oficer konfidencjonalnie mówi, „w razie czego to mnie nie widzieliście”! Ale i tak wieszczy nam kłopoty na granicy…Żegnamy się z przemiłą dziewczyną i włazimy do wagonu.
    Do Sianek (z Użoka elektriczka wyjeżdża ok. 20.00 i kosztuje ok.2 hrywien) jedziemy fragmentem tej ciekawej trasy Wołosianka – Sianki z tunelami. Przejeżdżamy ich co prawda kilka, ale i tak jest to wrażenie… w dodatku spotęgowane widokiem żołnierza z bronią przy każdym z nich! Czy pilnują tych tuneli przed kradzieżą…??? Podróż do Sianek trwa ok. 30 minut. Tam przesiadamy się w inną elektriczkę, która jedzie do Sambora.
    Teraz już przy zachodzącym słońcu jedziemy wzdłuż Sanu aż do Sokolik. Widać w dali Kińczyk Bukowski oraz dawną „systiemę”, która miała chronić ZSRR od komunistycznych towarzyszy i przyjaciół z Polski. W Sokolikach odbijamy od naszej granicy i powoli zmierzamy do Sambora, który osiągamy po 2,5 godz.
    Tu też nas spotyka przygoda z „mundurowymi”… Ponieważ toaleta na dworcu jest nieczynna, postanawiam zapytać dwóch „gienierałów” stojących na peronie. Oczywiście pomagają nam zaprowadzając do ich „służbowej” (szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia – była „przecudnej urody” ), po czym jeden zapytał: „a w ogóle to ty masz jakieś dokumenty?” Kiedy zacząłem ściągać plecak mówi: „nie, nie trzeba, ale dokumenty noś na piersi”!
    Poczekalnia dworcowa pierwszej klasy: czyściutko, z wygodnymi fotelami i ławkami…Przyjdzie nam spędzić tu 5 godzin do czasu odjazdu pociągu do Lwowa… Na poczekalni kilka osób z różnymi pakunkami, w kącie jakiś bezdomny…Nagle wpada jeden z „gienierałów” i mówi do nas: „jeden śpi, drugi nie!” Nie wie, biedak, że jesteśmy już 19 godzin na nogach… Drzemiemy ściskając dobytek…O 4.40 wsiadamy do pociągu do Lwowa…
    W wagonie dużo ludzi z wielkimi worami ziemniaków, ogórków, kapusty… Część podróżujących jedzie do pracy do Lwowa. Całą podróż przesypiamy…

    (cdn)

  6. #26

  7. #27
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Dzień czternasty: 18.07
    Znów jesteśmy we Lwowie… Postanawiamy odpocząć i jeszcze trochę pobyć w tym przeuroczym mieście. Zatrzymujemy się u p. Mariana Ławriszi. Odpoczywamy i w południe wyruszamy w miasto. Dużo się we Lwowie zmienia…remontowane są ulice, kamienice…
    Wstępujemy również do Lwowskiego Muzeum Historycznego – warto zobaczyć tu grafiki przedstawiające Lwów z różnych okresów historii, przedmioty i akcesoria związane z administrowaniem miastem w dawnych czasach a także m.in. portrety prezydentów Lwowa.
    Dzień kończymy wysłuchaniem koncertu ulicznego dwóch gitarzystów. Jutro powrót do Polski...

    Budynek Ossolineum.jpgCzarna kamienica.jpgDworzec główny.jpg
    Jeden z lwów strzegących wejścia do Baszty Prochowej.jpgPałac Potockich.jpgPomnik Nikifora.jpg
    Ulice Lwowa.jpgWnętrze kaplicy Boimów.jpgWnętrze kaplicy Boimów 2.jpg
    Uliczny koncert na Hałyckiej....jpg

    Dzień piętnasty: 19.07

    Do Polski wracamy pociągiem. Tak jest wygodniej i jest więcej czasu na wspominanie dni, które tak szybko minęły... Na granicy nie było żadnych kłopotów! A więc stempel nie był taki ważny... W drodze planujemy już następna wyprawę za rok... Ukraina ma swój urok, który przyciąga...

    Na koniec wydatki: to jest naprawdę śmieszna kwota...800 PLN
    (Jeżeli ktoś zechce mieć bardziej szczegółowe informacje na temat pobytu na Ukrainie - jeżeli będę potrafił odpowiedzieć, proszę o kontakt na prive)

    W tym miejscu chcę podziękować mojemu "towarzyszowi wyprawy", na którego w każdej chwili mogłem liczyć a i ja chyba trochę mu pomogłem (nie licząc zgubionego kompasu). Dzięki wielkie!

    NIESTETY TO JUŻ KONIEC
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 08-08-2006 o 22:47

  8. #28

    Domyślnie Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Przecudnej urody relacja, gdyby nie to, że mam juz plany na przyszły rok wybrałbym się na Ukrainę...

  9. #29
    Bieszczadnik Awatar joorg
    Na forum od
    01.2005
    Rodem z
    Krosno
    Postów
    2,335

    Domyślnie Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    [QUOTE=WojtekR]Dzień czternasty: 18.07
    ... jest więcej czasu na wspominanie dni, które tak szybko minęły...

    Dzięki Wojtek za relacje -- czytając je, miałem zawsze rozłożoną mapę i "szedłem" z Wami ,szkoda że to już koniec.
    ps.Pikuj chyba tak ma b.często z taką mglistą (delikatnie mówiąc) pogodą.
    "dosyć często rozważam co jest warte me życie?...tam na dole zostało wszystko to co cię męczy ,patrząc z góry w około - świat wydaje się lepszy.."
    Pozdrawiam Janusz

  10. #30
    Bieszczadnik
    Na forum od
    07.2006
    Rodem z
    pogórze
    Postów
    114

    Domyślnie Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

    Wiem co masz na myśli, mówiąc, że Ukraina ma swój urok. I Ci ludzie... To jest coś o czym trudno zapomnieć i wpada w serce. Prawda? Takie inne, a takie nasze - słowiańskie. Dzięki za chwile wzruszeń, które przeżyłam czytając Twoją relację (od razu przypomnieli mi się moi ukraińscy przyjaciele). Powinieneś pisać pamiętniki. A może istnieje już jakiś Twój blog? Jeśli tak , proszę o adres. Aha dzisiaj idę na pocztę, aby wysłać kartkę do Iwana Pietrowicza. Niestety mój ukraiński jest kiepski. I tak zastanawiam się: pisać po polsku, czy po rosyjsku? Serdeczności wszelkie
    pozdrawiam
    Małgośka

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Weekend majowy w Bieszczadach Ukraińskich
    Przez nika89 w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 15-04-2013, 22:53
  2. noclegi w ukraińskich Bieszczadach
    Przez DiabełPiszczałka w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 15
    Ostatni post / autor: 21-05-2012, 12:18
  3. Dobre noclegi w ukraińskich Karpatach
    Przez Henek w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 17
    Ostatni post / autor: 28-04-2008, 20:06
  4. Sylwester 2006-2007 w Bieszczadach Ukraińskich :)
    Przez Anyczka20 w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 35
    Ostatni post / autor: 09-02-2007, 02:13
  5. Wydalenie ukraińskich architektów
    Przez Stachu w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 32
    Ostatni post / autor: 31-01-2005, 20:26

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •