Pokaż wyniki od 1 do 10 z 35

Wątek: Grzbietem ukraińskich Karpat... [relacja]

Mieszany widok

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    01.2006
    Rodem z
    Ruda Śląska
    Postów
    265

    Domyślnie Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat...

    Szczerze mówiąc Chocim zrobił akurat na mnie o wiele większe wrażenie niż Kamieniec Podolski.
    Przelicznik walutowy z 26.07.2006 r. ze Lwowa: 100 PLN = 158 UAH (oczywiście są miejsca że dają tylko 120, więszość proponuje 150, ale jak się dobrze rozejrzeć to da się dojść do podanej powyżej kwoty)
    Czekam na dalszą relację z wyprawy
    Pozdro
    J.P

  2. #2
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat...

    Dzień trzeci: 07.07
    Pobudka o 8.00, skorzystanie z urządzeń „made in USSR”, pakowanie „dobytku” i wędrówka na dworzec autobusowy. Kupujemy bilety na autobus do Rachowa na godz. 9.40 i rozglądamy się po „dworcu”… Jakże to inne dworce niż kolejowe! „Avtowokzały” to miejsca zaniedbane, zaśmiecone, z dziurami w nawierzchni i pojazdami pamiętającymi chyba wczesne lata 60-te, choć „marszrutki” wyglądają całkiem przyzwoicie… W zwykłej budce – kiosku kupujemy ciepłe jeszcze bułeczki, kawę (znakomita!), trochę słodyczy, wodę (niezłe to „Truskawiecka” i „Dobra woda”). Zbliża się godzina odjazdu a tu żadnego autobusu. Zaciekawiony przechodzę obok stanowisk i… widzę forda transita z napisem Kamieniec Pod.- Rachów.

    Nasza marszrutka.jpgDworzec w Czerniowcach 2.jpgToaleta na dworcu w Czerniowcach.jpgDworzec autobusowy w Czerniowcach.jpg


    Pytam kierowcy pokazując bilety czy to nasz pojazd i w odpowiedzi słyszę, że to ten właśnie, ale miejsc już nie ma! Jak to nie ma – mówię, przecież mam bilety… Kierowca na to, że pójdziemy do kasy i zwrócą nam pieniądze. Tego było już za wiele! Krótka ostra wymiana zdań na temat porządków na Ukrainie i… lądujemy wewnątrz pojazdu! Przekonałem się, że w tak niedużym w sumie busie może jechać ponad 20 osób! I to jak jechać…! Do Czerniowców przyjeżdżamy z godzinnym a do Kołomyi … z 50 min. wyprzedzeniem, nie mówiąc już o Jasini, gdzie zdecydowaliśmy się wysiąść. Kierowca, nawiasem mówiąc wielki „luzak”, ostro gonił nie zważając na znaki, ograniczenia prędkości itp. W każdym bądź razie była to niezła jazda…

    Czerniowce-miasto.jpg

    W Jasini (postanowiliśmy rozpocząć akcję w górach tu, gdzie zakończyliśmy ją w zeszłym roku), szukamy miejsca na nocleg i trafiamy do bardzo fajnego hoteliku z ciepła wodą (wspaniale urządzona łazienka), przedpokoikiem z lodówką, balkonem, TV-sat za jedyne 50 hrywien. Mamy więc jeszcze jeden dzień z prawdziwym stałym dachem nad głową. Wyko-rzystujemy tę okazję do porządnej kąpieli (od jutra będziemy ją często wspominać!) i prania. Właściciel na pytanie o słynną cerkiew Strukowską proponuje swoim samochodem obwieźć nas po zabytkach Jasini a nawet pojechać na Przeł. Jabłonicką by pokazać, gdzie przebiegała dawna granica II Rzeczpospolitej i skąd w 1914 roku wyruszyły oddziały Legionów…

    Przełęcz Jabłonicka współcześnie.jpg

    W drodze opowiada o swoim życiu, rodzinie sukcesach zawodowych. Wskazuje ciekawsze miejsca…

    Jedna z cerkwi w Jasini.jpg

    Po blisko godzinnej jeździe dowozi nas na miejsce najstarszej cerkwi w Jasini. Postanawiamy zrobić sobie spacer i wrócić piechotą. Dziękujemy więc za uprzejmość naszemu Cicerone i przez wiszącą kładkę przedostajemy się na drugi brzeg Cisy, gdzie na niewielkim wzgórzu stoi ta słynna cerkiew.

    Cerkiew Strukowska w Jasini.jpg

    Według legendy, w tym miejscu przed 500 laty pierwszą świątynię pobudował bogaty pasterz Iwan Struk. Pewnej zimy spadł nagle wielki śnieg, który zmusił pasterza do pozostawienia swojego stada owiec bez opieki. Kiedy postanowił wiosną wrócić po nie, myślał, że z powodu mrozów i wilków niewiele mu owiec pozostało. Okazało się jednak, że stado jest całe a każda z owiec miała jeszcze po trzy młode. Ludzie uznali te lasy za błogosławione i dobre na osiedlenie się a Iwan Struk w podzięce Bogu pobudował kaplicę pw. Podniesienia Pańskiego.
    Obecną cerkiew pobudowano w 1824 r. Posiada piękny oryginalny ikonostas a obok świątyni znajduje się zabytkowa drewniana dzwonnica z 1813 r. Stąd też prowadzi szlak do schroniska Drahobrat, ale nam nie będzie dane jutro tędy wędrować…Po powrocie do hoteliku za 25 hrywien jemy dwudaniową + Obołon + herbata obiadokolację i pakujemy się do łóżek. Jutro rano wreszcie wyruszamy w góry!

    (cdn)
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 05-08-2006 o 01:04

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat...

    Dzień czwarty: 08.07
    Decydujemy się dojechać terenówką do schroniska Drahobrat. Cena jaką udaje się wynegocjować to 100 hrywien i…warto było. Dojście zabrałoby nam około 4-5 godzin drogą niezbyt ciekawą po wertepach, koleinach i błocie…Jedynie początkowy odcinek biegnący doliną Świdowca warty jest wspomnienia.

    W drodze na Drahobrat.jpg

    Jedziemy więc uaz-em miejscami zanikająca drogą, miejscami przez koleiny wyżłobione przez ciężki sprzęt, który służy na budowach na polanie Drahobrat oraz do podwiezienia turystów na wierzchołki Świdowca! My wysiadamy pod dolną stacją wyciągu na Stih. Dalej już tylko piechotą…Polana powoli zabudowywana jest różnorakimi budowlami w większości podobnymi do Gargamelowego zamku. Obok też stoją stare pamiętające jeszcze „dobre” czasy sowieckie. Wszystko sprawia wrażenie tymczasowości, braku harmonii z przyrodą, bałaganu połączonego z brakiem gustu. Szybko opuszczamy to miejsce z niewesołymi minami…

    Polana Drahobrat 1.jpgPolana Drahobrat 2.jpg

    Powoli wspinamy się na przełęcz pod Bliźnicą. Po drodze, na szlaku mijają nas terenowe lexusy, land cruisery, pajero i zwykłe „gruzawiki” z pełną paką turystów…Nagle słyszymy okropny ryk: to dwaj miłośnicy motorów crossowych, którzy w szaleńczym pędzie wjeżdżają na sam wierzchołek Stiha (1707 m)!!! Niestety z takimi zjawiskami spotykać się będziemy jeszcze kilka razy…Na przełęczy pod Bliźnicą robimy krótki odpoczynek. Wokół zieleni się Świdowiec… Jesteśmy zachwyceni widokami, choć od czasu do czasu ciszę lub wesołe granie na piszczałce huculskich pasterzy przerywa warkot silnika…

    Widok na Bliźnicę.jpgA dookoła góry...widok na polanę Drahobrat.jpg

    Wędrówka na Bliźnicę zajmuje nam trochę czasu. Jest to wynik braku aklimatyzacji jak również samego profilu tych gór: ostre miejscami podejścia i równie ostre zejścia. Czarnohora była pod tym względem łaskawsza choć wysokości o blisko 200 m większe. Nic to, trzeba przywyknąć!
    Na Bliźnicy spotykamy miłych Ukraińców (zresztą sam szczyt oblegany jest jak Tarnica), z którymi wymieniamy się adresami mailowymi (trzeba przesłać zdjęcia!) a ja daję Sergijowi foliowaną mapę Ukraińskich Karpat, z której nie spuszczał wzroku, ciągle ją zachwalając, że taka porządna, że u nich takich nie ma… W zamian dostaję ich „setkę” sięgającą Sywuli i Końca Gorganu… Rozmawiamy o turystyce na Ukrainie, znakowaniu szlaków, wędrowaniu przez parki narodowe…Okazuje się, ze Sergij jest dziennikarzem i organizatorem konferencji zachęcającej młodych Ukraińców do wędrowania po górach „bez pomocy moto-techniki”. Na moją odpowiedź, że w Polsce w każdym parku narodowym można jedynie wędrować szlakami reaguje zdziwieniem i stwierdzeniem, że „całe szczęście na Ukrainie jeszcze tego nie ma!” i dodaje: „oby jak najdłużej”!!!…Kręcimy się z nimi jeszcze trochę po szczycie, odnajdujemy przy pomocy kompasu(!!!) okalające Bliźnicę wierzchołki gór. Było bardzo miło a jak brzemienne w skutki będzie to spotkanie dowiem się, niestety, następnego dnia! Zbliża się godz. 13-ta a to oznacza, że coraz bliżej słychać pomruki nadchodzącej burzy. Przez kilka dni będzie to prawidłowość.

    Na Bliźnicy.jpgPanorama Świdowca.jpg

    Szybko więc schodzimy ze szczytu na przeł. Pod Bliźnicą, trochę odpoczywamy a następnie wydłużając coraz bardziej kroki (burza coraz bliżej) trawersujemy Stiha i kolejne wierzchołki. Niestety nie dane nam dziś dojść do jeziorka pod Todiaską. Zaczyna padać i już całkiem blisko grzmieć… Postanawiamy zejść trochę niżej w kocioł z widocznym z góry strumykiem. To dobre miejsce na biwak.

    Pierwszy biwak na Świdowcu...w dali Stih.jpg

    Otrzymuję sms, że reszta ekipy, która atakowała Bliźnicę z Kwasów wycofuje się, bo już u nich ulewa i burza. Okazało się, że wyszli za późno i nawet nie doszli do szczytu. Jesteśmy więc forpocztą wyprawy i tak niestety pozostanie do końca…Część się wycofa z powodu chorób (głównie zatrucia pokarmowe), część po prostu nie da rady...Trochę nam przykro, że nie wszyscy serio potraktowali te góry. Duże odległości, braki kondycyjne i brak w pobliżu siedzib ludzkich (do świdowieckich wsi należałoby schodzić kilka godzin) a także niemożność pokonania tzw. „kryzysu woli” to główne powody wykruszenia się ekipy.
    Wyłączamy komórki, bo burza jest już nad nami. Błyskawicznie rozkładamy namioty i chowamy się przed drobnym deszczem. Po godzinie burza mija i wychodzi słońce. Jest dopiero 16-ta i można jeszcze iść dalej, ale postanawiamy pierwszą noc w górach spędzić właśnie tu. Jemy szybką kolację: jakieś kanapki, zupka „chińska pikantna”… Wokół robi się cicho; gdzieniegdzie tylko pobekują owce i słychać delikatne dźwięki piszczałek…Jest pięknie… Przypominają mi się fragmenty Vincenzowkiej epopei "Na wysokiej połoninie"... Nie wiem kiedy zasypiam…

    (cdn)
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 05-08-2006 o 01:05

  4. #4
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat...

    Dzień piąty: 09.07
    Ranek jest przepiękny. Mgły ścielą się nad dolinami sprawiając wrażenie, że to nie góry lecz archipelag. Słońce obija się o szczyty malując impresjonistyczne krajobrazy… Chce się powiedzieć: „chwilo trwaj…”

    Ranek na Świdowcu.jpgMorze w górach....jpg

    Trzeba się jednak zwijać by do 13-tej przejść więcej niż poprzedniego dnia. Pakujemy plecaki. Chcę jeszcze sprawdzić trasę i… nie mogę znaleźć kompasu! Nigdzie go nie ma! Powoli, odtwarzając wczorajsze wydarzenia uświadamiam sobie, że ZOSTAŁ NA BLIŹNICY!!! Byłem tak zakręcony wejściem na szczyt, pięknymi widokami, wreszcie wymianą „paciorków”, że zostawiłem go na kępie trawy.
    Nogi uginają się pode mną. Teraz jesteśmy w kropce. Co dalej? Wyprawa jeszcze na dobre się nie zaczęła a my, z mojej winy, tracimy urządzenie, bez którego poruszanie się po Gorganach jest praktycznie niemożliwe. Przeszukuję jeszcze raz swój plecak. Bez zmian: KOMPASU NIE MA!!! Naradzamy się i decydujemy na zmianę trasy: idziemy dalej przez Świdowiec, który można przejść bez kompasu, zejdziemy do którejś z wiosek i tam może kupimy…Z konieczności więc musimy ominąć Przeł. Okole i Bratkowską.
    Wyruszamy w dalszą drogę z 2 godzinnym opóźnieniem niż zakładał plan. Idziemy w milczeniu…Jakoś powoli tak, bez zwykłego animuszu, pokonujemy kolejne wzniesienia.

    Zielony Swidowiec...w głębi Todiaska.jpg

    Jest ich coraz więcej i jak na złość wyłaniają się zza każdego zakrętu, po każdym podejściu... Idziemy według mapy i słońca. Ja tracę poczucie odległości i czasu. Wydaje mi się, że dawno powinniśmy dojść do pierwszego krzyża a tu go nie ma i nie ma. Droga się nam coraz bardziej dłuży. Nie rozweselają nawet miłe spotkania z dziko pasącymi się końmi i nie dziwi płonąca w dali połonina…

    Spotkanie na szlaku.jpgPłonąca połonina....jpg

    Niektórzy mieszkańcy tych gór twierdzą, że połoniny podpalają konkurujący o pastwiska pasterze (nie chce mi się w to wierzyć), inni, że połonina pali się od uderzenia pioruna a jeszcze inni, że samoistnie zapala się ulatniający z ziemi gaz…W sumie to niczego do końca tak nie wiadomo…
    Ospale nas idących ponaglają odgłosy zbliżającej się (a jakże) burzy. Szukamy więc miejsca na biwak. Znów stromo schodzimy do niewielkiej dolinki ze źródliskiem, rozkładamy namiot i przeczekujemy „hrozu”. Po kilkudziesięciu minutach robi się znów piękna pogoda. Namioty niestety są mokre, więc nie bardzo nadają się do zwinięcia a dolinka zachęca do biwakowania…

    Głębokie doliny.jpg

    Myjemy się w lodowatej wodzie, robimy obiad (tym razem zupkę pomidorową i gulasz). Po obiedzie postanawiamy dobrze wypocząć. Mijają nam złe humory… Zza wierzchołka wyłania się jednak mała chmurka, z której spada ulewny deszcz i uderzają pioruny i to całkiem blisko. Leżę więc plackiem w namiocie i odliczam od kolejnego błysku do grzmotu. Często się zdarza, że nie zdążam powiedzieć „raz, dwa”. Odgłos burzy wzmacnia jeszcze echo więc wydaje się, że ona nas otacza ze wszystkich stron. Zaczynam się trochę bać… Całe szczęście, że kanonada trwa niecałą godzinę. Jest pewne, że nie ruszymy się z tego miejsca do jutra… Spoglądam na otaczające nas ściany…Jak my się stąd wydostaniemy? Toż to prawie pionowo…! To zmartwienie zostawiam jednak na później…Przypomina mi się kompas…
    Noc okazuje się bardzo zimna. Wkładam spodnie i kurtkę polarową, skarpety i mocno na nos wciągam wełnianą czapkę. Zasuwam swój śpiwór do końca. To wreszcie pomaga… Śpię jednak jak zając pod miedzą…

    (cdn)
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 05-08-2006 o 01:07

  5. #5
    Bieszczadnik Awatar joorg
    Na forum od
    01.2005
    Rodem z
    Krosno
    Postów
    2,335

    Domyślnie Odp: Grzbietem ukraińskich Karpat...

    czytam to dziś juz po raz drugi , nie wykluczone że poczytam raz trzeci.Dzieki za szczegółową relację, czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
    "dosyć często rozważam co jest warte me życie?...tam na dole zostało wszystko to co cię męczy ,patrząc z góry w około - świat wydaje się lepszy.."
    Pozdrawiam Janusz

  6. #6
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat...

    Dzień szósty: 10.07
    Rankiem drapiemy się na górę…Trwa to kilkanaście minut, ale mam serdecznie dość, zresztą nie tylko ja. Gramolimy się na wierzchołek i po dalszych kilkunastu minutach dochodzimy wreszcie do rozstaju dróg z krzyżem.

    02.Rozstaje dróg...widok na Płaj Apecki.jpg

    Orientuję mapę i ruszamy w kierunku Podpuli (1634 m). Do Uść-Czornej, a tam właśnie postanowiliśmy iść mamy około 11,5 godz. marszu. Kurcze, to sporo, zwłaszcza, że droga rozjeżdżona i ostro „faluje” (tak na oko jakieś 8-10 st. w skali Beauforta).

    03..Rozjeżdżony Świdowiec....jpg04..Podpula.jpg05..A w dali Gorgany....jpg

    Na Podpuli robimy odpoczynek i jemy śniadanko. Jest piękna pogoda, a widoki "przecudnej urody", jak by to ujął Piotr Bałtroczyk. Każdemu co chwila wyrywa się: „o popatrz tam”, „zobacz”, „spójrz”. Świdowiec jest inny niż nasze Bieszczady. Przede wszystkim dominuje tu soczysta zieleń rozległych, jak okiem sięgnąć, połonin z rzadka porośniętych krzewami borówek i czarnej jagody. Niestety, podobnie jak w Czarnohorze, trudno dostrzec na niebie jakiegoś drapieżnika. Z rzadka przeleci nad głową kruk, albo w trawie odezwie się jakiś „śpiewak”. Wczoraj tylko przez kilkadziesiąt minut „prowadził” nas gołąb. Podfruwał, gdy zbliżaliśmy się do niego a następnie przysiadał na ścieżce… Mam nawet podejrzenia co do pochodzenia Tego Ptaka… Co do innych dzikich zwierząt: nie widziałem przez cały pobyt w górach żadnego „poważnego” osobnika. W drodze powrotnej z Sywuli wystraszyliśmy jedynie dwa jarząbki. To wszystko!

    01.Nasz szlak-widok na Połoninę Szesa.jpg

    Schodzimy z tej pięknej górki i idziemy wyraźną, szutrową drogą. Po kolejnym zakręcie wpadamy na „śniadających” Słowaków: Petra i Michała, którzy z Koszyc jadą rowerami po górskich szczytach i dolinach.

    07. Spotkanie ze słowackimi kolarzami....jpg

    Gadamy z nimi prawie godzinę, dzielimy się informacjami o pogodzie, ciekawych miejscach, pokazujemy zdjęcia. Widok Chocimia i Kamieńca zatyka ich i postanawiają tam dojechać.
    Takie spotkania budzą smutną refleksję, że oto „Wielki Brat” nakazywał przyjaźń między bratnimi narodami a skutecznie odgradzał je od siebie stwarzając okazję do powstawania stereotypów, wzajemnej niechęci i fobii. Aby tego uniknąć wystarczy przecież spotykać się na szlakach, rozmawiać, pomagać sobie a wszelkie uprzedzenia, fobie, obawy znikają. Ukraińcy jawią się jako wspaniali, otwarci, gościnni ludzie, Słowacy, jak żartuje Peter „nie jedzą bonbonów, tylko kiełbasę i słoninę, czym różnią się od Czechów a całują się na powitanie dwa razy czym z kolei różnią się od Polaków” a tak poważnie: również są otwarci, przyjaźni, chętni do pomocy…i lubią piwo. Wystarczy się jedynie bliżej poznać…
    Robimy sobie wspólne zdjęcia, wymieniamy adresami mailowymi i zobowiązujemy się do przekazania informacji o zakończeniu swoich wypraw. Życząc sobie wzajemnie powodzenia i szczęśliwej drogi wyruszamy dalej. Nadal droga szutrowa trochę męczy. Co kilkanaście minut to wchodzimy to znowu schodzimy…Podczas kolejnego odpoczynku zza zakrętu wychodzi młody człowiek.

    09..Panorama Gorganów ze Świdowej.jpg10. Spotkanie z Iwanem Bursą....jpg

    Pytamy go o dalszą drogę do Uść-Czornej. Iwan, bo tak ma na imię twierdzi, że dobrze idziemy, ale przed nocą nie mamy szans na dotarcie do celu. To nas trochę podłamuje… Iwan proponuje byśmy poszli z nim do Łopuchowa – „to dużo bliżej” – dodaje. A i pójdziemy na skróty…
    Wędrujemy więc razem. Dużo rozmawiamy… Dowiadujemy się, że ma 29 lat i pracuje jako leśnik (raczej drwal) w górach. Dwa razy w tygodniu chodzi na zrąb około 15 km. Ma żonę Marinę, córeczkę Lubow, matkę, małego brata, ciotkę i babcię. Wybudował sobie drewniany dom i zarabia 200 hrywien na miesiąc (!). Opowiadamy o sobie, o naszych krajach i sytuacji politycznej. W tej ostatniej kwestii nie jest zbytnio zorientowany i twierdzi, że za „ruskich” było lepiej bo każdy miał pracę (!). To nie odosobniona opinia. Zostawiamy „śliskie” tematy a skupiamy się na rodzinach, pracy, życiu w górach…Przekraczamy drogę do Uść – Czarnej, która mieliśmy zamiar iść. Idziemy do Iwana w gościnę i na nocleg!

    12..Pasterski szałas....jpg

    Po minięciu Świdowej docieramy do typowego szałasu pasterskiego. Tu poznajemy Jurija Kraiło, który z córką i małym wnuczkiem prowadzi wypas krów. Codziennie także doi krowy a po mleko zlane do baniek przyjeżdża samochód. Siedzi tu od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Na pytanie czy się nie boi tak tu siedzieć bez prądu, wśród głuszy odpowiada z wielką ufnością: „Nie – przecież wszystko zależy od Boga”. Takie słowa nie wymagają komentarza…
    Jurij częstuje nas świeżym mlekiem. Jest schłodzone i pyszne. Za jego zgodą robimy zdjęcia a ja trochę bawię się z jego małym wnuczkiem, też Jurijem. Mały jest zachwycony, zwłaszcza zabawą w konie… śmieje się od ucha do ucha.
    Ale czas na nas… Iwan mówi, że już niedaleko, jeszcze tylko godzina marszu! Idziemy schodząc coraz niżej. Miejscami jest bardzo stromo tak, że nogi uginają się i zaczynają wysiadać kolana. Mijamy kolejne saraje, jakieś zabudowania, na wpół rozlatujące się szopy, stodółki, szałasy aż wreszcie ukazuje się pod nami rzeczka Jabłonica a Iwan sprowadza nas na podwórko swojej matki. Siadamy na ławce i odpoczywamy. Matka Iwana zaprowadza nas do pokoju, w którym, jak się okaże, spędzimy 3 noce. Chcemy się umyć bo już muchy nas zaczęły bardzo lubić. Iwan zaprowadza nas nad rzekę. Akurat przy jego domu utworzyła się na rzece naturalna zastawka wobec czego mamy mały basenik. Istny raj… Kąpiemy się, pluskamy i pierzemy swoje przepocone ciuchy. Iwan prowadzi nas do tutejszego „pubu” na piwo. Mam więc następne mocne przeżycie, bo piwa nie piłem od kilku dni…
    Robimy tez drobne zakupy dla córeczki Iwana i dla siebie. Iwan zaprasza nas na „kolację”, którą jemy ze smakiem (ryż z mięsem + kotlety + coś mocniejszego). Zapoznajemy się z żoną Iwana i jego babcią. Staram się mówić cały czas po ukraińsku co zyskuje uznanie. Babcia Iwana stwierdza nawet, że bardzo dobrze mówię po ukraińsku, co z kolei napawa mnie dumą.
    Robię kilkanaście zdjęć wszystkim z jego rodziny. Obiecuję (już wykonałem!), że wyślę im te zdjęcia. Iwan co chwila przynosi jakieś rekwizyty, z którymi chcą być fotografowani. A to wypchana kuna, jakieś ptaki drapieżne (chyba myszołowy), duży hibiskus… Wieczór upływa w fajnej, przyjacielskiej atmosferze. Matka Iwana oddaje nam do dyspozycji cały dom a na propozycję zapłaty stwierdza: „wy przecież ciężko pracujecie, abyście mogli tu przyjechać i chodzić po górach. Jak więc ja mogłabym od was brać jeszcze jakieś hrywny? Toż to nieludzkie!” (!!!). Daje nam klucz, byśmy się mogli zamknąć od środka. Wskakuję do łóżka i szybko zasypiam. Przeszliśmy przez ten dzień ok. 25 km i należy się nam trochę dłuższy wypoczynek…coby znów polubić góry niekoniecznie płaskie!

    cdn)
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 05-08-2006 o 01:08

  7. #7
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 05-08-2006 o 01:22

  8. #8
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2005
    Postów
    575

    Domyślnie Grzbietem ukraińskich Karpat...

    Dzień siódmy i dzień ósmy: 11.07 i 12.07

    Pierwszy dzień pobytu w Łopuchowie wykorzystujemy na odpoczynek, zwiedzanie wioski i rozmowy z mieszkańcami.

    Łopuchów1.jpg Łopuchów2.jpg

    Najlepiej czyni się to przy sklepie, gdyż zawsze jest grupka mężczyzn, którzy wpadają na „setkę” a alkohol pije się tu, na Ukrainie, nie po to (i nie tylko) „by sponiewierało”, ale by miło spędzić czas i kwitło życie towarzyskie. Sklep jest więc takim nieformalnym barem i towarzyskim centrum. Z chęcią opowiadają o swoim życiu, o trudnościach, nadziejach… Młodzi i starzy podkreślają, że za sowietów było lepiej: „była praca i było komu się poskarżyć”. Większość mieszkańców to ludzie biedni, ale serdeczni, przyjacielscy, gościnni…Tu też dowiadujemy się, że następny dzień to święto Piotra i Pawła (wg kalendarza juliańskiego) i nikt nie pracuje, co burzy nasze plany dojechania samochodem do Przełęczy Legionów razem z robotnikami leśnymi. Na wyrąb dowożą ich ciężarówki podobne do naszych dawnych „osinobusów” lub zwykłe i wtedy jadą „na pace”. Postanawiamy więc zostać w gościnnym domu Iwana jeszcze jeden dzień. Przy sklepie spotykamy grupę Czechów, którzy idą do Uść – Czarnej i dalej na Połoninę Krasną. Wymieniamy informacje a ja pytam o kompas. Mają, ale tylko jeden, więc nadal jesteśmy pozbawieni kierunkowskazu”!

    Przed sklepem - spotkanie z Czechami ....jpg

    W Łopuchowie jest nowa cerkiew, którą mamy zamiar w to święto odwiedzić. Tymczasem wędrujemy wzdłuż doliny Jabłonicy i Brusturanki. Domostwa różne. Jedne to typowe góralskie chaty, drewniane z różnymi przybudówkami: komórkami, chlewikami, obórkami, gdzie trudno doszukać się jakiegoś porządku.

    Dom mamy Iwana...tu spaliśmy 3 noce.jpg Kozia zagroda.jpg Koza mamy Iwana.jpg

    Inne już nowe, nieraz bogate z typową miejscową estetyką: jaskrawą kolorystyką, bogactwem gipsowych detali i jako takim ładem... Przy drodze, nad potokami pełno bawiących się dzieci…

    Brat Iwana.jpg

    Iwan zaprasza nas na obiad…Niestety nie udaje się nam z tego wykręcić. Przychodzimy, aby gospodarzom nie robić przykrości. Częstują nas tym samym jedzeniem co wczoraj, no i gorzałka obowiązkowo. Nie jesteśmy przygotowani, aby w czas upałów jeść tak tłusto i dużo jak oni. Iwan zapewnia nas, że jutro „na drogę” dostaniemy kotlety i „tuszonkę”. Dobrze, że nie widzi naszych min… To naprawdę serdeczni, mili, gościnni ludzie…
    Drugi dzień schodzi nam na wędrówce po Łopuchowie i Brusturach. Chcemy zwiedzić cerkwie, ale okazuje się, że zarówno ta w Łopuchowie i ta w Brusturach są zamknięte, bo popi pojechali na „chram” do Dubowa. Postanawiamy odnaleźć kolejkę, którą można wraz z drewnem dojechać do Uść – Czarnej (tak przynajmniej „stoi” na mapach). Okazuje się, że nie ma torów, gdyż w 1999 r. zostały zmyte przez „nawodnienije” – powódź. Kolejka do tej tragedii zwoziła drewno z wyrębów a przy okazji była środkiem komunikacji dla miejscowej i nie tylko ludności. Nic praktycznie z niej nie pozostało! Szkoda…
    W Brusturach odkrywamy wiejską kawiarnię „Prestige”. Sam budynek i jego otoczenie nawet w najmniejszym ułamku nie przystaje do tej nazwy. Często jednak, nawet w najmniejszych miejscowościach zagubionych w górach, można spotkać „lokale” o tak wyszukanych nazwach: „Aretuza”, „Leda”, „Calypso”, „Apollo”…

    Cafe Prestiż w Brysturach.jpg

    Dowiadujemy się, że samochód wiozący ludzi do pracy w lesie wyjeżdża ze skrzyżowania w Łopuchowie o godz. 5.00 i nie będzie problemu z zabraniem się aż na wyrąb pod Gorganem. Uspokojeni wracamy do MSZ (miejsce stałego zakwaterowania) i postanawiamy wcześniej iść spać.

    Sypialnia huculska.jpg

    Żegnamy się z przemiłymi gospodarzami: matką, Iwanem i jego żoną. O zapłacie za nocleg nawet nie chcą słyszeć. My, by uszanować ich gościnność, postanawiamy nie zostawiać żadnych pieniędzy… Obiecuję Iwanowi, że napiszę o nim i jego rodzinie w Internecie, co niniejszym czynię. Spełniam też jego prośbę, by zaprosić wszystkich przybywających w te strony do jego domu. Podaję adres: IWAN PETROWICZ BURSA, ŁOPUCHÓW, UL. POŁONIŃSKA 51. W ten sposób chcę mu podziękować…

    (cdn)
    Ostatnio edytowane przez WojtekR ; 05-08-2006 o 00:50

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Weekend majowy w Bieszczadach Ukraińskich
    Przez nika89 w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 15-04-2013, 23:53
  2. noclegi w ukraińskich Bieszczadach
    Przez DiabełPiszczałka w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 15
    Ostatni post / autor: 21-05-2012, 13:18
  3. Dobre noclegi w ukraińskich Karpatach
    Przez Henek w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 17
    Ostatni post / autor: 28-04-2008, 21:06
  4. Sylwester 2006-2007 w Bieszczadach Ukraińskich :)
    Przez Anyczka20 w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 35
    Ostatni post / autor: 09-02-2007, 03:13
  5. Wydalenie ukraińskich architektów
    Przez Stachu w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 32
    Ostatni post / autor: 31-01-2005, 21:26

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •