hej witam.
idac z Dukli do Widelek, zawieszony w beskidzo-niskiej czasoprzestrzeni zupelnie zapomnialem o czyms takim jak dlugi weekend. no i stalo sie. 15.08 obudzilem sie glodny na polu namiotowym w Berehach Grn. (a raczej obudzil mnie deszcz). mielismy wyjsc o 6ej na Carynska i zejsc na sniadanie do Ustrzyk bo prowiant wystarczyl tylko na polaskotanie zoladkowniestety przewalaly sie ciemne chmury z ulewami wiec ruszylismy dopiero jak tylko przestalo lac. ale pojawila sie nadzieja - przy takiej pogodzie moze nie bedzie tlumow na gorze? na poczatku nie tak zle, choc pustawo tez nie bylo. jako ze nam sie spieszylo na wymarzone sniadanie ktore juz powoli moglo aspirowac do miana wczesnego obiadu dosc szybko przemklismy na gore zostawiajac innych turystow w tyle, dzieki czemu mielismy przez pewien czas polonine wylacznie dla siebie :) niestety na szczycie pogoda znacznie sie pogorszyla - silny wiatr utrudniajacy chodzenie oraz zacinajacy az do bolu deszczyk. i oczywiscie polknieci przez chmure. no trudno - trzeba znikac. co jakis czas na moment sie przejasnialo - wtedy dopiero bylo widac chmury - nic dobrego z nich nie moglo wyniknac. generalnie - coraz gorzej. mimo to od Ustrzyk ruch coraz wiekszy. no i jak to bywa - okrutne bloto. moje styrane treki sprawialy ze czulem sie jakbym w zimie na letnich oponach po sniegu jezdzil
doszlismy do granicy lasu - lyk wody i pierwsze grzmoty - idzie burza. jakas 10 osobowa grupka zareagowala: 'zlego licho nie wezmie' i poszli do gory. no coz powodzenia, my ucieszeni ze nas wczesniej nie dorwalo schodzimy. a ludziska pchaja sie do gory. co poniektorych, na oko bardziej 'niedzielnych' ostrzegamy ze na gorze kiepsko. jedna jedyna dziewczyna, ktora szla sama zapytala sie nas czy jest sens isc dalej. odradzilismy jej a ona jako jedyna z mijanych i ostrzeganych przez nas osob zawrocila! no coz, w sumie chyba tylko ona byla odpowiednio ubrana, widac bylo ze chodzi po gorach... wtedy juz konkretnie lalo. w pewnym momencie uderzylo gdzies calkiem blisko - bardziej u gory. tylko sobie wyobrazilem jak ludzie wyzej w momencie zmieniaja kierunek marszu o 180st. natomiast troche mnie zdziwilo ze ruch od dolu wcale nie maleje, a my idac dosc szybko nikogo nie wyprzedzamy. a juz zagotowalo sie we mnie jak zobaczylem matke z dzieckiem ok. 5letnim maszerujaca w gore. to juz nie bylo ostrzeganie ale silna perswazja. kobieta stwierdzila ze chyba mamy racje, ale poszla w gore, mam nadzieje by kogos dogonic i razem zawrocic...
nie da sie tego inaczej nazac jak glupota ludzka. postawa tych wszystkich ludzi pchajacych sie na szczyt w czasie burzy.
rozumiem, mieli wolny weekend, wyrwali sie z pracy, przejechali te 100-500km zeby zobaczyc piekno Bieszczad, wylezc na te oslawione poloniny, a nie siedziec caly dzien w Ustrzykach, ale w takich warunkach to juz jest bezmyslnosc i ryzykowanie zycia nie tylko swojego, ale rodziny, znajomych, ratownikow!
dodam ze od pierwszych wyraznych oznak burzy minelismy ok 40 osob dzielnie i z usmiechem maszerujacych do gory.
jak gora mowi nie to nie i nalezy odpuscic! niewazne czy ma 753 czy 2301 m npm. i o to apeluje do wszystkich mniej doswiadczonych gorlolazow (moze jakis czasem tu zagladnie i przeczyta, nie mowie o Forumowiczach! zawrocic w odpowiednim momencie to nie wstyd, raczej przejaw odwagi i rozumu.
... a po poludniu sie rozpogodzilo
... qrcze sie spisalem, i to w debiucie
z beskidzko-niskim pozdrowieniem, (szczegolnie dla tej samotnej turystki ktora zawrocila)
mateo
Zakładki