... do kalsztoru w Komańczy, który był celem dziennym, dotarliśmy już cokolwiek pod wieczór (jak to my zwykle), kierując się na donośne (i wcale nieźle wykonane) "Plurimus Annus". Po prawdzie, zabłądzić to się tam nijak nie da, no ale miło było mieć taki drogowskaz. Okazało się, że część mieszkańców klasztoru (czasowych) fetowała w ten sposób jednego ze swych towarzyszy. Minęliśmy koncertującą gromadkę, zadzwoniliśmy do furty i spowodowaliśmy delikatną bieganinę w klasztorze - siostra zawiadujaca pokojami gościnnymi była chwilowo niedysponowana, a zastępujaca ją inna siostra obawiajac się nie naruszyc jakiejś ewentualnej rezerwacji wpadła na pomysłzakwaterowania nas, narzeczeńskiej ale bynajmniej nie ślubnej pary, w jednym pokoju
.
Zawsze twierdziłem, że noclegi w obiektach kościelnych są pełne urokuGwoli sprawiedliwości musze jednak rzec, że razem nakwaterowaliśmy się wszystkiego 40 minut, po których nadciągnęła inna siostra i wyznaczyła mi pokój sąsiedni, acz osobny
"Tak upłynął dzień, wieczór i poranek, trzeciego dnia"
Zakładki