Kiedy dwa tygodnie temu byłem w Bieszczadach, jesień dopiero się zaczynała. Było ciepło, słonecznie (choć nie zawsze), w miarę cicho (choć nie wszędzie), trawy lekko szumiały, kruki skrzeczały, salamandry biegały.... Kiedy jak zawsze zszedłem do doliny Caryńskiego, tam gdzie nie ma ludzi, postawiłem lampkę tym, co ich już nie ma na starym przycerkiewnym cmentarzu, pomyśląłem o tych, co nie mogli tu nigdy wrócić i cieszyć oczu tym, czym ja mam okazję, żal mi się zrobiło tych wszystkich, którzy nie doświadczaja tego rodzaju wyższych chwil zadumania i zastanowienia... Tam czas płynie inaczej, może lepiej, może gorzej, ale doprawdy inaczej niż wśród pełnych zdobyczy cywilizacji miastach...I choć remontują drogi (jak tą z Berehów do Dwernika), zatracając ich urok, ale ułatwiając życie mieszkańcom i przyjezdnym (dopóki "nie spadniesz" na pobocze i nie uszkdzisz podwozia lub miski olejowej ;-) ), to fajnie i dobrze jest tam wracać... Do takiego miejsca, gdzie życie toczy się inaczej....
Zakładki