tak sobie dyskutowalismy wczoraj z kumplem i pomyslalam co wy o tym sadzicie
Planowana sytuacja- wyjazd na babia. Kumpel uwaza ze najlepsze jest wsiasc w samochod, podjechac na krowiarki, wejsc jak najszybciej, miec poczucie zdobycia szczytu i dobrze spelnionego obowiazku, zrobic zdjecie dla udokumentowania ze byl, zejsc , wrocic.
a ja tego calkiem nie umiem zrozumiec, bo dla mnie wielka przygoda zaczyna sie juz w momencie wyjscia z domu, ba! nawet pakowania plecaka i kombinowania ekipy. Bo przeciez urok ma juz sama podroz pociagiem, mozna piwko wypic, poznac nowe osoby, dowiedziec sie gdzie jada i jakie maja plany, potem mozna w zywcu zjesc ziemniaczki i pograc na gitarce na PKSie, pogadac z kierowca na temat zimy w beskidach i tego czemu lubi swoj zawod.. a ladne widoczki zaczynaja sie juz po drodze, a i wioska u podnoza ma swoj klimat, gdy miejscowi obkladaja chalupy drewnem, i z menelkiem pod sklepem mozna zamienic pare slow.. po drodze na szczyt mozna znalezc fajny szalasik na jakis przyszly nocleg, mozna zapatrzec sie na robaczka idacego sciezka, powachac kosodrzewiny, posluchac wiatru wyjacego w starych zaroslach... i nawet nie koniecznie wejsc na sam szczyt a pomimo to miec duzo radosci, satysfakcji i wspomnien z wyjazdu.
a jak wy podchodzicie do wyjazdow w gorki???
a zeby bylo badziej bieszczadzko- zamiast babiej moze byc tarnica a zamiast krowiarek wolosate
![]()
Zakładki